Bez rozgrzewki. Gdynia zwinie Kamila?

Mogłoby się wydawać, że jeśli Kamil Glik zastanawia się nad swoją przyszłością po zakończeniu kariery, to wiąże ją ze Śląskiem. Ale – spekulując – są oznaki, że na razie bliżej mu do Arki.


Nieśmiało przekradła się przez media informacja, że na jednym z meczów Arki – rozegranym w Gdyni – pojawił się Kamil Glik. Jego wizytę nad polskim morzem szybko skojarzono z faktem, że Arkę niedawno przejął – wraz z synem – Jarosław Kołakowski, agent piłkarski, w którego „stajni” jest i reprezentant Polski. Charakteru wizyty nie udało się tak do końca wyjaśnić. Można jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że mogła mieć ona niekoniecznie charakter wyłącznie towarzysko-przyjacielski, ale i biznesowy.

Co może pod tego rodzaju sformułowaniem się kryć? W zasadzie… wszystko. Arka, jak wszystkie kluby, złakniona jest kasy – nie mówiąc o tym, że długi po poprzednich właścicielach, w tym dwudziestoparoletnim prezesie, sięgają bodaj paru milionów – a także odrobiny ciepła i gestów przyjaźni ze strony władz miasta, które notabene ze wspomnianymi ekswłaścicielami weszło pewien czas temu na wojenną ścieżkę i zablokowało dostęp do miejskiej kasy. I to był początek końca poprzedniego układu. Trudno więc zdecydowanie odrzucić domniemanie, że – po pierwsze – Glik miałby autoryzować transakcję i wzmacniać wiarygodność Kołakowskiego wobec władz miasta, i – po drugie – że albo od razu, albo w dalszej perspektywie, mógłby stać się udziałowcem Arki.

Naciągana hipoteza? Spekulacja? Być może, choć gdyby podejść do tematu wyłącznie od strony finansowej, to wydanie kilku milionów złotych przez piłkarza AS Monaco zapewne nie powinno jego stanu posiadania w nadzwyczajny sposób naruszyć. Poza tym trudno wykluczyć, że na Glika mają wpływ doświadczenia Jakuba Błaszczykowskiego, który z impetem wszedł do Wisły Kraków i nie słychać, by tego specjalnie żałował. Inna sprawa, że związki pana Kuby z Wisłą ze względu na przeszłość muszą mieć charakter emocjonalny, czego nie można powiedzieć o związkach pana Kamila z Arką. No ale biznes to biznes.

Trzymając się przekonania, że właśnie tego rodzaju intencje legły u powodów niedawnej wizyty Glika w Gdyni – nie wiemy, czy była ona pierwsza – pora… wylać żale, u których źródeł leży coś w rodzaju braku dania dowodu lokalnego patriotyzmu. Śląskiego lokalnego patriotyzmu. Glik wywodzi się przecież z Jastrzębia-Zdroju, tam mieszka jego rodzina, tam stawiał pierwsze piłkarskie kroki, stamtąd wyruszył w szeroki świat, zahaczając o Piasta Gliwice, w którym tak się rozwinął, że zauważono go we Włoszech, w Torino konkretnie, gdzie zresztą doczekał się statusu kapitana drużyny. Oczywiście szybko też stał się podporą reprezentacji Polski. Ale do swoich śląskich korzeni na każdym kroku nawiązywał.


Przeczytaj jeszcze: Krakowski splin* Jerzego Pilcha


Mogłoby się wydawać, że jeśli zastanawia się nad swoją przyszłością po zakończeniu kariery, to w jakiś sposób wiąże ją ze Śląskiem właśnie. I ze śląską piłką, tak jak to robi Łukasz Piszczek, choć oczywiście trudno zakładać, że „jego” – obrońcy Borussii Dortmund – LKS Goczałkowice stanie się kiedyś na polskiej scenie piłkarskiej znaczącym graczem; jeśli już to jako kuźnia talentów, co rzecz jasna też jest niezwykle ważne.

No więc, czy Glik przedłoży Gdynię ponad Śląsk? A jeśli tak, to dlaczego? Bo tam – i tylko tam – padły konkretne biznesowe propozycje? Bo Gdynia jest miastem z większym potencjałem niż Jastrzębie-Zdrój (Gliwice, Zabrze, Tychy, Bielsko-Biała, Katowice itd.)? Bardziej otwartym i… ładniejszym? A może po prostu o wiele bardziej zdeterminowanym w szukaniu wsparcia na zewnątrz, mającym nadto coś do zaproponowania – oprócz ładnych widoków na Bałtyk?

Jak się rzekło, nic się jeszcze nie stało (albo przynajmniej nie wiemy, że się stało), snujemy hipotezy, domniemamy, spekulujemy. Ale z tym większą niecierpliwością będziemy czekać na decyzje i wybory Kamila Glika. Będą one świadectwem m.in. tego, jaką śląskie miasta – w tym śląskie kluby – mają siłę (biznesowego) przyciągania. Albo… odpychania.


Fot. Rafał Rusek / PressFocus