Mucha nie siada. Szok po kielecku, czyli dlaczego nie żal Vive

Nadzwyczaj szybko skończyła się tej wiosny przygoda piłkarzy ręcznych z Kielc z Ligą Mistrzów, choć jeszcze zimą katastrofy nic nie zapowiadało, a ekipa uznanego maga Tałanta Dujszebajewa mknęła do wygrania swojej grupy niczym pendolino na trasie Katowice – Gdynia Główna.


Po styczniowych mistrzostwach świata ekspres jednak zaczął dziwnie charczeć, stawał dęba i okoniem, aż się zupełnie wykopyrtnął w pierwszej rundzie potyczek pucharowych z trzecią drużyną ligi francuskiej, w sumie nie byle jaką, ale jednak.

Tym samym ambicje kolejnego tak zwanego Final Four rozlały się niczym majonez kielecki na wielkanocnym talerzu. Szok, płacz i zgrzytanie zębów, bo jednak dla Vive i prezesa Bertusa Servaasa osobiście to kolejny cios, po różnych kryzysach i pandemiach na rynku używanych szmat, który kielecki klub już kilka razy miał wymieść z europejskiej wierchuszki, ale jednak ten się zapiera. Teraz znowu jest zagwozdka, co z tym fantem dalej, jaką obrać strategię…

Holender już zapowiedział jednak, że wielki mag piłki ręcznej Tałant Dujszebajew nie jest niczemu winny i zostaje na ławce, choć gołym okiem widać było, że jednak z formą podopiecznych emocjonalny trener ów spudłował, a jego piłkarze na tle rywali wyglądali jak stukający po szynach na trasie Tarnowskie Góry – Oświęcim legendarny, zasłużony, acz pokraczny dziś skład EN 57.

Są tacy, którzy przekonują, że Dujszebajew to jeden z najbardziej przereklamowanych i przepłaconych trenerów na rynku, który musi mieć na boisku znanych graczy – gdy takich nie ma, jego warsztat obnażają wyniki prowadzonych przezeń krótko reprezentacji Węgier i Polski (choć tu broni go trochę półfinał igrzysk w Rio de Janeiro).

Faktem jest, że Francuzi z Nantes obnażyli nie tylko braki fizyczne, ale również taktyczne drużyny z Kielc, gdzie zamiast chłodnej głowy i racjonalnej analizy zbyt często zdaje się rządzą emocje – pokrzykiwania, zaczepki i ironiczne uśmieszki kierowane do ławki rywali i stolika sędziowskiego, czego erupcję mieliśmy niedawno w półfinale Pucharu Polski, gdy Dujszebajew zwymyślał, kogo się dało, obwiniając za poślizg i kontuzję syna.

Piszę to wszystko oczywiście trochę z przekąsem i bez wielkiej satysfakcji, ale uczciwie przyznam, że europejskie przeboje drużyny hiszpańskiego Kirgiza emocjonują mnie letnio (zaraz wyjaśnię dlaczego). Wysunę nawet tylko trochę karkołomną tezę, że – poza paroma tysiącami kibiców w Kielcach, garstką uprawiających dyscyplinę w innych zakątkach i liczonymi na palcach podnieconymi telewizyjnymi komentatorami – interesują prawie nikogo.

To tak jak emocjonować się nad Wisłą meczami Realu z Barceloną czy derbami Manchesteru lub Turynu. Można? Jasne, „telewizornie” będą dąć w to ile wlezie, są tacy, co dają się w to wciągnąć, ja pozostaję nieprzemakalny; zdecydowanie bardziej grzeję się na trzecioligowe derby kopaczy Ruchu z Polonią czy choćby rywalizację szczypiornistów z Zabrza i Opola.

Oczywiście, triumf w Lidze Mistrzów sprzed pięciu lat to historyczny sukces polskiego klubu z Kielc, godny szacunku, ale odkąd polscy piłkarze ręczni odgrywają w tym polskim klubie role marginalne, moje zainteresowanie dla jego światowych osiągnięć stopniało niemal do zera. Dziś, mam wrażenie, polscy gracze to tak zwani „tlenodawcy” – dający na chwilę odpocząć zabieganym artystom z Hiszpanii, Chorwacji, Niemiec czy ostatnio Białorusi. A potem na ławkę!

Ich rola w zespole jest marginalizowana. I tak w Kielcach poniekąd zwija się potencjał Sićki, Gębali, Korneckiego i kolejnych, z których robi się wyrobników drugiego planu – owszem, w każdym zespole potrzebnych, ale niepotrafiących udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za wynik. Jeżeli ktoś potem z tego powodu cierpi, a ja cierpię wespół, to jest to bliska sercu reprezentacja Polski, która ostatnio przegrywa „wygrane” mecze w ostatnich sekundach.


Czytaj jeszcze: Mucha nie siada. Choroba w Puławach, czyli upiorny żart prezesa

Należy oczywiście pamiętać, że zawsze łatwiej kupić i wstawić do składu gwiazdę niż wychować rodzimego gracza, do którego trzeba serca, metodyczności i cierpliwości, bo ten nie rzuci od razu pięciu goli w meczu. Ale zastanawiam się, czy aby inny trener z najlepszymi polskimi nazwiskami na boisku nie zrobił wyniku porównywalnego, a może i lepszego niż ten ostatni, ale zarazem nie nakręcił znacznie większego zainteresowania i pozytywnych emocji wokół drużyny w całym kraju, a nie tylko w Świętokrzyskiem, tak tylko głośno myślę…

Zakładam jednak w Kielcach dominantę myślenia przeciwną – jeżeli klub nie chce utkwić w przeciętności, musi (chce?) inwestować w wielkie nazwiska i trenera, który robi wokół siebie dużo zamieszania. A czy z tego ma coś polska piłka ręczna – oczywiście poza Kielcami – to już zupełnie inna kwestia.


Fot. Norbert Barczyk / PressFocus