Kierunek Łotwa

W Gdańsku upodobali sobie łotewski rynek transferowy, a konkretnie jeden klub – Valmierę. Nad polskie morze trafiło stamtąd już trzech graczy, a na przenosiny szykuje się też czwarty.


Jeśli ktoś szukałby zobrazowania stwierdzenia „spadać z hukiem”, to przypadek Lechii byłby idealny. Gdańszczanie po sensacyjnym opuszczeniu szeregów ekstraklasy popadli w ogromne kłopoty. Proces odbudowy został dodatkowo zahamowany z powodu trwających zmian właścicielskich. Te w końcu udało się sfinalizować, ale kiedy zaczął się sezon, kadra drużyny wciąż pozostawała w powijakach.

Ledwo uzbierał

Nowy trener, Szymon Grabowski, na inaugurację miał biedę… wystawić jedenastu zawodników. Ostatecznie mu się to udało, choć musiał wspomóc się dwoma juniorami, a na ławce rezerwowych poza jednym jedynym Conrado znajdowali się tylko piłkarze, którzy w praktyce nie znali smaku seniorskiego futbolu. Udało się co prawda wygrać 4:2, ale z Chrobrym Głogów, który aktualnie jest najgorszym zespołem I ligi. W kolejnych tygodniach sytuacja zaczęła się klarować. Do klubu dołączali kolejni zawodnicy, w efekcie czego teraz nie dość, że podstawowy skład jest mocniejszy, to Grabowski ma jeszcze możliwość wprowadzenia sensownych zmienników. Nie zmienia to jednak faktu, że jak na razie zaplecze okazuje się dla gdańszczan twardym orzechem do zgryzienia. Lechia musi się jak najszybciej zorganizować, jeśli chce wywalczyć natychmiastowy powrót do ekstraklasy. A chce – stąd wątek Valmiery.

Klub ten jest aktualnym mistrzem Łotwy i marzy mu się gra w fazie grupowej europejskich pucharów. Ma szansę na Ligę Konferencji, ale do tego musi przejść jeszcze dwóch rywal. Może być o to jednak trudno, skoro oddaje… swoich czołowych zawodników do Lechii. W Gdańsku są już defensywny pomocnik Iwan Żelizko, grający nieco wyżej Rifet Kapić, a także skrzydłowy Camilo Mena (w zeszłym sezonie „odbił się” od Jagiellonii). Wkrótce może do nich dołączyć również prawy obrońca (mogący występować też na wielu innych pozycjach) Alvis Jaunzems! Taki obrót spraw nie jest przypadkowy.

Wypromować i sprzedać

Nie chodzi tylko o to, że Lechia płaci tym zawodnikom dobre pieniądze, a polska liga znajduje się w korzystniejszym położeniu łańcucha pokarmowego niż łotewska – zresztą mowa tu nie o ekstraklasie, ale o naszym zapleczu (na którego szczycie wedle różnych algorytmów znajdowałaby się Valmiera). Kluczem takich transakcji są Paolo Urfer, nowy prezes Lechii, a także Ralph Oswald Isenegger, właściciel mistrza Łotwy. Obaj panowie znają się od lat i blisko ze sobą współpracują. Razem interesowali się przejęciem Śląska Wrocław czy Wisły Kraków, ale ostatecznie swoje interesy ulokowali w Gdańsku. Zamysł jest prosty – Lechia ma jak najszybciej awansować do ekstraklasy, gdzie trafialiby obiecujący zawodnicy. Tam by się promowali i z zyskiem dla klubu byliby odsprzedawani za grube miliony do bogatszych lig oraz drużyn.


Czytaj także:


W tym myśleniu nie ma sentymentów. Urfer doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak przedstawiała się sytuacja kadrowa lechistów w momencie, gdy pojawił się w klubie. Lechia, jako projekt, stoi dla niego i Iseneggera wyżej niż Valmiera. Stąd jej zawodnicy płynnie są „przerzucani” z Łotwy do Polski, gdzie aktualnie są bardziej potrzebni. Łotysze nie są z tego powodu zadowoleni. Ich zespół jest przecież notorycznie osłabiany, maleją też jego szanse na awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Zresztą Isenegger miał w Valmierze również Daisukę Yokotę, który trafił ostatecznie do Górnika Zabrze, choć właściciel planował wziąć go do Krakowa, gdy chciał przejąć Wisłę, a także Romana Jakubę – który postawił się szefowi i gra obecnie w Puszczy Niepołomice.

Ilu jeszcze graczy trafi do Lechii z Valmiery? Wspomniany Jaunzems jest najbliżej i co warto podkreślić – jest aktualnie najwyżej wycenianym graczem łotewskiej ekipy z tych, którzy w niej pozostali. Żelizko, Kapić i Mena w tym zestawieniu stali z nim w jednym szeregu…


Na zdjęciu: W zeszłym sezonie Camilo Mena (z lewej) mierzył się z Lechią jako piłkarz Jagiellonii, w której jednak nie udało mu się przebić.
Fot. Michał Kość/Press Focus