100 lecie Ruchu Chorzów. By nigdy nie zabrakło miłości

Setne urodziny… Nadszedł więc ten wyjątkowy w historii Ruchu Chorzów dzień – 20 kwietnia 2020 roku – o którego świętowaniu mówiło się już od lat.

Miało być zupełnie inaczej – z wielkim rozmachem, pięknie, uroczyście, radośnie, słonecznie. Wspaniałe wspomnienia miały się nakładać na niezgorszy dzień dzisiejszy, oczywiście powiązany z obecnością w ekstraklasie; niektórzy nawet mówili o mistrzostwie Polski na stulecie klubu.

Jest inaczej, tak bardzo inaczej, że jeszcze parę lat temu nikomu kochającemu niebieskie barwy w najgorszych snach zapewne to się nie przyśniło. Sześć lat temu było trzecie miejsce w ekstraklasie, osiem lat temu drugie…

A jest III-ligowo.

A kilka czy kilkanaście miesięcy temu marzeniem był jeszcze jeden dzień życia, przetrwanie po prostu.

A jeszcze – na domiar złego – paskudny wirus zniweczył szansę na jakiekolwiek publiczne, głośne, przesycone dumą i nadzieją obchody 100-lecia. Takie odświeżające świadomość tego, że miejsce Ruchu jest wśród wielkich, a nie gdzieś między opłotkami.


Zobacz jeszcze: Miasto zapłaci za promocję Ruchu Chorzów


Nie czas i nie miejsce po temu, by dochodzić przyczyn, dla których Ruch jest w tym miejscu, w którym jest. Pisaliśmy zresztą o tym wielokrotnie, odnosząc się do wymiaru sportowego, ekonomicznego, prawnego, licencyjnego… W każdym z tych wymiarów pojawiały się – używając eufemizmów – braki, niedostatki i bylejakość, idące w parze z prywatą i pazernością, co w sumie przerodziło się w proces niszczenia „legendy bez końca”.

Patrząc z perspektywy, największym jednak problemem był w minionych latach brak… miłości do klubu i – mimo biedy – traktowanie go (przez co niektórych) jako dojnej krowy. Typowe to zresztą dla dzisiejszych, bezwzględnych czasów, w których piłka jest przede wszystkim biznesem. Jak się jednak często okazuje – biznesem rodem z szarej czy nawet czarnej strefy.

Na szczęście miłość pozostała w kibicach Ruchu. Te uczucia i te wartości trzeba szanować i pielęgnować każdego dnia, bo – jak się okazało – to był najważniejszy warunek przetrwania. Bez wątpienia takim będzie i w przyszłości.

Spoglądając w nią, czy to w perspektywie kilku tygodni lub miesięcy, w każdym razie takiej „perspektywie koronawirusowej”, czy też wieloletniej, związanej z marzeniami o powrocie w szeregi najlepszych, czyli o… normalności, nieustannie należy pamiętać o przeszłości. O tej pełnej chwały, ale i o tej znaczonej goryczą i rozczarowaniami – i traktować to jako rodzaj lekcji z tym oczywistym przesłaniem, że wielkość nie jest dana raz na zawsze, że każdego dnia usilnie trzeba na nią pracować.


Zobacz jeszcze: Frekwencja dobra wirtualnie


Tak jak czyniły to poprzednie pokolenia. Poczynając od ojców-założycieli, dla których Ruch to była polskość, poprzez wielkich piłkarzy, którzy na Cichej się wychowali i tam święcili sukcesy będące dla większości ich kolegów i klubów powodem do zazdrości, a także poprzez trenerów, którzy wywarli wpływ na całą polską piłkę nożną; niekoniecznie będąc Polakami. Oni wszyscy Ruch kochali…

Z tą fantastyczną – wykraczającą poza sport – historią musi się co dnia mierzyć każdy, który dzisiaj jest w tym klubie. Z 14 tytułami mistrza Polski, z trzema Pucharami Polski, z nazwiskami będącymi obiektem czci nie tylko w Chorzowie i nie tylko na Górnym Śląsku. Musi się też identyfikować, tudzież na swój sposób konfrontować, z pamięcią i miłością tysięcy fanów, czekających na powrót Ruchu tam, gdzie jego miejsce. Nie można ich zawieść, bo i oni nie zawiedli. To wielkie wyzwanie. Miłość w ogóle jest wyzwaniem…


Zobacz jeszcze: Znaczki na 100-lecie Ruchu Chorzów