Raków Częstochowa. Szok i niedowierzanie

Nikt w Częstochowie nie jest w stanie wytłumaczyć, jakim cudem Raków dał sobie wyrwać zwycięstwo z Jagiellonią.


Podopieczni Marka Papszuna po niedzielnym występie powinni zapaść się kilka metrów pod ziemię i do czwartku nie wychylać spod niej głowy. Gdyby jeszcze Jagiellonia była zespołem ewidentnie lepszym, stawiającym trudne warunki, to wynik spotkania można by było wytłumaczyć. Jednak Raków w pierwszej połowie bawił się z przyjezdnymi, a białostoczanie zostali wrzuceni na karuzelę, w której ktoś wymontował hamulec bezpieczeństwa.

Zemsta niewykorzystanych szans

Ofensywa częstochowian wchodziła w ich defensywę jak gorący nóż w masło. Raków mógł spokojnie prowadzić trzema lub czterema bramkami. Dwubramkowe prowadzenie mógł jeszcze podwyższyć po przerwie, jednak Mateusz Wdowiak zdecydowanie nie miał swojego dnia. Pomocnik częstochowian mógł sam, „własnonożnie” zamknąć spotkanie. Tak jednak się nie stało i Raków musiał przełknąć gorzką pigułkę.

– Zagraliśmy najlepszy w tym sezonie mecz w ekstraklasie, a mimo to zwycięstwa nie ma. Powinniśmy wygrać, a nie wygraliśmy. Jagiellonii trochę dopisało szczęście, bo prowadząc 2:0 powinniśmy ten mecz zamknąć. Nie przypilnowaliśmy wyniku i tylko remisujemy. Jeszcze po stracie pierwszej bramki mieliśmy okazje, by wyjść na 3:1, ale cóż z tego… – komentował po meczu Marek Papszun.

Gdzie te stałe fragment?

Trudno zgodzić się z trenerem częstochowian, szczególnie w kontekście „szczęścia” Jagiellonii. Ciężko mówić o farcie, gdy Raków nie potrafi „zabić” meczu i zapakować rywalom kolejnych bramek. Nie sposób przyjąć argumentów szkoleniowca w obliczu następnego w tym sezonie straconego gola ze stałego fragmentu gry. To aż dziwne, że częstochowianie, zazwyczaj tak świetnie broniący i strzelający ze stojącej piłki mają w obecnych rozgrywkach tak wiele problemów z tym elementem piłkarskim.

Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tej sytuacji jest brak osoby odpowiedzialnej za ich przygotowanie. Po meczu można było usłyszeć, że trenerem, który wcześniej rozpisywał i układał stałe fragmenty był Goncalo Feio. Jego brak odbił się na przygotowaniach oraz traconych po nich bramkach. Zanim Portugalczyk trafił do Rakowa, tę rolę pełnił Maciej Kędziorek, który podobnie jak jego następca wywiązywał się z tych zadań znakomicie. Najwyraźniej brak zatrudnienia kolejnych asystentów w miejsce tych odchodzących nie był dobrym wyjście.

Częstochowianie mają teraz kilka dni na to, by oczyścić głowę, zapomnieć o tym, co w niedzielę wydarzyło się przy Limanowskiego i z pełną determinacją przygotować się do kolejnego spotkania. Może być ono kluczowe dla losów przygody Rakowa w europejskich pucharach. Slavia Praga na pewno nie będzie prezentować się gorzej od Jagiellonii. Dodatkowo będzie chciała wykorzystać wszystkie mankamenty w grze częstochowian, choćby te nieszczęsne stałe fragmenty.


Na zdjęciu: Jagiellonia skarciła Raków, którego obowiązkiem było wysokie zwycięstwo przy Limanowskiego.
Fot. Tomasz Kudala/Pressfocus