Przemysław Mońka: Awans? Byłbym ostrożny

Rozmowa z Przemysławem Mońką, lewoskrzydłowym LKS-u Goczałkowice, lidera III grupy III ligi.


W jakich nastrojach usiedliście w sobotni wieczór do kolacji wieńczącej jesień? Z jednej strony jesteście liderem, z drugiej – z siedmiu ostatnich meczów wygraliście tylko dwa i wasza przewaga w tabeli stopniała…
Przemysław MOŃKA:
– Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po serii meczów, które wygrywaliśmy nie tracąc bramek było jasne, że chcemy w ten sposób przejść przez całą rundę. Mamy jednak świadomość, że nie jest to możliwe. Z biegiem czasu rywale coraz dokładniej nas analizowali, łatwiej było im przygotować się na nas. Przed rozpoczęciem sezonu w ciemno bralibyśmy taki 41-punktowy dorobek, tylko jedną porażkę i 1. miejsce. Zakładaliśmy sobie, że skończymy w top3. Jesteśmy liderem, dlatego trudno nie być zadowolonym. Może rzeczywiście końcówka pod względem liczby punktów była słabsza, ale w przekroju całej rundy osiągnęliśmy bardzo dobry wynik i z tego się cieszymy.

To jasne, że z wielu względów trudno byłoby obecny LKS Goczałkowice „wrzucić” do II ligi. W szatni rozmawiacie o awansie i zastanawiacie się, na ile to możliwe?
Przemysław MOŃKA:
– Przed sezonem taki cel nie został postawiony, dlatego skupiamy się na każdym kolejnym meczu. Chcemy jak najlepiej grać w piłkę, na swoich zasadach i wygrywać. Co przyniesie życie – jeszcze się okaże. Nie zdarzyła się dotąd drużyna, która awansowała po rundzie jesiennej. Sporo kolejek zostało, dlatego podchodzę do tego ze spokojem. Stanowimy ambitną grupę. Gdyby każdego z nas po kolei zapytać w szatni, czy chce wejść do wyższej ligi, to na pewno odpowiedziałby, że tak. Zobaczymy, jaka będzie przyszłość. Teraz jest szansa na doleczenie urazów, bo ta runda nas nie oszczędzała, no i przygotowania do wiosny. A z awansem byłbym ostrożny. Już ostatnia kolejka była zapowiedzią tego, co może się dziać w przyszłym roku, bo wszystkie drużyny z czołowej szóstki grały w weekend między sobą. To było fajne zakończenie, przed nami ciekawa wiosna, bo czołówka jest liczna. Niech awansuje najlepszy.

Kogo szanse – prócz Goczałkowic – ocenia pan najwyżej?
Przemysław MOŃKA:
– Naprawdę fajnie grają drużyny rezerw – Miedzi Legnica i Zagłębia Lubin, w których nie brakuje młodych chłopaków. Osobiście uważałem, że trochę mocniejsza będzie w tym sezonie Ślęza Wrocław. Może fakt, że latem z drużyny odeszło kilku zawodników, ma wpływ na to, że jednak aż tak mocna nie jest. Trzeba się liczyć z Polonią Bytom, swój pomysł na granie ma Rekord Bielsko-Biała. Każdy ma swoje atuty. Podejrzewam, że losy awansu będą się ważyły na samym finiszu.

Ze Ślęzą na zakończenie roku zremisowaliście 2:2, dwukrotnie goniąc wynik.
Przemysław MOŃKA:
– Patrząc na to, co się działo podczas tego meczu, jesteśmy zadowoleni. Byliśmy przekonani, że grając na sztucznym boisku we Wrocławiu gospodarze wyjdą na nas „wysoko”, będą chcieli zabrać nam piłkę, ale tak nie było. Cofnęli się na swoją połowę, czekali na kontry. My musieliśmy dokonać trzech wymuszonych zmian, a to rzadka sytuacja, na którą nie da się przygotować. Mam wrażenie, że traktowaliśmy ten remis jak zwycięstwo. Bardzo cenimy ten punkt.

Zapewniła go pańska bramka z rzutu wolnego.
Przemysław MOŃKA:
– W naszym zespole kolejka do uderzeń z wolnych jest tak długa, że nigdy bym nie pomyślał, iż mogę w ogóle w niej się ustawić. Ale kilka kontuzji – i zrobiło się dla mnie miejsce. To była spontaniczna decyzja, po konsultacji z kilkoma starszymi zawodnikami. Doszli do wniosku, bym spróbował. Zwizualizowałem sobie, jak chcę uderzyć z prostego podbicia po „długim” słupku. Wyszło, dzięki czemu na koniec roku uzyskaliśmy pozytywny wynik.

Musi was cieszyć tym bardziej, że odrobiliście straty już bez kontuzjowanego Łukasza Piszczka.
Przemysław MOŃKA:
– To prawda. Tylko w trzech meczach straciliśmy w tej rundzie więcej niż jednego gola. Nasza gra w defensywie wyglądała bardzo dobrze. Nie ma co ukrywać, że Łukasz to poukładał. Gdy tylko był na boisku – a był prawie zawsze – jego obecność wiele nam dawała. Gdy go brakowało – odczuwaliśmy to natychmiast. Cieszymy się, że jest w drużynie i możemy się od niego uczyć.

Po meczu we Wrocławiu głośno było o jego zachowaniu. Choć zszedł z urazem, jeszcze przez kilkadziesiąt minut rozdawał autografy, pozował do zdjęć…
Przemysław MOŃKA:
– Śmiejemy się, że po naszych wyjazdowych meczach spokojnie byłby czas nie tylko trening wyrównawczy, ale i odnowę biologiczną, a jeszcze chwila by została… Wiadomo, że osoba Łukasza przyciąga. Ludzie przychodzą na mecze głównie dla niego – niektórzy, by przy okazji zrobić sobie zdjęcie, wziąć podpis. To cena jego kariery, jest do tego przyzwyczajony, a my oczywiście nie mamy z tym żadnego problemu. Gdy jest kameralny stadionik, to miło się gra, kiedy wypełnia się po brzegi, a ludzie stoją dookoła. Przyznam, że najmilsze wspomnienia pod tym względem mam z naszego domowego meczu ze Ślęzą. To był pierwszy ligowy występ Łukasza po powrocie z Dortmundu. Zgromadził największą liczbę osób. Chyba wszyscy czuliśmy ekscytację, że jeszcze kilka miesięcy zdobywał Puchar Niemiec, a teraz dzieli z nami szatnię.

Zasługi dla waszej gry defensywnej i serii kilkuset minut bez straconego gola miał też bramkarz Patryk Szczuka, którego pamięta pan jeszcze z jego juniorskich czasów w Rozwoju Katowice. Zaskoczenie, że wskoczył na taki poziom?
Przemysław MOŃKA:
– Nie dziwię się, bo potrafi dobrze bronić, ale przed rozpoczęciem rundy był zakopany w szafie. Przegrał rywalizację i czasami żartuję sobie z nim, że gdyby nie to, iż Łukasz Mrzyk w 1. kolejce dostał czerwoną kartkę, to by z tej szafy nie wyszedł. Trzeba oddać Patrykowi, że kilka meczów nam uratował, był jednym z najjaśniejszych punktów. Bronił pewnie, nie ma się do czego doczepić.

W Goczałkowicach są zawodnicy doświadczeni, którzy już w świat nie ruszą, ale i młodzi mogący marzyć o karierze. Pan w wieku 27 lat znajduje się między tymi dwiema grupami.
Przemysław MOŃKA:
– Cieszę się chwilą i tym, że po ciężkiej kontuzji trafiłem w supermiejsce, w którym się rozwijam. Nie napalam się tym, że mógłbym jeszcze załapać się na jakiś transfer. Do tego mi daleko. Bliżej mi do grupy starszych chłopaków. Początek miałem nie najłatwiejszy, ale w Goczałkowicach dano mi szansę, mogę grać regularnie. Staram się odpłacać za to zaufanie.

Grę łączy pan z pracą kierowcy.
Przemysław MOŃKA:
– Bo gra w piłkę to dodatek. Powiedzmy sobie szczerze – utrzymywanie się wyłącznie z piłki na czwartym poziomie rozgrywkowym to byłaby z mojej strony głupota. Cieszę się i doceniam, że gram i zarabiam jakieś pieniądze, ale za chwilę może tego nie być. Nie jestem już najmłodszy, trzeba patrzeć do przodu. Już w momencie odniesienia ciężkiej kontuzji miałem tego przykład. Nie było wtedy kolorowo, coś trzeba było robić i działać tak, by głównym źródłem utrzymania nie była piłka. To pasja, z której trudno byłoby zrezygnować, skoro poświęciło się jej życie. Dlatego świetnie jest, jeśli można łączyć te dwie rzeczy. Nasza drużyna w większości jest zbudowana w taki sposób i – jak widać – przynosi to niezły efekt.

Wydaje się, że w pozostałych trzech grupach III ligi jest więcej pieniędzy – a już na pewno u czołowych zespołów.
Przemysław MOŃKA:
– Nie wiem, czy bym się zamienił. Takie życie z III ligi trwałoby może 1-2 sezony, ale za chwilę obudziłbym się w codziennym życiu i musiał w nim odnaleźć. To nie byłoby takie proste. To nie taki poziom, by zarabiać duże pieniądze, ale to tylko moje zdanie. Skoro ktoś chce je płacić – OK, lecz ja uważam, że nie jest to takie dobre.


Na zdjęciu: Przemysław Mońka zdobył jesienią 3 bramki, należąc do podstawowych zawodników „Goczałów”.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus