Prezes na kosiarce

Mirosław Czwartos już ponad 10 lat stoi na czele A-klasowego Zrywu Bąków.


Co prawda Mirosław Czwartos na pytanie: jak długo jest pan prezesem Zrywu Bąków? – odpowiada: za długo… Uśmiech towarzyszący tej odpowiedzi świadczy o tym, że traktuje ją z przymrużeniem oka. Całkiem poważnie dodaje natomiast: To już ponad dziesięć lat.

– Urodziłem się w Elblągu, ojciec przyjechał za pracą do Jastrzębia, gdzie mieszkałem aż do momentu, w którym poszedłem do wojska – opowiada Mirosław Czwartos. – W Tarnowskich Górach byłem w jednostce wojskowej. Później pracując w górnictwie jako: rewident, spawacz, sygnalista, mechanik czy ślusarz, wybudowałem dom w Zbrosławicach.

– Następnie przeprowadziłem się do Bytomia, skąd w ostatnim roku pracy na kopalni przeprowadziłem się do Bąkowa. Zadomowiłem się już jako emeryt górniczy. Od razu przyszedłem na boisko, bo przyprowadzałem tu syna. Gdy Kacper zaczął grać, działacze Zrywu wzięli mnie na celownik i wkręcili w działalność w klubie. Zaczęło się od słów: „pomóż w tym, pomóż przy tamtym” i tak już pomagam 11 rok.

Mocno to przeżywają

Początki nie były łatwe, bo nowy prezes w miejscowości, w której mieszkał dopiero od kilku lat musiał przecierać szlaki. – Jako zupełnie „zielony” prezes miałem takie chwile, że nie wiedziałem co mam robić – dodaje Mirosław Czwartos.

– Na przykład gdy zimą wysiadł piec do centralnego ogrzewania, zakomunikowano mi: „prezesie, awaria, rób coś”. Poszedłem do pani burmistrz, a ona rozłożyła ręce i stwierdziła, że nic nie może zrobić, bo budynek nie jest gminny. Ponieważ nie znałem jeszcze dobrze tego środowiska, to musiałem się mocno nagłówkować, jak z tego wybrnąć, ale w końcu się udało. Kupiliśmy piec i służy do dzisiaj. Natomiast o piłkarskich chwilach mógłbym opowiadać godzinami, bo jestem na każdym treningu i na każdym meczu.

– Najbardziej zabolało mnie gdy drużyna juniorów, naprawdę fajnych chłopaków, gdy raz mnie zabrakło, bo musiałem zostać w domu, nie pojechała na wyjazd. Kilku zawodników nie przyszło i zespół się rozsypał. Uznałem, że skoro nie ma kim grać, to trzeba rozwiązać drużynę, bo proszenie czy namawianie, żeby zagrali nie ma sensu. Natomiast z tych dobrych chwil to najwięcej wspomnień dotyczy meczów z Pielgrzymowicami, Zabłociem, Strumieniem, Chybiem, bo to takie nasze „święte wojny”. Ja tego tak nie traktuję, bo jednak jestem przyjezdny, ale miejscowi kibice, rodowici bąkowianie, mocno to przeżywają.

Jest wszystkim

– Oczywiście nikt nie biega już po wsi w dniu meczu z kosami, siekierami czy sztachetami, ale emocje są. Ja już znam zawodników, wiem jacy są trenerzy, więc spokojnie podchodzę do tej amatorskiej piłki, w której działam. Poświęcam swój czas tak jakbym był na etacie, a na nawet na dwóch. W domu jestem gościem, ale żona się już przyzwyczaiła. Irena już nawet nie pyta gdzie idę tylko macha ręką, gdy wychodzę, a raczej wyjeżdżam. Co prawda do domu z boiska mam rzut beretem. Zwykle jest coś co trzeba załatwić, a to w banku, w gminie, u księgowej, czy w sklepie. Jestem tu wszystkim: sprzątaczką, mechanikiem, spawaczem, księgowym, dyrektorem sportowym, wysypuję linię i koszę trawę. Koszenie to jest największa frajda, bo mam super sprzęt. Normalną kosiarką to trzeba byłoby kosić 5 godzin. „Wrzecionówka” jest taka, że jak rozłoży 3-metrowe skrzydła to „lecę” i w 20 minut kończę. Żartuję, że jak ta kosiarka „klęknie”, to rezygnuję z prezesowania. Na szczęście mamy części zamienne… A mówiąc całkiem serio, nie wiem co mnie tak trzyma w klubie…

Mają większe ambicje

Syn prezesa, Kacper Czwartos, gra obecnie w GKS-ie Jastrzębie i tam chodzi do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, a za rok będzie miał maturę. Razem z nim grają i uczą się także dwaj inni bąkowianie – Łukasz Mrowiec i Oskar Kołodziej.

– Życzę im wszystkiego najlepszego w piłkarskim rozwoju, a jeżeli się im nie powiedzie to Zryw Bąków czeka – dodaje prezes. – Oczywiście wiem, że mają większe ambicje, ale kto wie jak potoczą się ich losy. Uważam, że klub sportowy dla takiej miejscowości jak Bąków jest oknem na świat. Dzieci jeżdżą z nami na turnieje, na mecze i poznają „ojczysty” powiat. Jednak wyjazdy do Iskrzyczyna, Istebnej czy Puńcowa to już wycieczka. W ten sposób zawierają znajomości z rówieśnikami. Spotykają się już później w szkole ponadpodstawowej czy gdzie indziej i łatwiej im się zintegrować oraz znaleźć wspólny język. Zresztą w samej wsi też pod względem współpracy jest coraz lepiej. Dogadujemy się z panią sołtys Barbarą Maślanką i z Ochotniczą Strażą Pożarną. Popieramy się, więc mogę powiedzieć, że idziemy wspólną drogą, tak jak marzyłem, żeby to wyglądało.

Współpraca i pomoc

– Większość działaczy też jest w klubie, gdy zachodzi taka potrzeba. Nie tylko w dniu jubileuszu, ale także do codziennej roboty. Proszę sobie wyobrazić, że z ludzi, którym zostały przyznane Odznaki Honorowe Śląskiego Związku Piłki Nożnej za lata działalności na oficjalnym spotkaniu nie było tylko jednej osoby. Miała rodzinną uroczystość i musiała wyjechać, ale dzień wcześniej pomagała w przygotowaniach do jubileuszowego festynu. Pomaga nam też pani burmistrz Anna Grygierek, która jest zżyta z naszymi mieszkańcami. Najwięcej jednak codziennej roboty spada na zarząd. Mamy w nim 9 osób i wszyscy się angażują. Wśród nich mogę wyróżnić swojego zastępcę Leszka Faranę, nowego sekretarza Marcina Tokarza i Łukasza Wachę.


Czytaj także:


– Są też młodzi chłopcy, dlatego z uśmiechem i optymizmem wkraczamy w nowy sezon. Kiedyś miałem marzenie, żeby z tego klubowego budynku coś fajnego zrobić, ale nie wyszło, choć w środku sporo zostało zrobione i poprawione. Jednak najgorsza jest zima, bo ogrzewanie węglem wymaga dużych pieniędzy, a ich nie mamy. Jesteśmy więc na etapie przejmowania budynku przez gminę, a wtedy duży problem spadnie z naszych barków. Dlatego już nie marzę o wielkich sportowych sukcesach, a ograniczam się do tego, żeby ta nasza drużyna z powodzeniem grała sobie w klasie A i dostarczała mieszkańcom radości ze zwycięstw – zakończył Mirosław Czwartos.


Na zdjęciu: Kosiarka to prawdziwa chluba prezesa Mirosława Czwartosa.

Fot. Dorota Dusik