Wydarzenie kolejki. „Projekt” dobry, tylko wyników brak

Wydawało się, że jest to bardzo dobry „projekt”, jak się teraz mówi. Zespół działa w klubie z tradycjami, ze stabilnym, rozsądnym budżetem, w którym władzę mają ludzie kompetentni i w piłce, i w zarządzaniu, i w biznesie (interesy prezesa Tomasza Salskiego kwitną, a i on sam ma doświadczenie piłkarskie, choć tylko na poziomie juniora w ŁKS-ie). Kapitanem drużyny był wychowanek klubu, człowiek, który przeżył bankructwo i wycofanie z rozgrywek, a potem awansował z drużyną od III ligi do ekstraklasy, opuszczając w ciągu pięciu lat tylko cztery ze 155 meczów ligowych.

Rzadki komfort

Trener Kazimierz Moskal przeprowadził brawurowo swój zespół przez I ligę i po roku wywalczył awans. Po awansie nie było latem lawiny transferów i masowych testów nieznanych zawodników, jakich po Polsce wożą menedżerowie. Dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła oglądał dokładnie każdego kandydata do drużyny, wiedział, kogo szuka. Rzadko który trener ma komfort pracy z zespołem od początku okresu przygotowawczego, a tak było w ŁKS – transfery były dopięte zanim w niektórych innych klubach zaczęto się dopiero rozglądać, kogo by tu kupić.

Do tego wszystkiego klub ma wsparcie miasta, które rozpoczęło wreszcie rozbudowę stadionu do ekstraklasowych rozmiarów. Sezon w I lidze był tak efektowny pod względem wyników i samej gry, że wydawało się, iż podbicie ekstraklasy to wręcz formalność. Początek zresztą na to wskazywał – wiadomo, że kibice są nieobiektywni, ale ŁKS pokazał się w transmisjach telewizyjnych całej Polsce, a zachwytów i pochwał w mediach nie brakowało. Nawet gdy ŁKS przegrał pierwszy, drugi czy trzeci mecz, chwalono odważną, ofensywną grę drużyny.

A jednak wszystko się wali

Szósta kolejna porażka to już nie tylko ostrzeżenie, a wręcz „czerwony alarm”. W Szczecinie ŁKS przegrał z Pogonią po najgorszym meczu w tym sezonie. Winą za porażkę obciążono „dziurę w murze”, a właściwie dwóch zawodników, którzy dopuścili do tego, by po rzucie wolnym piłka przeleciała między nimi.

Do obrony i mało doświadczonego bramkarza nie można jednak mieć pretensji, bo przecież lider strzelił im tylko jednego gola. Nie było tym razem charakterystycznej dla ŁKS-u gry do przodu, akcji ofensywnych z wieloma podaniami, lawiny strzałów, z której kibice i fachowcy już zaczynali się podśmiewać, bo nie przynosiły efektów, ale świadczyły o tym, że zawodnicy mają głowy podniesione do góry i szukają celu.

 

ŁKS Łódź. Kapitan na dopingu!

W Szczecinie ŁKS po raz pierwszy ustępował rywalom pod względem czasu posiadania piłki, a i strzałów było rekordowo mało. Zdezorientowani pewnie zmianą nastawienia piłkarze (najważniejsze to „zero z tyłu” – słychać było zewsząd przed meczem) biegali ze spuszczonymi głowami, bez radości i satysfakcji z gry, za to z widocznym strachem w oczach, ze świadomością, że kolejna porażka spycha ich na ostatnie miejsce w tabeli i definitywnie kończy miodowy miesiąc po awansie do ekstraklasy.

Nie ulega wątpliwości, że na nastrój w drużynie wpłynęła zarówno dopingowa wpadka Michała Kołby, jak i kontuzja najgroźniejszego strzelca Łukasza Sekulskiego, a więc dwóch filarów zespołu z tyłu i z przodu.

Nie pasuje do ekstraklasy?

Czyżby miało to znaczyć, że taki pomysł na ekstraklasę, jaki pokazano w Łodzi, nie ma w naszych warunkach racji bytu? Czy faktycznie lepiej zebrać dziesięciu graczy z Bałkanów, Hiszpanii albo z Afryki, zatrudnić w roli trenera szkoleniowca-hochsztaplera, który umie głośno kląć i poganiać piłkarzy?

Po co szukać efektownych rozwiązań taktycznych i szlifować technikę, skoro metoda „na lagę”, albo – jak mawiał o takich trenerach z obrzydzeniem Wojciech Łazarek – „na udo” („udo się, albo nie udo”) przynosi lepsze wyniki, chociaż od oglądania takiej gry zęby bolą? Czy faktycznie ŁKS jest za słaby na ekstraklasę i do niej nie pasuje?

Na razie wszyscy w ŁKS-ie i wokół niego wytrzymują nerwowo i nie słychać (także z widowni, bo tam takie myśli rodzą się najszybciej) pohukiwań o konieczności zmiany trenera. To ponury żart, ale pocieszające jest to, że niżej w tabeli spaść już nie można, a od dna zawsze łatwiej jest się odbić niż szamotać się bezradnie w płytkiej wodzie. „Projekt” opisany na wstępie pęka i nawet zaczyna się walić, a jego upadek byłby porażką nie tylko ŁKS i tych, co go stworzyli i realizowali, wierząc, że ligowa piłka może być inna. To pesymistyczna perspektywa.

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 
ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ