O „Sporcie” z Łodzi

Redaktor Wojciech Filipiak jest związany z naszą redakcją ponad 50 lat!


Gdy w 1972 roku rozpoczynałem pracę w „Sporcie”, pod względem technicznym bliżej było gazetom do czasów Gutenberga niż do współczesności. No, może nie do końca, bo przecież gazety rozwoziły do kiosków „Ruchu” samochody, a nie dyliżanse.

Ogólnopolski dziennik

Był to wówczas jednak wielki, ogólnopolski dziennik, rywalizujący z powodzeniem o Czytelników z „Przeglądem Sportowym”, a na Śląsku bezkonkurencyjny. Katowicka redakcja zajmowała dwa piętra w prasowym wieżowcu na Młyńskiej. Były także oddziały w Warszawie, Krakowie i w Poznaniu, sieć korespondentów w „ligowych” miastach. Zaczynałem akurat w oddziale warszawskim, którym kierowali wtedy Jerzy Mrzygłód i Wacław Korycki. Młodymi, rozpoczynającymi karierę reporterami byli Antoni Piątek i Grzegorz Stański.

To byli pierwsi dziennikarze, jakich poznałem „na żywo”. Od pierwszego dnia czułem, że znalezienie się w gronie pracowników tej gazety było moim życiowym i zawodowym sukcesem. Stałem się jednym z nich!

Zdążyłem poznać jeszcze tuż przed jego śmiercią w lutym 1972 roku Tadeusza Maliszewskiego, wieloletniego szefa oddziału warszawskiego, a wcześniej redaktora naczelnego „Przeglądu”. W Katowicach „Sportem” rządził już wówczas Andrzej Konieczny,. Nazywano go pieszczotliwie „Iskierką”, bo wiecznie w ruchu do warszawskiej redakcji wpadał czasem jak po ogień.

Koledzy z centrali

Poznałem starszych kolegów z „centrali” – Zbigniewa Łagódkę, któremu podczas jego późniejszej ciężkiej choroby załatwialiśmy w Łodzi lekarstwa i wizytę u specjalisty-profesora, Henryka Hermasza, Leszka Drapińskiego, Stanisława Penara, Janusza Jelenia, Lidkę Nowakową, której spojrzenie na sport „babskim okiem” wysoko cenię do dziś. Zaprzyjaźniony byłem z tymi z mojego pokolenia: Adamem Jaźwieckim, Andrzejem Czajkowskim, Heńkiem Przybyłkiem, Heńkiem Marcem, Tadkiem Radłowskim, Jackiem Zegadłą, Ryśkiem Szusterem (jeszcze zanim został menedżerem i wiceministrem), Andrzejem Gowarzewskim, którego drogi ze „Sportem” wkrótce się rozeszły, ale osobista przyjaźń i zawodowa współpraca z jego „Encyklopedią Fuji” przetrwała.

Nie sposób nie wspomnieć o zaprzyjaźnionych kolegach – korespondentach z innych miast: Andrzeju Kuczyńskim z Poznania, Wojtku Gorczycy z Krakowa, Jasiu Szmyrce z Wrocławia, Kaziku Marcinku z Warszawy, Jerzym Gebercie z Gdańska, który niedługo skończy 93 lata, a więc życzyć mu trzeba dwustu..

Chętnych nie brakowało

W Łodzi formalnie oddziału nigdy nie było, ale chętnych do pisania do „Sportu” nie brakowało. Władysław Lachowicz i Wiesław Kaczmarek jeszcze w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Potem Mieczysław Wójcicki, Boguś Kukuć i Mariusz Goss z zapałem wspomagali niżej podpisanego. Konkretnie wysyłając do Katowic swoje teksty, bo w erze wielkiego Widzewa i sukcesów w innych dyscyplinach roboty nie brakowało.

Kolejna epoka to dwaj Darkowie – Czernik i Leśnikowski, Włodek Sowiński (którego poznałem wcześniej, gdy był jeszcze w „Trybunie Robotniczej”). Rafał Zaremba. Także Andrzej Grygierczyk, który dosłużył się w redakcji rangi generała, czyli redaktora naczelnego. Już jako emeryt cały czas wspiera ją swoim piórem. Świetnie się współpracuje z obecną ekipą – z rutyniarzami Bogdanem Natherem i Michałem Zichlarzem na czele.

Z punktu widzenia kibica

Przeżyłem wspaniałą epokę – ponad pięćdziesiąt lat współpracy z prestiżową opiniotwórczą gazetą. Poznałem wielu wspaniałych ludzi (pewnie o paru zapomniałem, ale luki w pamięci to też znak czasu), stałem się śląskim patriotą, bo występy śląskich sportowców starałem się opisywać z punktu widzenia tamtejszego kibica i czytelnika. Miałem okazję poznać śląskie stadiony – nie tylko te ekstraklasowe, bo bywałem także zawodowo w Wojkowicach, Kochłowicach, Halembie, Radzionkowie, Jaworznie, Knurowie, Rydułtowych, Jastrzębiu, Rybniku, Myszkowie, w podopolskim Ozimku…


Czytaj także:


Dzisiaj życie jest inne i trzeba się z tym pogodzić. Chociaż jeszcze kilkanaście lat temu trudno było sobie wyobrazić świat bez drukowanej prasy, papierowa gazeta stała się dziś anachronizmem. Angielskim pasterzom owiec nie udało się zatrzymać pociągów pędzących przez ich pastwiska, na nic zdał się bunt łódzkich tkaczy, którzy stracili źródło zarobku, gdy instalowano maszyny parowe, nie wszyscy zecerzy i linotypiści z drukarni byli w stanie przekwalifikować się na grafików komputerowych. Kopalniane wieże wyciągowe nie są już dominującym elementem śląskiego krajobrazu, a w Łodzi – „mieście stu kominów” – został tylko jeden, zachowany jako zabytek. Ulokowano na nim nadajnik lokalnego radia, a w budynku dawnej kotłowni mieszczą się studia i pomieszczenia redakcyjne. To też wiele mówiący znak czasu.

Zaszczyt i przyjemność

Dziękuję za te lata tym, co moje teksty w „Sporcie” czytali i tym, z którymi miałem zaszczyt i przyjemność współpracować. Współczuję obecnemu naczelnemu Andrzejowi Wasikowi. Wiem, jak to jest zamykać gazetę, bo… sam byłem w podobnej sytuacji, gdy w 1994 roku upadał łódzki „Głos Robotniczy”, w którym byłem zastępcą naczelnego. Późnym wieczorem wysłaliśmy ostatni materiał do drukarni, wychodziłem z redakcji jako ostatni i – dosłownie – zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Gazeta już się nie ukazała, bo dług był za duży.

Mam nadzieję, że spotykać się teraz będziemy w cyfrowym świecie.


Na zdjęciu: Wiesław Wraga (z prawej) przed laty był piłkarzem wielkiego Widzewa, który szalał na boiskach całej Europy.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus