Czegoś takiego w historii polskiego futbolu jeszcze nie było

Jeszcze kilka dni wcześniej nasz za chwilę były selekcjoner mówił, że wszyscy idziemy w jednym kierunku.


Czegoś takiego w historii polskiego futbolu jeszcze nie było. Wprawdzie zdarzało się tak, że końcówka roku wokół naszej drużyny narodowej była bardzo burzliwa, by nie wspomnieć słynnej „afery na Okęciu” z końcówki 1980 roku, ale wówczas decydowały zupełnie inne czynniki.

Przekroczył wszystkie granice

Zacznijmy od tego, że tuż przed świętami pojawiły się informacje o zainteresowaniu Paulo Sousą klubów z Ameryki Południowej. Na samym początku mówiło się o Boca Juniors, czyli klubie z kraju, który właśnie… bankrutuje po raz dziesiąty w historii. Następnie pojawił się trop brazylijski. W pierwszej kolejności Flamengo, a następnie Internacional Porto Alegre. Firmy, to trzeba przyznać, bardzo zacne. W Boże Narodzenie było już niemal przesądzone, że Sousa – tak przekonywali dziennikarze z „Kraju kawy” – trafi do drugiego z wymienionych klubów. Wszystko zmienił jednak telefon, który Portugalczyk wykonał w drugi dzień świąt do prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Cezarego Kuleszy. Poinformował, że otrzymał „najlepszą w życiu” ofertę z Flamengo i chce rozwiązać kontrakt z PZPN-em. Kulesza „stanowczo odmówił”. Bardzo słusznie.
Sousa przekroczył bowiem granice hipokryzji w sposób absolutnie niedopuszczalny.

Prezes Kulesza powiedział, że Sousa użył następujących słów, powiedział, że to „dobry moment na rozstanie”. Obrzydzenie w stosunku do takiego stwierdzenia polega na tym, że jeszcze kilka dni wcześniej nasz za chwilę były selekcjoner mówił, że wszyscy idziemy w jednym kierunku, jakim jest awans na mistrzostwa świata w Katarze. Spotkał się przecież przed świętami z prezesem PZPN-u. Trochę niepotrzebnie Cezary Kulesza chciał wcisnąć mu polskiego trenera do sztabu szkoleniowego, ale nie mamy wątpliwości, że nie była to przyczyna tego, że Sousa zachował się tak, jak się zachował.

Decyzja podyktowana była czy jest jedną rzeczą: pieniędzmi. We Flamengo Portugalczyk ma zarabiać o ok. 30 tysięcy euro miesięcznie więcej od uposażenia, które zostało zapisane w kontrakcie z Polskim Związkiem Piłki Nożnej (nasz związek płacił mu 70 tys. euro miesięcznie!). Sousa, to oczywiste, połakomił się na kasę, ale nie tylko na nie. Zaprezentował strukturalny brak odpowiedzialności i strach przed tym, co go czeka. Stracił bowiem wiarę, jeżeli kiedykolwiek ją miał w to, że reprezentacja Polski może awansować na mistrzostwa świata. Przestraszył się Rosji i również bardzo źle zareagował na krytykę, jaka po meczu z Węgrami spadła na niego z ust Jana Tomaszewskiego. Sousa poczuł się urażony słowami legendarnego bramkarza. Dziś wiemy, że Portugalczyk za „Tomkiem”, medalistą mistrzostw świata, który czasami bezmyślnie coś chlapnie, może nosić buty i czyścić mu rękawice.

Kuriozalne słowa

Zbigniew Boniek, były prezes związku, który zatrudniał Paulo Sousę na stanowisku selekcjonera, był zszokowany ostatnimi wydarzeniami, co potwierdził w rozmowie z Romanem Kołtoniem. „Zibi”, jak to on, nie ma jednak sobie nic do zarzucenia.

– Gdybyśmy zapisali w umowie, że jej zerwanie oznacza wypłatę na przykład 500 tys. euro odszkodowania, w istocie byłaby to furtka powodująca, że selekcjoner w każdej chwili mógłby z niej skorzystać po wpłacie tej kwoty.

To nie jest jednak żadne usprawiedliwienie i Boniek jest, w pewnym sensie, współodpowiedzialny za to co się stało. Nie wiadomo czy Sousa wziął go na „piękne oczy”, ale pewne jest to, że szczegóły kontraktu z Portugalczykiem nie zostały odpowiednio dopracowane.

Kuriozalne wręcz było kolejne słowa Bońka o tym, że rezygnacja Portugalczyka może naszej drużynie narodowej… wyjść na dobre. Wiemy doskonale, że Zbigniew Boniek potrafi opowiadać pięknie, ale nie zawsze był konsekwentny. Tak było już w trakcie jego piłkarskiej, wybitnej kariery. Niektórzy Widzewiacy do dziś wspominają, że mówił jedno, myślał drugie, a robił trzecie. Tym razem okazało się, że zatrudnienie Paulo Sousy stało się jego osobistą porażką, mimo że nie jest już sternikiem związku.

„Tyle razy ch*ja broniłem”

Broń Boże, nie obwiniamy Bońka za to, co się stało. Dał się bowiem ładnie mówiącemu o futbolu Portugalczykowi zaczarować. Zresztą, tak sądzą brazylijskie media, dali się Sousie zaczarować również działacze Flamengo, którzy pofatygowali się z Brazylii do Portugalii tuż przed świętami. Fakty są jednak takie, że niebawem były selekcjoner reprezentacji Polski – o tym jesteśmy przekonani – zbyt długo w Rio de Janeiro miejsca nie zagrzeje. Od 2010 roku z zespołem pracowało – uwaga – 21 trenerów! Sousa na pewno nie jest kimś, kto odmieni tę tendencję, która w Ameryce Południowej jest wręcz nagminna. Internacional Porto Alegre, czyli klub, który również chciał zatrudnić Sousę, trenerów wymieniał w ostatniej dekadzie… 23 razy!
Zirytowani zachowaniem Paulo Sousy jesteśmy wszyscy, a chyba najbardziej piłkarze. Robert Lewandowski nie należy do ludzi, który artykułuje emocje w przesadny sposób. W rozmowie z Jakubem Kwiatkowskim, rzecznikiem PZPN-u, powiedział, że jest zaskoczony. Grubszych słów użył inny z kadrowiczów, którego jednak nazwiska nie znamy. Michał Pol z Kanału Sportowego odczytał bowiem sms-a, którego otrzymał od jednego z reprezentantów Polski. „,Czuję się jak frajer. Tyle razy ch*ja broniłem, stawiałem się za nim, a na koniec taki strzał, stracił wszystko w moich oczach” – taka treść wiadomości daje jasny sygnał, jak obecnie czują się reprezentanci Polski.

Zrobił po swojemu.

O język nie będziemy się teraz czepiać, bo oszust z Portugalii oszukał wszystkich kibiców, przecież jego agent mówił, że to brazylijscy dziennikarze opowiadają bajki, ale okazał się potwornie nielojalny. Ten sam typ, który cytował Ojca Świętego, a w święta pokazywał na Twitterze zdjęcia z Fatimy, miejsca jakże bliskiego właśnie Janowi Pawłowi II, jak i wszystkim Polakom, mówił jedno, a zrobił coś innego. Takiego czegoś panie Sousa się nie wybacza!


Na zdjęciu: Paulo Sousa okazał się krętaczem.
Fot. Paweł Andrachiewicz/Pressfocus.pl