Z drugiej strony. Gdy chłopczyk płacze…

Obrazek, który wychwyciła jedna z kamer na stadionie w Niżnym Nowgorodzie, gdzie odbywał się ćwierćfinałowy mecz mundialu Urugwaj – Francja: odziany w barwy zespołu zza oceanu, zapłakany, kilkuletni, może 5-, może 6-letni chłopiec, tulący się do (najpewniej) matki. Jeszcze od ziemi dobrze nie odrósł, jeszcze pewnie nawet progów szkoły nie przekroczył, może nawet nie miał pełnej orientacji, o co właściwie toczy się ta gra, a mimo to cały sercem odczuwał ból porażki ukochanej drużyny.

Dzięki takiemu obrazkowi jakby łatwiej przychodzi akceptacja – stereotypowego przecież – powiedzenia, że w Ameryce Południowej futbol to religia. Taka religia, którą wysysa się z mlekiem matki, której częścią trzeba być od momentu narodzin, której nie wypada nie wyznawać.

Urugwaj liczy sobie mniej więcej 3,5 mln obywateli, z czego mężczyzn jest ok. 1,5 mln. Jak ktoś wyliczył, ta druga liczba odpowiada liczbie zarejestrowanych piłkarzy we Francji, gdzie jest dobrze ponad 60 mln mieszkańców. Na logikę, nie tylko statystyczną, ale i chociażby gospodarczą – Urugwaj jest biedny, Francja bogata – mówimy o dwóch różnych światach. W tym jednak urok futbolu, że zderzenie tych światów o niczym nie świadczy, a wiele potęg życzyłoby sobie takich osiągnięć, jakie mają na swoim koncie „Urusi”. Nie nawiązując już do zamierzchłej historii i dwóch tytułów mistrza świata, odwołajmy się jedynie do faktu, że na kilku ostatnich mundialach wyszli z grupy (w 2010 roku byli w czwórce), co mówi wszystko o niespotykanym potencjale tego małego kraju, wtłoczonego między gigantów – Brazylię i Argentynę.

Uświadamiając to sobie, my w kraju nad Wisłą (liczba mieszkańców ok. 38 mln) co najmniej raz na cztery lata zastanawiamy się, jak oni to w tym Urugwaju robią, że mają tak silną reprezentację i w każdym pokoleniu wielkie gwiazdy, które grają w najlepszych europejskich klubach? A może powinniśmy się zastanawiać, jak oni to sobie przy wszystkich swoich demograficznych i finansowych ograniczeniach organizują, że cieszą się sukcesami nieporównywalnymi z naszymi?

Ale czyż do myślenia nie dają nam inni „mali”. Na przykład Chorwacja (4 mln mieszkańców z małym okładem), która dzisiaj zagra o półfinał mundialu z Rosją?

Kto wie, może przynajmniej część odpowiedzi na to pytanie mieści się w owym szlochającym chłopcu, który dałby się pokroić za zwycięstwo reprezentacji swojego kraju? Obojętne, czy ten kraj to Urugwaj czy Chorwacja; czy jakikolwiek inny. I czy w tym chłopcu – i w tysiącach lub milionach jemu podobnych – nie rodzi się przez to ten rodzaj postanowienia, wspartego rzecz jasna o pasję czy też… religię, które pcha go ku temu, by kopać piłkę wciąż lepiej i lepiej? Postanowienia trwałego, żelaznego.

I znowu pytanie w rodzimym kontekście: dlaczego i w którym miejscu i czasie najmłodsi polscy chłopcy (i dziewczyny też) przestają płakać, widząc porażki naszych drużyn? Ponadto dlaczego – i w którym miejscu, tudzież czasie – zanika pasja, przeradzając się w rutynę? Albo w obojętność, tumiwisizm, bylejakość… Z czego wyrywamy się raz na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat.