Nie wszystek umarł

W czwartek na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie odbył się pogrzeb Ryszarda Niemca.


Redaktor, działacz piłkarski, człowiek bliski wielu osobom odszedł 17 marca w wieku 84 lat. Smutne to dni, aliści (to ulubione słowo Redaktora) jesteśmy pewni, że pamięć przetrwa długie lata. W tym przypadku bez wahania możemy sparafrazować słowa Horacego, że nie wszystek umarł. Oto dowody – ułamek wspomnień, które potwierdzają, że Ryszard Niemiec niezwykłym człowiekiem był.

Rafał Miżejewski (wnuk, reporter „Radia ZET”):

Wprowadził mnie w świat piłki i kibicowania. W 1996 roku po raz pierwszy zabrał dwulatka na stadion Wisły na wydarzenie niezwiązane z meczem. Później towarzyszyłem mu w loży VIP w czasie wielu spotkań „złotej ery: Kasperczaka. Pewnego razu jakimś cudem nie mieliśmy biletów i poszliśmy na „kibolską” trybunę. Było to spotkanie z oprawą, więc znaleźliśmy się pod wielką płachtą. Byłem w siódmym niebie, a tuż obok mnie stał znany działacz piłkarski Ryszard Niemiec. Wyobrażacie sobie, że dziś Cezary Kulesza czy Zbigniew Boniek oglądają mecz z „Żylety”? Później chodziliśmy na różne sektory, ale wracaliśmy jednym samochodem i dyskutowaliśmy o tym, kto zagrał źle, a komu należą się pochwały. Dziadek do ostatnich dni żył piłką, pytał o wyniki krakowskich i małopolskich drużyn. Ostatnią świadomie obejrzaną przez niego transmisją była ta z rywalizacji GKS-u Katowice z Wisłą. Lubił rozgrywki niższych lig, dlatego w listopadzie pojechaliśmy na spotkanie Strzelców Kraków w A klasie, ponieważ szukał inspiracji do tekstu. To był jego ostatni mecz „na żywo”. Było ujmujące, gdy prawie 84-letni, schorowany człowiek, pytał 20-letnich zawodników o niuanse związane z grą. Wprowadziłem go w świat internetu, pokazałem Twittera. Czasem ostrym wpisem wzniecał pożar, który starałem się gasić. Uważał jednak, że ze względu na wiek, wolno mu nieco więcej. Sprawnie poruszał się w tym świecie, wchodził w dyskusje, odpisywał nawet anonimowym osobom.

Gdy byłem trampkarzem Wieczystej i uświadomiłem sobie, że wielka kariera nie stoi przede mną otworem, postanowiłem, że zostanę dziennikarzem. Dziadek nakierował mnie na ten zawód. Miałem jego pomoc i błogosławieństwo, ale nigdy nie „załatwiał” rodzinie pracy. Jeżeli działacze są przedstawiani jako symbol nepotyzmu i kolesiostwa, to On był przeciwieństwem. Gdy byłem mały, podsuwał mi „Przegląd Sportowy” i tygodniki polityczne. Najpierw oglądałem obrazki, a w gimnazjum i liceum zacząłem być świadomym czytelnikiem. Ryszard Niemiec był niezwykle oczytany, światły, elokwentny. W jego pokoju są setki, jeśli nie tysiące książek, które zbierał od czasu przeprowadzki z Rzeszowa do Krakowa. Można było z nim porozmawiać o sporcie, polityce, historii. Siadało się w fotelu, zadawało pytanie i otrzymywało piękny wykład. Sam jego życiorys jest piękną opowieścią o transformacji ustrojowej, wolnej Polsce, raczkującym dziennikarstwie. Niektórym mógł się nie podobać nieco archaiczny styl jego tekstów, ale ja doceniałem ten język, stosowane metafory. Ulubionym słowem Dziadka było „aliści” i nawet się śmialiśmy, że także do najbliższych będzie tak mówił. Pisał do końca, choć współpraca z klawiaturą sprawiała mu coraz więcej trudności. Kiedyś stworzył tekst w godzinę, ostatnio w pięć. Siadał jednak przed komputerem i zaciskał zęby. W ostatnim czasie dyktował treści, które spisywaliśmy razem z mamą. Gdy powiedział, że nie da rady oddać felietonu do „Dziennika Polskiego” i poprosił, by poinformować o tym redaktorów, wiedzieliśmy, że to jego ostatnie dni.

Ryszard Kołtun (prezes MZPN):

Poznaliśmy się ponad 40 lat temu, gdy zaczynałem pracę w „Tempie”. Kiedy w 1983 został naczelnym, mieliśmy krótkie spięcie. Przyniosłem Mu do przeczytania tekst reporterski, bodaj o Stali Mielec. Tekst wylądował w koszu na śmieci. Redaktor uznawał zasadę, że aby gazeta trzymała poziom, to jedna trzecia tekstów ma się nadawać do druku, jedna trzecia do poprawy, a jedna trzecia do kosza. Zapoznałem się z tym ostatnim poziomem po raz pierwszy i ostatni. Redaktor wiedział i znał sposoby, jak zmusić młodego dziennikarza do myślenia. Miał w zespole młodych utalentowanych wilczków i bardzo szybko uczynił z „Tempa” najlepszą gazetę sportową w Polsce. Zaprosił na łamy najlepszych felietonistów w kraju, rozkwitła twórczość reporterska i publicystyczna, a w latach 90. na najwyższy poziom wskoczyła informacja. Staliśmy się gazetą kompletną. Redaktor Niemiec zbudował zespół, który miał ogromny potencjał i ambicje, by stać się tytułem opiniotwórczym, najlepszym. I takim się stał. A On był z nas dumny, czuł się trochę jak selekcjoner, który ma drużynę gotową do zdobycia mistrzostwa świata. Faktem jest, że w pewnym okresie po gazetę ustawiały się kolejki, znikała jak świeże bułki, a najgorzej było latem w miejscowościach wypoczynkowych, gdzieś nad morzem, gdzie do kiosku przywożono kilka egzemplarzy… Tamto pokolenie, lat 80. i 90., bez wątpienia wychowało się na „Tempie”. I to była Jego zasługa.

W „Tempie” przez kilka lat byłem Jego zastępcą, a gdy odszedł do „Gazety Krakowskiej” Jego następcą. Historia powtórzyła się 20 lat później w Małopolskim Związku Piłki Nożnej, do którego trafiłem za Jego namową. Szefował siedem kadencji. W trakcie tej ostatniej, już jako wiceprezes, przede wszystkim podziwiałem Jego umiejętność zarządzania ludźmi, całym środowiskiem piłkarskim. Wiedział doskonale, jakich użyć argumentów w sporach, jak nikt umiał zjednywać sobie ludzi. Był przy tym arcymistrzem oratorskim. Nie znałem takiego drugiego człowieka, który byłby tak doskonałym mówcą, z tak ogromną siłą perswazji. Naszą współpracę cechowała komplementarność, która dla nas obu była szalenie wygodna i komfortowa. Zawsze mówiłem, że w tym naszym duecie On jest ideologiem, a ja technokratą. Mieliśmy do siebie w tym podziale ról absolutne zaufanie.

Pracując w MZPN-ie przegadaliśmy setki godzin. Wysłuchałem dziesiątków fantastycznych opowieści – o Nim samym, o Jego karierze sportowej i trenerskiej, o kulisach różnych decyzji w świecie prasy i mediów, o ludziach sportu, kultury czy polityki, których znał, o wydarzeniach, w których uczestniczył, o wszystkim, czego doświadczył działając w futbolu. Wiele razy namawiałem Go, by napisał o tym książkę. To byłaby, wierzcie mi, książka naprawdę wyjątkowa. Odkładał ten plan, bo zawsze było coś ważnego, co działo się tu i teraz. Kochał pisać felietony, kochał kontakt z ludźmi, lubił się spierać, lubił działać a rebours, brał w obronę atakowanych. Nie lubił gdy tytułowano Go Prezesem, jak mi mówił, zawsze uważał się za Redaktora.

Andrzej Grygierczyk (były redaktor naczelny „Sportu”):

Kiedy tylko piątkowe „Tempo” pojawiało się w redakcji – kto pamięta te czasy, że bonusem dla dziennikarzy było kilka tytułów, które sam sobie wybierał? – pierwszym odruchem było niecierpliwe wertowanie jego stron, by odnaleźć felieton Ryszarda Niemca. Niecierpliwość brała się stąd, że po prostu pisał On bardzo ciekawie, że z krytyką i pochwałą trafiał w punkt, że posługiwał się barwnym i soczystym językiem, z upodobaniem do archaizmów, że jego refleksja nad sportem miała wymiar dalece przekraczający to, co zwykle serwowała szeregowa dziennikarska armia. To więc nie były minuty, słupki, poprzeczki, „pierwsze koty za płoty”, i cała reszta drażniących oczy i uszy banałów sprawiających, że środowiskowe myślenie o dziennikarstwie sportowym sprowadzało się do nazywania go dziennikarstwem gorszego sortu; to były impulsy, które kierowały myślenie o sporcie na zupełnie inne tory. Publicystyka Ryszarda Niemca – jako punkt odniesienia i jako dla wielu wzór z Sevres – sprawiła, że dzisiaj dziennikarstwo sportowe jest postrzegane inaczej. Zresztą całe „Tempo” zmierzało w kierunku, który budził zazdrość branży, również w naszej redakcji. Nie chodziło tylko o newsy, chodziło również o jego – nazwijmy to – intelektualne zacięcie. Któż zaprzeczy, że była to zasługa Redaktora Niemca, który później przejął stery w „Gazecie Krakowskiej”.

Na początku XXI wieku, w „Tempie” i wokół „Tempa” – tak jak i wokół innych tytułów – pojawiły się zawirowania wynikające z walk o możliwie najsilniejsze miejsce na prasowym rynku. Kupić, sprzedać, zarobić, maksymalizować zyski, a w sumie zrobić przestrzeń dla innego tytułu. O to chodziło. „Tempo” – w przeciwieństwie do „Sportu” – się nie obroniło. I wyobraźcie sobie ten moment, w którym telefonuje ten gigant dziennikarstwa sportowego i pyta, czy nie chcielibyśmy na swoich łamach Jego legendarnych „Pretekstów”.

Osobiście poznaliśmy się na jednym z cudownych turniejów o mistrzostwo Polski dziennikarzy w koszykówce organizowanych w Zakopanem przez legendarnego Zdziśka Srokę. Rysiek – jako były zawodowy koszykarz – był co roku gwiazdą tych mistrzostw. To one, i inne turnieje, jak chociażby MP dziennikarzy w piłce nożnej były okazją do bliższego poznania się z ludźmi, często zaprzyjaźnienia się, bywało, że i do przeprowadzania… transferów z redakcji do redakcji. W ten m.in. sposób nasze drogi zaczęły się przeplatać na tyle często, że ich następstwem były relatywnie bliskie więzi.To właśnie w dużej mierze dzięki nim Redaktor Niemiec zagościł dłużej na łamach „Sportu”, sprawiając, że kiedy nadchodził e-mail z „Pretekstami”, otwierało się go z niecierpliwą gorączką. Jak przed laty, kiedy do redakcji przychodziło „Tempo”.


Na zdjęciu: Ostatni mecz Ryszarda Niemca w listopadzie 2022. Na zdjęciu z wnukiem Rafałem Miżejewskim.

Fot. archiwum prywatne Rafała Miżejewskiego