Quo vadis Polsko?

– Porażka w Tiranie oznacza tyle, że bezpośredni awans na EURO nie zależy już tylko od nas, ale wciąż jest możliwy – mówił po meczu z Albanią Fernando Santos. Selekcjoner zapowiedział, że sam nie zamierza się podawać do dymisji.


Było już dobre dwie godziny po meczu, a centrum albańskiej stolicy wyglądało jakby dopiero przed chwilą się on skończył. Ludzie jeździli samochodami wokół głównego placu Skanderbega, trąbili, powiewali flagami, tańczyli na ulicach. Inni rozsiadali się w restauracjach, wznosili toasty. W fecie uczestniczyły nawet samochody policji. W tle na różowo świeciło się duże serce, przy którym fotografują się zakochani. Angielski napis w jego środku głosił: Jesteś szczęśliwy, jesteś w Tiranie!

W nocy z niedzieli na poniedziałek Tirana nie zamierzała kłaść się spać. Trudno było się temu dziwić. Albania otworzyła sobie szeroko bramę do tego by znów zagrać w finałach mistrzostw Europy, co dotychczas zdarzyło się tylko w roku 2016. Polskę pokonała drugi raz w historii. Ten pierwszy, także w stosunku 2:0, miał miejsce w albańskiej stolicy 70 lat temu.

Dymisji nie będzie

W polskim obozie panowały po meczu grobowe nastroje. Konferencja prasowa Fernando Santosa zakończyła się tuż przed północą. Była na niej dosłownie garstka dziennikarzy. Większość żurnalistów czekała w tzw. mix zonie, by porozmawiać z piłkarzami. Santos od razu po wejściu został zaatakowany pytaniem, czy zamierza podać się do dymisji już, czy poczeka aż prezes jutro go zwolni. Zdawał się nim zaskoczony. Odpowiedział jednoznacznie: Ani dzisiaj, ani jutro. Z mojej strony dymisji nie będzie.Jeśli prezes PZPN będzie chciał porozmawiać i uzna, że dalsza współpraca nie ma sensu, pewnie znajdziemy rozwiązanie, żeby ją zakończyć.

Analizując mecz Portugalczyk mówił dalej: – Rozumiem bardzo dobrze, to co czują teraz kibice. Ja też jestem bardzo smutny, ludzie w sztabie, piłkarze także. Bardzo chcieliśmy dziś wygrać. Zaczęliśmy ten mecz bardzo dobrze. Przez pół godziny Albania nie oddała strzału. Po anulowanej bramce wszystko się wyrównało. Później rywale zdobyli niezwykłą bramkę. Mieliśmy po przerwie szansę na wyrównanie, ale to Albańczycy strzelili drugiego gola. Tak wygląda piłka.

Selekcjoner, tak jak i na przedmeczowej konferencji, powiedział, że porażka oznacza, iż nie wszystko w kwestii bezpośredniego awansu na EURO zależy już wyłącznie od wyników polskiej drużyny. Dodał od razu, że już najbliższy mecz Albanii z Czechami może to zmienić. Przypomniał także, że awans wciąż jest możliwy poprzez baraże i nie uważa, żeby ta kwestia była już rozstrzygnięta. Był poirytowany stwierdzeniem, że łączna liczba ludności krajów które pokonały Polskę w eliminacjach jest mniejsza niż połowa populacji nad Wisłą. – Co liczba ludności ma wspólnego z piłką nożną? Portugalia jest dużo mniejszym krajem, a wygrała Ligę Narodów i mistrzostwo Europy – kwitował na poły zdziwiony i zniesmaczony.

Dziesięć treningów

Santos zupełnie nie zgodził się z zarzutem, że jego praca jest chaotyczna. Rozwinął ten wątek szerzej. – To nie jest dziewięć miesięcy pracy. Ja z drużyną miałem 10 treningów. 10 treningów – powtórzył i pokazał na palcach. – Kiedy zaczynałem, we współpracy z trenerami drużyn młodzieżowych, rozpocząłem proces budowy nowej drużyny. Takie było założenie, by polska piłka miała fundamenty na przyszłość. Pewnie rzeczy nie poszły jednak po naszej myśli, szczególnie w meczu z Mołdawią. Zobaczyłem, że niektórym drżą łydki. Dlatego teraz zdecydowałem się na powołania doświadczonych zawodników, Grzegorza Krychowiaka, Kamila Grosickiego. Chciałem wzmocnić morale. Reprezentacja Polski się rozwija. Zmiany wymagają jednak czasu. Szczególnie gdy u piłkarzy coś jest tak bardzo zakorzenione – zakończył. 

Pytanie czy w ten sam sposób patrzą na sprawę związkowi decydenci. Prezes Cezary Kulesza w przerwie schodził z trybuny wyraźnie zły. Polacy faktycznie grali w niej znacznie lepiej niż z Wyspami Owczymi. Przeważali, nie można było odmówić im dużego zaangażowania, zdobyli gola, ostatecznie anulowanego po analizie VAR, ale z prowadzeniem do szatni schodzili gospodarze. Po meczu Kulesza błyskawicznie opuścił trybuny i zszedł do drużyny. Niedługo potem na swoim Twitterze zamieścił wpis: „Walczymy do końca, choć nie wszystko zależy od nas. Dopóki piłka w grze musimy zrobić wszystko, żeby awansować. Wierzę w naszych zawodników”.

Prezes nie wspomniał czy dalej wierzy w trenera. Kontrakt Fernando Santosa obowiązuje do końca listopada. Jeśli związek zdecyduje się zwolnić Portugalczyka będzie musiał mu wypłacić dwie pensje. Prawdopodobnie trener zarabia około 700 tysięcy złotych miesięcznie.

Odpowiedzialność kapitana

Wrześniowe zgrupowanie kadry poprzedził głośny wywiad Roberta Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji wylał w nim wiele gorzkich słów, zarzucając m.in. brak wsparcia na boisku ze strony młodych graczy czy organizacyjne wpadki działaczy. Z Wyspami Owczymi nie błyszczał dawnym blaskiem, ale dwoma golami i tak pociągnął drużynę do zwycięstwa. W Tiranie był jednym z najsłabszych na boisku. Po meczu nie uciekał od odpowiedzialności.

– Ciężko to w ogóle jakoś nazwać. Nie ma dla nas wytłumaczenia. Zawiedliśmy. Na pewno musimy przeprosić kibiców za to, co pokazaliśmy. Osobiście czuję się za to odpowiedzialny. Na pewno mogę mieć do siebie żal i pretensje za to, że tak zagrałem, że tak zagraliśmy. Zaangażowanie było, ale to zdecydowanie za mało. Myślę, że to taka bezsilność i bezradność. Ciężko znaleźć inne słowa. Serce boli. To nie miało pójść w tym kierunku. Od początku eliminacji mieliśmy problemy i nie funkcjonowało to tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Wyniki to pokazują. Trzeba uderzyć się w pierś i zdać sobie sprawę, że musimy zmienić coś, aby ta reprezentacja zobaczyła światełko w tunelu na przyszłość. Ciężko powiedzieć, co się stało z drużyną. Ona faktycznie dużo się nie zmieniła.

Nie zawsze wychodzi

Lewandowski nie chciał wypowiadać się na temat ewentualnej zmiany trenera. – To nie moja decyzja. To nie jest moja rola. Wiem, że jako drużyna mamy umiejętności, aby grać lepiej i wygrywać – skwitował ten wątek. Odniósł się natomiast do udzielonego przed zgrupowaniem wywiadu. Nie żałował, że się na niego zdecydował, mówił że nigdy nie znajdzie się odpowiedniego momentu, a on też ma w sobie emocje i czasem też potrzebuje je z siebie wyrzucić.

Podkreślił, że była to próba obudzenia zespołu, wstrząśnięcia nim. Nie chciał nikogo obrażać tylko pokazać z innej perspektywy pewne sytuacje. – To nie jest tak, że mówiłem jakieś rzeczy, które nie leżały mi na sercu. Wszystko, co powiedziałem, było we mnie, w środku. Dla mnie zawsze dobro reprezentacji było najważniejsze. Moja ambicja jest na tyle duża, że czasem te moje słowa są trochę głośniejsze. To dlatego, że zależy mi na tej reprezentacji.

– Od 15 lat robię wszystko, aby ta kadra jak najlepiej grała i się rozwijała. Nie zawsze to wychodzi. Takie jest życie. To boli i nie ukrywam tego. Myśli jest milion i czasami słów brakuje, aby powiedzieć dokładnie to, co się czuję — zdradził na koniec.

Albańskie piekło

Osobnego wspomnienia wymagają okoliczności meczu na, skąd inąd bardzo ładnym, Air Albania Stadium. Nie zaważyły one na rezultacie spotkania, ale nie można pominąć ich milczeniem. Na wielu stadionach świata publiczność reaguje emocjonalnie i żywiołowo, ale ta w Tiranie urządziła prawdziwe piekło. Już na ponad dwie godziny przed meczem wokół obiektu gromadziły się tłumy kibiców śpiewających, gwiżdżących, krzyczących. Ze stadionowych głośników na cały regulator dudniły bałkańskie, wojownicze rytmy.


Czytaj także:


Trudno było usłyszeć własne myśli, nie mówiąc o głosach kolegów siedzących obok. Mazurek Dąbrowskiego został bezwzględnie wybuczany, co współcześnie raczej nie zdarza się już na stadionach świata. Zagłuszono także minutę ciszy ku uczczeniu pamięci ofiar trzęsienia ziemi w Maroku. Ledwie gra się zaczęła, sędzia już musiał ją przerwać, bo w pole karne Wojciecha Szczęsnego poleciały kolorowe race dymiące w albańskich barwach. Musiała interweniować straż. Gdy Polacy zdobyli, ostatecznie nie uznanego gola, w trakcie analizy VAR na głównej trybunie doszło do szamotaniny. Jednemu z polskich sympatyków zdarto czapkę. Na murawę latały plastikowe kubki z piwem i co tam kto bardziej krewki miał pod ręką.

Mało gościnnie

Gospodarze też zachowywali się mało gościnnie. Mimo upału, dziennikarzom ani na przedmeczowej konferencji, ani podczas meczu nie zapewniono wody. W przerwie w biurze prasowym dosłownie rzucono na stół w reklamówce kilka bułek. Z pomeczowej konferencji trenera Albanii Sylvinho, wyproszono polskich żurnalistów. Zdziwiona tłumaczka usłyszała, że nie będzie potrzebna. – Ciao – z szyderczym uśmiechem na ustach rzucił jeden z organizatorów, wskazując drzwi.

Żeby do końca oddać sprawiedliwość przyznać też trzeba, że i polscy kibice, którzy po meczu cichaczem przemykali bocznymi ulicami, wcześniej nie byli święci. W mieście nie było słychać o incydentach z ich udziałem, ale z samolotów lecących do Tirany, nie jeden trafił wprost w ręce policji. Taki to smutny obraz reprezentacyjnej piłki mamy u progu jesieni Anno Domini 2023. A po losowaniu powszechnie uważano, że wyjście z tak słabej grupy eliminacyjnej jest formalnością…

Jarosław Tomczyk, Tirana


Fot. PressFocus