Bez rozgrzewki. Wściekły jest ten świat

Zasadne jest pytanie, czy jak zbierzesz po pysku, będzie ci się chciało nadstawiać nogę i głowę – a nade wszystko serce – za klubowe logo, takie czy inne.


Inspiracji do tego tekstu dostarczył Kamil Wilczek. Konkretnie – jego transfer z Goeztepe Izmir do KB Kopenhaga. Jeszcze konkretniej – reakcja na to sympatyków (kibiców, wariatów, chuliganów, psychofanów) Broendby IF nienawidzących z wzajemnością wszystkich i wszystkiego, co wiąże się z KB. Otóż ich zdaniem Wilczek nie miał prawa przemieszczać się do KB, bo to wróg największy. W konsekwencji wyleciał z hukiem z galerii sławy Broendby IF, przy czym to akurat może uchodzić za najmniejszą dolegliwość. Większą bez wątpienia będzie (jest?) to, że znajdzie się pod nieustanną presją; zaczął się wręcz obawiać, że nie tylko psychiczną, ale i fizyczną, co bezpodstawne chyba nie jest. Zresztą nie tylko o jego chodzi, lecz nade wszystko o rodzinę. Tak oto jeden podpis, czasem jakieś słowo (bywa, że nie dość przemyślane i rozważne) sytuuje nas w zupełnie innym świecie, który to świat niekoniecznie będzie przyjazny, niekoniecznie nas zrozumie. Nawet w tej pozornie chłodnej, pozornie wyważonej, pozornie do cna racjonalnej i tolerancyjnej Skandynawii.

Jeszcze jeden przyczynek do powstania tego tekstu. Otóż głośna stała się sprawa piłkarza Widzewa Łódź, Adama Radwańskiego, który chce rozwiązać kontrakt z winy klubu. Radwański był jednym z tych, którzy fizycznie ucierpieli od swoich (?) kibiców zaraz po tym, jak dobiegł końca przegrany mecz Widzewa ze Zniczem Pruszków, co skądinąd nie przeszkodziło łodzianom w awansie do I ligi. Zasadne jest pytanie, czy jak zbierzesz po pysku, będzie ci się chciało nadstawiać nogę i głowę – a nade wszystko serce – za klubowe logo, takie czy inne, czy będziesz czuł nadzwyczajną duchową więź z tymi, którzy co prawda najgłośniej krzyczą i tworzą tak zwany klimat, ale jednocześnie czujesz na karku ich niekoniecznie świeży oddech i dostrzegasz zaciśniętą w mało przyjaznym geście pięść?

W zasadzie nic nowego. Takich przypadków pod każdą szerokością geograficzną są dziesiątki, jeśli nie setki. Ileż to w samej tylko Polsce było „motywujących wizyt” kibiców (?) na treningach, ileż to było wygrażania, ileż zdarzeń zwanych naruszeniem nietykalności cielesnej… Problem w tym, czy machnąć na to ręką i traktować jako element okołopiłkarskiej obyczajowości, a koszty z tym związane – psychiczne i jakiekolwiek inne – wpisać w… kontrakt, czy też spróbować wreszcie zrobić z tym porządek. Aczkolwiek żadna władza nie przejawia w tym kierunku nadzwyczajnej inicjatywy i aktywności.

Może więc pora podjąć temat z innej strony, na przykład zacząć się zastanawiać nad tym, czy sportowcom – a zwłaszcza piłkarzom, bo ich dyscyplinie towarzyszą największe emocje, bardzo często niezdrowe – nie nadać statusu przynależnego funkcjonariuszom publicznym? Statusu nie tyle chroniącego ich przed przemocą, ile w przypadku jego naruszenia przez „osoby trzecie” dającego możliwość ukarania napastnika w dwójnasób?


Przeczytaj jeszcze: Bez rozgrzewki. Uchylmy wreszcie tego kapelusza


No jasne, to myślenie życzeniowe. Tym bardziej życzeniowe, im więcej obserwujemy agresji w każdej niemal dziedzinie życia; i w Polsce, i świecie. Coś pękło, jakieś tamy puściły, wszędzie więcej nienawidzących się wzajem ludzi, kompletnie pozbawionych umiejętności zwykłego ze sobą rozmawiania, nie mówiąc o umiejętności rozwiązywania konfliktów drogą pokojową. Wszędzie chamstwo, wulgarność, brutalność – widoczne i eksponowane na dziesiątki różnych sposobów; to, co dzieje się na trybunach aren sportowych, jest tylko jednym z tego przejawów…

Jako stary ramol mam więc prawo tęsknić za tymi czasami, kiedy przejście na przykład z Górnika Zabrze (Ruchu Chorzów, Polonii Bytom) do Legii Warszawa nie było traktowane ze szczególną akceptacją, o sympatii nie mówiąc, ale też nie wiązało się z dożywotnią anatemą i otwartymi groźbami, co – jak widać na przykładzie Kamila Wilczka – jest obecne również w wydawałoby się kulturalnej, statecznej Danii.

Kończę to smutną konstatacją, że świat nam się wściekł. Nic dobrego wyniknąć z tego nie może…


Fot. Piotr Matusewicz / Press Focus