To było trochę chamskie

Po pierwszym w tym sezonie wyjazdowym zwycięstwie GKS Tychy nie wszyscy podopieczni Ryszarda Tarasiewicza byli uśmiechnięci. Marcin Biernat, który w 7 minucie gry padł na murawę z zakrwawioną twarzą, czekał bowiem na szycie i wyniki tomografii kości jarzmowej.

– Po dośrodkowaniu Łukasza Grzeszczyka, który wykonał rzut wolny, wyskoczyłem do piłki i zostałem trafiony łokciem w twarz – mówi stoper tyszan. – To było trochę chamskie zagrania Piotra Polczaka. Za taki atak należy się czerwona kartka, a w tym przypadku sędzia odgwizdał faul, któregoś z naszych zawodników. W dodatku przeciwnik nawet mnie nie przeprosił. Musiałem zejść z boiska i od razu pojechałem na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Sosnowcu.

Obawiałem się, że gdybym został na boisku rana mogłaby się rozejść i wtedy leczenie byłoby dłuższe. Na szczęście lekarz, który się mną zajął był kibicem i wynik śledziłem na bieżąco. Zresztą ja w komórce miałem aplikację, dzięki której wiedziałem jak zmienia się wynik i to był najlepszy środek przeciwbólowy. W sumie jednak przesiedziałem w szpitalu trzy godziny.
Lekarze stwierdzili, że kość jarzmowa jest cała, a założone trzy szwy pod okiem zostaną zdjęte po 7 dniach.

GKS Tychy wreszcie się przełamał. Mateusz Piątkowski dał wygraną

– Ucieszyłem się gdy lekarz powiedział, że kość jarzmowa się nie zapadła – dodaje 27-letni obrońca. – Taki uraz wymagałby dłuższego leczenia, a my przecież w piątek mamy następny mecz. Mam nadzieję, że będę mógł pojechać do Chojnic, gdzie spędziłem dwa sezony, nim zostałem zawodnikiem GKS-u Tychy.

W barwach Chojniczanki miałem też dwie pamiętne kontuzje. Cztery lata temu w pucharowym meczu rewanżowym z Legią w podobny sposób zaatakował mnie Stojan Vranjesz, ale on został wtedy ukarany czerwoną kartką. Ponieważ do końca meczu zostało już wtedy tylko kilka minut, to mimo złamanego nosa i rany pod okiem, zostałem na warszawskiej murawie i dograłem do końca, a później dopiero zajęli się mną lekarze i w dwóch ostatnich meczach rundy jesiennej już nie mogłem grać.

Gorszy był jednak uraz w następnym sezonie, bo podczas meczu z Górnikiem Zabrze tak pechowo spadłem, na murawę w Chojnicach, że zwichnąłem łokieć. Mecz był na początku października, a do gry wróciłem dopiero w marcu. Teraz na pewno przerwa potrwa krócej.

Gdy zakrwawiony stoper tyszan schodził z boiska najbardziej niepokoili się najbliżsi. Żona, opiekująca się 4-miesięczną córeczką oglądała spotkanie w telewizji, a rodzice byli na trybunach.

– Pierwszy sms był od Moniki, która z Oliwią zostały w domu, a tata z mamą, jak w większości meczów, które gramy w pobliżu mojego rodzinnego Krakowa, przyjechali mnie dopingować i ze stadionu przyjechali do szpitala – wyjaśnia wychowanek Podgórza Kraków. – W sumie jednak nic złego się nie stało więc możemy się cieszyć, że nasza drużyna przełamała wyjazdową niemoc i do dobrej gry, którą do tej pory prezentowaliśmy na obcych boiskach, dorzuciła punkty. To ważne przed kolejnymi wyjazdami, bo chcemy dalej punktować. Dlatego też analizowaliśmy już straconą w Sosnowcu bramkę i choć arbiter ostatecznie podjął decyzję w myśl przepisów to sygnalizacja asystenta, których podniósł chorągiewkę zdezorganizowała naszą grę obronną.

Na szczęście szybko odrobiliśmy stratę i nadal chcemy grać skutecznie. U siebie pod tym względem nie mamy sobie nic do zarzucenia. Ja też dochodzę do sytuacji strzeleckich i nietypowym jak na mnie poprzednim sezonie, w którym nie strzeliłem ani jednego gola, mam już na swoim koncie trafienie z meczu z Chrobrym. Mogłem nawet głogowianom strzelić dwa gole, a w spotkaniu z Odrą też miałem okazję. Myślę więc, że jeszcze coś ustrzelę, a nasza drużyna będzie się z każdym meczem wspinać w kierunku czołówki, bo wicelider ma tylko 2 punkty więcej.

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 
ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ