Ryzyko się opłaca

– Obrana przez nas droga nie jest łatwa, bo chcemy mieć duże posiadanie piłki, grać wieloma podaniami i budować akcje przez środek – mówi Mariusz Jop


Rozmowa z Mariuszem Jopem, który od lipca prowadzi reaktywowane rezerwy Wisły Kraków w IV lidze.

Pana drużyna wygrała dziesięć meczów, dwa zremisowała, ma bilans bramek 43:9. Ocena trzech miesięcy pracy musi być pozytywna?

Mariusz JOP: – Za nami bardzo pracowity okres, bo drużyna została stworzona praktycznie od podstaw. Dość szybko udało się nam wejść na właściwe tory, mam tu na myśli sposób gry i zdobycze punktowe. Do końca okienka transferowego było sporo niewiadomych jeśli chodzi o personalia. Musieliśmy się liczyć z odejściami Wiktora Szywacza czy Jakuba Niewiadomskiego, ale ostatecznie uznali, że opcje, które mieli, ich nie interesują.

– Cieszę się, że są z nami, bo to jakościowi gracze, którzy sporo wnoszą. Dla zawodnika, który „dotknął” grania na wyższym poziomie, nie jest proste, by w pełni się zaangażować i dawać z siebie maksimum w treningach i meczach. Z perspektywy Kuby nie jest łatwo się przestawić, ale dużo rozmawiamy i uważam, że razem z Wiktorem mają dobre podejście. Chcą podnosić swoje umiejętności, korygować elementy, przez które są w tym miejscu, a nie innym.

– Młodsi mogą podpatrywać w ich grze różne elementy. Uważam, że udało się stworzyć fajną grupę, która ze sobą dobrze współpracuje. Czasami posiłkujemy się juniorami z zespołu do lat 19. Kilku z nich trenuje z nami na co dzień i „schodzi” na mecze Centralnej Ligi Juniorów, by pomagać w swoim roczniku. Dla struktury akademii drużyna juniorów starszych jest bardzo ważna, dlatego my czasem mamy na ławce tylko czterech lub pięciu graczy, by wszyscy, którzy mogą grać w juniorach, mogli jej pomóc. Dla piłkarzy ważna jest odpowiednia liczba minut rozegrana w miesiącu, a niektórzy rywale w CLJ też są wymagający i też można się tam rozwijać.

Ważna rola asystentów

W pana sztabie jest bardzo ciekawy trener z Białorusi. Aleksandr Michajłow posiada licencję UEFA Pro, ma za sobą pracę w BATE Borysów, gdzie przez pewien czas, w 2022 roku, był pierwszym trenerem.

Mariusz JOP: – Jest to trener z ciekawym spojrzeniem, który ma za sobą pracę na wysokim poziomie. Pełni rolę asystenta, który wykonuje pracę analityczną. Chciał spróbować sił w innym kraju, uczy się języka polskiego. Wchodzi w realia polskiej piłki, ogląda dużo spotkań. Udało nam się stworzyć sztab, w którym uczymy się od siebie. Na niektóre sprawy patrzymy inaczej, dlatego nasze rozmowy są bardzo owocne, dzięki czemu zespół może na tym skorzystać. Przyjąłem filozofię, że asystenci mają dużo możliwości prowadzenia zajęć i odpraw. Z tej perspektywy dla Aleksandra jest to czas, który przygotowuje go do pracy w Polsce jako pierwszy trener.

Dla pana prowadzenia zespołu w IV lidze wiąże się z mniejszym obciążeniem? Czy jednak fakt, że to Wisła, powoduje, że jest presja jak w ekstraklasie, gdzie był pan asystentem.

Mariusz JOP: – Patrzę na to pod kątem odpowiedzialności za to, co się robi, ambicji zawodowych i rozwoju zawodników. Celem drugiej drużyny Wisły jest awans i gra w określony sposób, ale nadrzędny jest rozwój piłkarzy. Dlatego mamy nie tylko swój styl gry, ale przede wszystkim filozofię pracy. Działania naszego sztabu niewiele się różnią od tego, co robiłem jako asystent w ekstraklasie. Przygotowujemy analizy pomeczowe, indywidualne dla każdego piłkarza i dla formacji.

Szacunek dla rywali

Gdy Łukasz Burliga obejmował Kalwariankę, mówił, że przyjął propozycję m.in. dlatego, że IV liga jest mocna i może się w niej sprawdzić. Jak pan ocenia poziom rozgrywek? Stworzyliście zespół od podstaw i od razu bardzo dobrze sobie radzicie.

Mariusz JOP: – Nie znałem dobrze czwartoligowych realiów w Małopolsce. Rozmawiałem z kilkoma trenerami, m.in. z Łukaszem, którzy mieli większą wiedzę. Od sezonu 2022/23 doszło do połączenia w jedną wcześniejszych grup, co samo w sobie jest sygnałem, że drużyny są mocniejsze. Liga jest wyrównana, każdy może zgubić punkty, co pokazują wyniki.

– Niedawno Kalwarianka przegrała z Unią Oświęcim, wicelider Orzeł Ryczów też przegrywa lub remisuje na wyjeździe. Pamiętajmy, że dla części zespołów początek sezonu jest specyficzny. Nie mają szerokiej kadry, zawodnicy pracują, a w okresie wakacyjnym wyjeżdżają odpocząć z rodzinami. To, że my po 12 meczach mamy 32 punkty, wynika z naszej filozofii pracy i szacunku do każdego przeciwnika.


Czytaj także:


– Do wszystkich treningów i meczów podchodzimy na sto procent, bo inaczej można wpaść w pułapkę, w zachwyt, że jesteśmy już tacy dobrzy. Jesteśmy konsekwentni i doskonalimy to, co chcemy doskonalić. Na ocenę, w jakim punkcie jesteśmy, musimy poczekać do końca rundy, bo przed nami trudne mecze, szczególnie na wyjazdach. U siebie zespoły grają zdecydowanie lepiej, zaś na boisku rywala widać u nich większą bojaźń i stosowanie prostszych środków.

Murawa nie zawsze jest waszym sprzymierzeńcem.

Mariusz JOP: – Obrana przez nas droga nie jest łatwa, bo chcemy mieć duże posiadanie piłki, grać wieloma podaniami i budować akcje przez środek. Drużyny to wiedzą, bo wszystkie nasze mecze są pokazywane. Jeżeli ktoś chce nas obejrzeć i wyciągnąć wnioski, to może, to zrobić. Boisko ma ogromne znaczenie, jeżeli chce się grać tak jak my, podejmować ryzyko, stosować wysoki pressing.

– Czasem zdarzy się strata i dostaniemy bramkę po szybkim ataku, ale ten sposób gry jest rozwojowy dla zawodników. Nie będziemy go upraszczać, stawiać na większą bezpośredniość, czekać w niskiej obronie i liczyć na szybki atak lub stały fragment. W większości przypadków ryzyko będzie się opłacało. Najważniejsze, strzelić więcej goli od rywala. Na razie statystyki są bardzo dobre po stronie zdobytych i straconych bramek.

Wysoka intensywność gry

Zespoły bardziej mobilizują się na Wisłę?

Mariusz JOP: – Czujemy, że są zadowoleni z remisu. Często od początku przeciągają wznowienie od bramki, wyrzuty z autu, celebrują stałe fragmenty. To stwarzanie sytuacji „złodzieja czasu”. Na przykład ustawiają się do krótkiego grania, potem bramkarz daje sygnał do dalekiego wybicia i to wszystko trwa minutę. Pomagają w tym także przepisy. W IV lidze jest obowiązek trzech piłek w czasie meczu i tylko za zgodą przedstawicieli obu drużyn może ich być więcej.

– Za każdym razem na wyjeździe do dyspozycji są trzy piłki. My chcemy narzucać wysoką intensywność gry, bo to element, który szwankuje w polskiej piłce. Zawodnicy muszą pokonywać odpowiednie dystanse, sprinty, ale do tego potrzebna jest piłka na boisku. U siebie mamy do dyspozycji 12, więc można szybko wznawiać grę, bramkarz nie musi przez dwie minuty iść po piłkę i tak dalej.

– To są elementy, z którymi się zderzamy, uczymy się i staramy się przeciwdziałać, na ile możemy, natomiast nie zawsze jesteśmy w stanie. Szatnie też są różne dlatego przyjeżdżamy, przebieramy się i wychodzimy na rozgrzewkę, by następnie rozegrać spotkanie. Nie idziemy klasycznym trybem, by być dwie godziny wcześniej, bo po prostu nie ma do tego warunków.

Analiza pomaga

Analizujecie przeciwników, czy – jak to się często mówi – patrzycie tylko na siebie?

Mariusz JOP: – Zawsze mamy podstawowe informacje o rywalu – jak atakuje, broni, zachowuje się w fazach przejściowych i stałych fragmentach. Czasem wskazujemy najsilniejsze punkty, by zespół wiedział, jak się zachowują wyróżniający gracze po drugiej stronie. Przede wszystkim koncentrujmy się na swojej grze.

Rozdaje pan sporo autografów? W końcu do różnych miejsc w Małopolsce przyjeżdża mistrz Polski, były reprezentant kraju.

Mariusz JOP: – Zdarza się, na przykład w Bochni i Rabce-Zdrój, gdy na mecze z nami przychodzi sporo kibiców. Nie tylko ja, ale i zawodnicy są proszeni o zdjęcia i autografy. Dla nich to dotknięcie tej części życia zawodowego piłkarza.

W sierpniu do rezerw dołączyli dwaj Hiszpanie Ruben Bonachera i Marc Grau. Co możemy o nich powiedzieć po dwóch miesiącach w nowym środowisku?

Mariusz JOP: – Wcześniej dołączył do nas jeszcze Dani Ramirez [jest synem dyrektora sportowego Kiko Ramireza – przyp. red.]. Ruben i Marc potrzebują trochę czasu na aklimatyzację. Zostali „wyrwani” z rodzinnych domów, są w innym kraju, muszą być bardziej samodzielni. Do tego dochodzi język. Są dla nas cenni, rywalizują o miejsce w składzie, dostali szansę i będą mieli kolejne. Na kompleksową ocenę przyjdzie czas po rundzie, a najlepiej po sezonie.


Czy wiesz, że…

45-letni Mariusz Jop był obrońcą Wisły w latach 1999-2004 (w tym roczne wypożyczenie do Widzewa) oraz w sezonie 2009/10. Z „Białą gwiazdą” wywalczył trzy mistrzostwa kraju i dwa Puchary Polski. Mimo sporych sukcesów, część kibiców nadal pamięta mu samobójcze trafienie w derbach Krakowa z 2010 roku, które pogrzebało szansę na kolejny tytuł, a Cracovii zapewniło utrzymanie. Jop z powodzeniem grał także w lidze rosyjskiej, ma na koncie 27 występów w reprezentacji.


Na zdjęciu: Mariusz Jop podkreśla, że w IV lidze daje z siebie tyle samo, co w ekstraklasie.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus