Bez rozgrzewki. A może by tak bliżej płotu?

Informacja, że Artur Płatek rozstał się kilka dni temu z Górnikiem Zabrze, zapewne nie rozgrzała piłkarskiego środowiska.


Ot, działacz ważny, ale jednak nie z pierwszego szeregu, odchodzi z klubu, bo go już w nim nie chcą. Przyjmujemy więc, że poziom emocji, jakie temu towarzyszą, jest średni.

No, może inaczej – mocniej i gwałtowniej – jest pod tym względem wśród kibiców, tych najgłośniejszych, tych przypisujących są prawo ingerowania w te czy inne decyzje, „bo klub to nie wy, tylko my”. Adresatem tego zawołania są w jednym przypadku sami piłkarze, innym razem działacze, co w żaden sposób nie zmienia faktu, że kibice przypisują sobie prawo do wpływania na bieżące życie klubu. Inna sprawa, że jeśli oddać go w ich władanie, różnie się to może skończyć. Przykład Wisły Kraków jest niezmiernie pouczający…

Tak więc Płatek odszedł… Zarzut podstawowy, głośno przez kibiców artykułowany? Kiepskie transfery do klubu, jakby bez rozeznania rynku, tudzież stopnia przygotowania poszczególnych zawodników do gry; nawet na tym relatywnie miernym polskim poziomie ekstraklasowym.

Trudno, tak bez reszty, zarzuty te odrzucić. Istotnie – pojawiło się kilku piłkarzy, w tym egzotycznych, którzy wyglądali na takich, którzy przypadkowo wysiedli na dworcu w Zabrzu i jeszcze bardziej przypadkowo pojawili się na stadionie przy ul. Roosevelta. Wrażenie przypadkowości potęgowało zestawienie ich z tymi zawodnikami, którzy dawali nadzieję, że siła Górnika się odrodzi, ale których szybko nie tylko z Zabrza, lecz w ogóle z Polski wywiało. A jeśli wrócili po średnio udanej przygodzie za granicą (Damian Kądzior, Rafał Kurzawa), to już nie do Górnika, tylko innych klubów.

Ta właśnie okoliczność powinna dawać do sporo myślenia – zawodnicy, którzy zdołali wybić się w Zabrzu ponad przeciętność, którzy dzięki Górnikowi trafili nawet do kadry narodowej, nie wrócili do niego. Bardzo łatwo się domyślić dlaczego; wystarczyło, że zaproponowano im więcej pieniędzy, większą stabilizację i większe szanse na sportowy sukces, z wszystkimi płynącymi z tego profitami.

Dopowiedzmy zatem, że Artur Płatek, skądinąd ceniony skaut Borussii Dortmund, miał relatywnie mało narzędzi, by na transferowym rynku swobodnie się poruszać. Aczkolwiek nie wiemy, czy pieniądze były jedynym ograniczeniem dla jego działalności, w związku z czym dobrze byłoby się dowiedzieć, jakie były jeszcze inne, i czy rzeczywiście wspomniany głos kibiców był decydujący.

Podobnie jak nie mamy praktycznie żadnej wiedzy na temat okoliczności zwolnienia z funkcji prezesa Dariusza Czernika, co stało się 31 sierpnia br. Co było w tle? Znów wola kibiców? Przecenione kompetencje? Rozejście się wizji funkcjonowania klubu? Kłótnie w rodzinie? A jeśli tak, to o co?

Powie ktoś, że wara mi (i wszystkim innym) od takich spraw, bo to nie moja broszka, bo to broszka miasta. No ale właśnie – miasta. Z zasady dysponuje ono pieniędzmi mieszkańców, oczywiście za ich przyzwoleniem (decyzje wyborcze!), a zatem przynajmniej trochę jasności odnośnie funkcjonowania miejskiej spółki, jaką jest Górnik, by się przydało. W tym wyjaśnienia przyczyn i okoliczności zmian kadrowych. Nie mówiąc już o przedstawieniu planów na przyszłość. Innym słowy, drodzy zarządcy Górnika, podejdźcie do płota, jako i my podchodzimy. Bo na razie wygląda to tak, że nie wiecie, co z klubem zrobić, że jakoś tam ma trwać, z naciskiem na jakoś. I że ogłaszanie decyzji kadrowych pozostawia się… kibicom, podpowiadając im tylko, komu i kiedy mają zrobić kuku.

Warto w tym momencie przywołać słowa Marcina Brosza, który rozstając się z Górnikiem stwierdził (mniej więcej), że ma już dość grania o przetrwanie, że chciałby grać o sukcesy. Wygodnie byłoby przyjąć tezę, że na przeszkodzie w realizacji tych planów i marzeń stali Płatek do spółki z Czernikiem. Wygodnie, ale i głupio, bez sensu wręcz…


Na zdjęciu: Nadszedł czas rozliczeń pracy Artura Płatka w Górniku Zabrze. Dopiero w dłuższej perspektywie przekonamy się, czy wyjdą one na plus, na zero lub minus…

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus