Bez rozgrzewki. Czy ktoś pyta o Waldka Kinga?

Może w Gdańsku, gdzie tak długo cieszono się dużą przewagą Lechii nad resztą rywali, a teraz pozostała tylko marna, chybotliwa przewaga bramkowa nad Legią? Może w Krakowie, po tej stronie Błoń, gdzie królują „Pasy”, którym już bardzo dawno nie było dane tak wysoko plasować się w tabeli, i które w ten sposób mają okazję co i rusz dopiekać Wiśle? Może wreszcie w Gliwicach, gdzie Piast – jak za czasów Radoslava Latala – steruje ku miejscu na podium?

Dzisiejsza pozycja Piasta musi się kojarzyć z osobą Waldemara Fornalika. Tu, na Śląsku, nikt się temu nie dziwi, jest wręcz naturalne, ale refleksja pojawiła się wreszcie i gdzie indziej, co zaskakuje o tyle, że przez lata niczyim szczególnym pieszczochem nie był (i nie jest); nie błyszczy w mediach, nie rzuca zabawnymi bon-motami, nie sprawia wrażenia mistrza ciętej riposty, tylko – patrząc kompletnie z zewnątrz – beznamiętnie stoi w trakcie meczów przy linii bocznej boiska, coś czasem krzyknie, zrobi grymas, wykona gest zadowolenia bądź niezadowolenia, coś skonsultuje z bratem Tomaszem i… tyle z jego strony atrakcji.

Owa refleksja związana jest oczywiście z wynikami i pracą tego trenera, jego sposobem budowania drużyny, narzucania jej standardów taktycznych, wykorzystania umiejętności i predyspozycji poszczególnych zawodników, w tym i podejmowania decyzji kadrowych, które być może początkowo budziły sprzeciw, aczkolwiek czas przyznawał mu rację. W efekcie mamy Piasta na eksponowanym miejscu w lidze, dającym komfort, pozwalającym nawet dokonywać spokojnych ruchów już w perspektywie kolejnego sezonu.

Piast bardziej… krakowski?

Odwołajmy się też jednak do dokonań Fornalika w Ruchu Chorzów. Otóż klub z Cichej za jego kadencji był wicemistrzem Polski – tak niewiele zabrakło do mistrzostwa – i grał w finale Pucharu Polski. To wtedy kibice „niebieskich” nadali mu przydomek „Waldek King”. Jeśli dorzuci się do tego ewentualny medal z Piastem, to uprawnione będzie zadanie pytania: który z polskich, bądź pracujących w polskich klubach, trenerów zdołał osiągnąć tyle w drugiej dekadzie XXI wieku? No! Michał Probierz z Jagiellonią na pewno, podobnie jak zaciągi tych, którym przypadło pracować w Legii i Lechu.

Tyle że praca w Legii, Jagiellonii czy Lechu oznaczała pracę w komfortowych warunkach, a pracy w Ruchu towarzyszyła konieczność borykania się z najbardziej przyziemnymi problemami (materialnymi i psychologicznymi), wywoływanymi nieustannym brakiem pieniędzy. Z kolei Piasta Fornalik przejmował w trybie awaryjnym, z zadaniem utrzymania go w ekstraklasie, co udało się w… ostatniej kolejce minionego sezonu.

Nieuchronnie zmierzamy ku stwierdzeniu, że Fornalikowi nigdy nie było dane pracować w tzw. topowych klubach, z wielkim – jak na polskie warunki – budżetem, a mimo to był i jest w stanie je przebijać, wyprzedzać, pokonywać. Dlaczego tam więc dotychczas nie trafił? Czy to tylko kwestia następujących po sobie zdarzeń i zbiegów okoliczności? Nikt nie pytał? A może braku umiejętności przekonania do… siebie?

Odpowiedzi na te pytania byłyby tym bardziej ciekawe, że w dużej części przypadków decyzje o obsadzie trenerskich stołków w owych topowych klubach kojarzą się z komedią pomyłek. Czyż nie?

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ