Rozczarowanie w Zabrzu. Powinni uznać gola!

Kluczowa dla losów ciekawego widowiska, które kończyło 3. kolejkę ekstraklasy, były wydarzenia z 36 minuty. Pokazową akcję przeprowadziła dwójka Łukasz Wolsztyński – [Igor Angulo], która – jak w sezonie 2017/18 – dobrze ze sobą współpracowała. Widać było, że obaj zawodnicy szukają się na murawie. „Wolsztyn” wypuścił w bój najlepszego snajpera zabrzan. Ten świetnie znalazł się w polu karnym, ograł rywali i wyłożył piłkę partnerowi. Wolsztyński z kilku metrów posłał ją do siatki. Dopiero wtedy sędzia asystent Krzysztof Myrmus podniósł chorągiewkę do góry. W tej sytuacji Jarosław Przybył odgwizdał spalonego.

Do akcji wkroczył jednak VAR. Jak pokazały telewizyjne powtórki, w momencie zagrania piłki do Angulo, ten nie był na pozycji spalonej, a na równo ze środkowymi defensorami rywala: Rafałem Janickim i Lukasem Klemenzem. Trudno zrozumieć dlaczego siedzący za VAR Bartosz Frankowski z Torunia tego nie widział…

A mogło być inaczej

– Gol powinien był być uznany, nie było spalonego. Gdyby to trafienie Łukasza zostało uznane, to różnie mogłoby się to potoczyć – mówił po meczu Przemysław Wiśniewski, obrońca Górnika. Także inni zawodnicy nie mogli się pogodzić z taką decyzją arbitrów.

– Jest przecież VAR. To nieprawdopodobna rzecz przy wideo i przy tej technologii, żeby nie zauważyć wszystkiego. To mógł być decydujący moment. Oba zespoły miały swoje okazje do zdobycia goli. Kluczem było to, kto pierwszy zada cios. My zdobyliśmy bramkę, ale nie została ona uznana. Szkoda też innych nie wykorzystanych okazji, no i ta ostatnia minuta… – żałował po meczu Angulo.

Okradzeni z bramki

Zabrzanie faktycznie stworzyli sobie kilka dobrych sytuacji do zdobycia bramek. Po przerwie takiej „setki” nie wykorzystał na przykład Jesus Jimenez, który przestrzelił z kilku metrów, po świetnym podaniu Wolsztyńskiego z prawej strony. Wcześniej Hiszpan miał pretensje do Angulo, że ten nie podał mu w dobrej sytuacji.

Wisła w II połowie też była jednak blisko trafienia, bo w poprzeczkę trafił Denys Bałaniuk, a po strzale Krzysztofa Drzazgi piłka wylądowała na słupku. W końcu do siatki, w ostatniej akcji spotkania trafił rezerwowy Chuca.

– Na świeżo ciężko powiedzieć, ciężko to skomentować. Trzeba przeanalizować wszystko, co się wydarzyło przy tej sytuacji. Na gorąco trudno coś mądrego mówić. Piłka minęła jednego, drugiego, gdzieś tam się poodbijała i znalazła się w siatce. Co zrobić, stało się – żałował po meczu Wiśniewski.

Zabrzanie lepiej zagrali w pierwszej połowie, kiedy to nie pozwolili rywalowi na wiele i kontrolowali to, co działo się na murawie.

– W pierwszej połowie w defensywie jako zespół prezentowaliśmy się dużo korzystniej. W drugiej trudno mi powiedzieć co się wydarzyło. Graliśmy w średnim pressingu, a Wisła rozgrywała. My czekaliśmy na kontry. Teraz już trzeba się szykować do meczu z Rakowem. Wiadomo, i my i oni jesteśmy po porażce, więc oba zespoły będą chciały zdobyć trzy punkty. My jednak mamy tą przewagę, że gramy to spotkanie na swoim stadionie, przed swoją publicznością. Zrobimy wszystko, żeby wygrać ten mecz – zaznacza Wiśniewski.

Zimna krew

Co oczywiste, niepocieszony był też Marcin Brosz. – Jeszcze myślami jesteśmy przy tej ostatniej akcji, ale takie porażki uczą. Musimy wyciągnąć wnioski na przyszłość, bo te stracone punkty już do nas nie wrócą. Skuteczność to jeden z tych elementów, który musimy poprawić, jeśli chcemy zdobywać punkty. Jak już doprowadzamy piłkę do tej newralgicznej strefy, to należy zachować zimną krew, aby ostatnie podanie było dokładne – komentował szkoleniowiec „górników”.

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ