Ból i pretensje

Ruch szuka punktów. Aby pozostać w ekstraklasie musi zdobyć ok. trzy razy tyle „oczek”, ile uzbierał na ten moment.


Tak przynajmniej zwykło się przyjmować, że pozostanie w piłkarskiej elicie zapewnia liczba 35-38 „oczek”. Chorzowianie mają ich aktualnie 9, a rozegrali 15 spotkań. Zostało im jeszcze 19, czyli wkrótce dobiją do połowy sezonu. Z dużym uproszczeniem można więc powiedzieć, że w drugiej części kampanii będą musieli zgromadzić… 75 procent potrzebnego dorobku. Liczba optymistów wierzących w taki scenariusz jest coraz mniejsza i nie ma się co temu dziwić. Ruch nie punktuje przede wszystkim przez własne, najczęściej wyraźne słabości, a nie przez pecha czy – choć czasem również – przeważającą jakość rywala.

Spuszczone głowy

Spotkań, w których można było pokusić się „o coś więcej”, była cała masa. Tyczy się to także ostatnich dwóch, czyli z Radomiakiem i Widzewem. Miały one rozpocząć nowy etap w kalendarzu „Niebieskich”. Po pierwsze, zmienił się trener. Po drugie – i co chyba istotniejsze – lżejszy stał się terminarz, w którym nie było już drużyn z ligowej czołówki. Z Radomiakiem zawiodła skuteczność, bo w drugiej połowie Ruch spokojnie powinien umieścić piłkę w radomskiej siatce. Z Widzewem zaś zawiodła koncentracja. Tak jak po przerwie przeciwko Radomiakowi chorzowianie zagrali znakomicie, tak drugie 45 minut z łodzianami było serią kolejnych niepowodzeń. Nie można inaczej określić sytuacji, w której tuż po wznowieniu rywal wyrównuje po pięknym uderzeniu zza pola karnego, a potem z boiska wylatuje dwóch obrońców Ruchu.

– Ból jest spory, nie będę tego ukrywał – mówił bramkarz „Niebieskich” Krzysztof Kamiński, który do 87 minuty pomagał drużynie utrzymywać cenny (przez pryzmat tego, co działo się na murawie) remis. – W szatni widać, że na chłopakach to odcisnęło duże piętno i głowy były lekko spuszczone. Ale trudno się dziwić. To spotkanie dużo nas kosztowało i to boli także dlatego, że nie zabrakło nam dużo. Trzeba oddać Widzewowi, że zrobił sporo, żeby zdobyć 3 punkty i remis na pewno by go nie zadowolił. Jednak byliśmy naprawdę blisko dowiezienia wyniku w podwójnym osłabieniu. Styl oczywiście pozostawiał wiele do życzenia, ale bez dwóch zawodników ciężko grać w piłkę ładnie i kombinacyjnie. My czasem mamy z tym problem… kiedy gramy 11 na 11 – komentował golkiper Ruchu.


Czytaj także:


Ruch szuka punktów. Przełożyć to na boisko

„Niebiescy” prowadzili do przerwy i choć nie grali wybitnie, realizowali swój plan. Ten został jeszcze dodatkowo skorygowany i ulepszony w przerwie, ale runął szybciej, niż można się tego było spodziewać. – Największe pretensje możemy mieć do siebie za początek drugiej połowy. W szatni dużo mówiliśmy o tym, że będzie on bardzo ważny i że im dłużej mecz będzie trwał przy tym rezultacie, tym Widzewowi będzie trudniej. W jego poczynaniach będzie więcej nerwów i może kibice nie będą mu aż tak pomagać, bo pojawi się zniecierpliwienie na trybunach. Wiedzieliśmy, że im dłużej utrzymamy taki wynik, tym nasze szanse będą rosły. Jednak niestety szybko straciliśmy bramkę, chwilę potem zawodnika i cały plan się posypał. Niedługo później była kolejna czerwona kartka, więc musieliśmy na szybko reagować i skupić się na neutralizacji oraz destrukcji ataków Widzewa – analizował Kamiński.

Bramkarz Ruchu nie był pierwszą osobą, która podkreśliła, że na treningach widać w zespole wiarę oraz umiejętności, ale problemem jest przełożenie tego wszystkiego na boisko. Wspomniał o tym także po raz kolejny trener Jan Woś. W niedzielę „Niebiescy” rozegrają na Stadionie Śląskim następny mecz z przeciwnikiem, który teoretycznie jest w jego zasięgu. Będzie nim Korona Kielce, zajmująca 14. miejsce i mająca 16 punktów. – Musimy już myśleć o kolejnym spotkaniu. To będzie mecz z serii tych, które trzeba wygrać i to nieważne jak. Najważniejsze będą 3 punkty – skwitował Kamiński.


Fot. Artur Kraszewski/PressFocus