Życiorys kołem pisany

Bogdan Szczygieł, wielki pasjonat „dwóch kółek” pokonał sporo przeszkód, żeby zdobyć medal mistrzostw Polski, ale wcale na tym nie skończył.


Bogdan Szczygieł w kolarskim światku jest osobą niezwykłą. Żeby to dokładnie zrozumieć, trzeba prześledzić cały sportowy życiorys człowieka, który urodził się 21 czerwca 1960 roku, a swoją kolarską przygodę rozpoczął 22 lata później!

Zjazd po prześcieradle

– Choć od najmłodszych lat chciałem być kolarzem, to w moich rodzinnych stronach, a pochodzę ze Starej Słupi, nie było klubu – wspomina Bogdan Szczygieł. – Dlatego przygodę ze sportem zacząłem od lekkiej atletyki w KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Tam przeprowadziłem się po ukończeniu szkoły podstawowej i mieszkając w internacie wymykałem się na treningi. W szkole zawodowej, do której chodziłem jednym z nauczycieli był mój starszy o 12 lat brat, który pilnował, żebym pogłębiał wiedzę.

– Mnie jednak bardziej ciągnęło do sportu, więc… zjeżdżałem z pierwszego piętra po prześcieradle. Po treningach koledzy wciągali mnie do pokoju. Specjalizowałem się w przełajach i nawet wystartowałem w mistrzostwach Polski, zajmując miejsce w trzeciej dziesiątce. Nadal jednak chciałem być kolarzem i choć zapisałem się do technikum, to jako 19-latek wyjechałem na Śląsk. Tu skorzystałem z oferty sekcji… lekkoatletycznej AWF-u Katowice. Trenowałem pod okiem Ryszarda Skowronka, mistrza Europy w 10-boju, ciągle jednak szukając możliwości dostania się do klubu kolarskiego.

Złoto w ramach

Droga nie była jednak łatwa. Lekkoatleta i pracownik huty „Szopienice” trafił wreszcie do Gwardii Katowice. – Można powiedzieć, że do klubu przyszedłem prosto z ulicy, a dokładniej mówiąc z hotelu robotniczego, w którym mieszkałem – dodaje nasz rozówca. – Na początku nie chcieli mnie przyjąć, ale widząc mój upór dali mi szansę, mówiąc: „jak już tak bardzo chcesz, to kup sobie rower i trenuj z nami.” Kupiłem więc cały sprzęt i po pracy zacząłem jeździć nie tylko z grupą, ale też sam, po nocach przemierzając parki.

– Moje zaangażowanie jako pierwszy dostrzegł ówczesny prezes Gwardii Roman Bojdoł. Wiedząc, że pracuję jako kierowca w dziale socjalnym, wysłał mnie w delegację do Warszawy na lotnisko z rowerami, bo wracający z Doniecka nasi zawodnicy próbowali przemycić złoto w ramach i sprzęt został zarekwirowany, a mieli jechać na kolejny wyścig. Gdy wróciłem, prezes zaproponował mi dołączenie do kolarzy, ale chyba bardziej z myślą o pomocy w klubie niż ściganiu.

Tym samym 23-letni Bogdan Szczygieł pojechał na zimowe zgrupowanie z asami polskiego kolarstwa.

Zawsze gotowy

– Na początku było trochę śmiechu, bo powodowałem kraksy i „starzy kolarze”, czyli moi rówieśnicy, musieli na mnie uważać – uśmiecha się Szczygieł. – Lubili mnie jednak i dostawałem od nich zużyty sprzęt, który naprawiałem. Miałem też atut w postaci przygotowania ogólnorozwojowego, bo cały czas biegałem. Gdy trenerzy Adam Gęszka i Andrzej Kołodziejczyk zarządzili wyjazd w Sobótce pod górę, to byłem pierwszy. Szkoleniowcy uznali, że mam talent, klub załatwił mi etat w hucie, pół roku później zostałem wcielony do wojska na miesięczne szkolenie w jednostce reprezentacyjnej, aż zostałem przeniesiony do Gwardii i mogłem jeździć.

Nie znaczy to jednak, że od tego momentu zaczęło się pasmo sukcesów. Przyszło bowiem orzeczenie lekarza, że Witold Plutecki, Zdzisław Krudysz i Bogdan Szczygieł muszą przerwać starty z powodu choroby serca. Gdy się podleczył, na rok został zawodnikiem Korony Kielce, a po powrocie na Śląsk znowu trafił do Katowic.

Klubowa czystka

– Wróciłem do Gwardii jako amator – wyjaśnia Szczygieł. – W drużynie zrobiło się miejsce, bo Zakrzewski, Szerszyński i Uryga przeszli na zawodowstwo. Po roku dostałem etat, ale klub zaczął się rozpadać, a ja łapałem coraz lepszą formę. Wygrałem etap Tour de Pologne i na Małopolskiego Wyścigu Górskiego. Zwyciężałem też w kryteriach i na tej fali pojechałem do Francji. Tam się ścigałem dwa lata w klubie z Montlucon, zarabiając całkiem dobre pieniądze.

– Wracaliśmy jednak z kolegami na mistrzostwa Polski i pod szyldem Gwardia – z Jackiem Mickiewiczem, Adamem Szafronem i Markiem Kosińskim. W 1990 roku zdobyliśmy 3. miejsce w wyścigu drużynowym. Rok później z Adamem Szafronem i Sławkiem Frejowskim oraz Markiem Szpitalnym powtórzyliśmy sukces jako Policyjny Klub Sportowy Katowice. W następnym roku zrobiliśmy czystkę w sekcji, która chyliła się ku upadkowi. Choć mogłem jeszcze jeździć we Francji, to jako 32-latek zacząłem prowadzić grupę. Liderem w niej był Frejowski, zdobywający medale mistrzostw Polski w przełajach.

– Do niego dołączyli inni z Grzegorzem Rosolińskim, który w 1995 roku został wicemistrzem Polski. Zaczęli też do nas przychodzić naprawdę dobrzy kolarze, jak Andrzej Mierzejewski czy Tomek Kłoczko, który w 1998 został mistrzem Polski w wyścigu górskim, a Artur Krasiński był trzeci, tak samo jak Kazimierz Stafiej rok później. W Tour de Pologne w 1998 roku zajęliśmy 3. miejsce w klasyfikacji drużynowej i cieszyliśmy się z etapowego zwycięstwa Artura Krzeszowca. Niektórym załatwiałem wyjazd na wyścigi we Francji, a w kraju jeździli w naszych barwach. Wkrótce zacząłem współpracować z Jankiem Gilem i jego Weltourem, który wszedł do nazwy klubu.

Wigilijne opowieści

To był też czas, w którym Bogdan Szczygieł po dwóch latach reaktywował Kryterium Asów. – W 1993 roku zaprosiłem znajomych z Francji i na katowickim osiedlu Paderewskiego kibice mogli przeżywać emocje, a kolarze mieli się o co ścigać, bo w 1996 roku nagrodą było Daewoo Nexia – przypomina. – Organizowałem Kryteria Asów do 2000 roku, aż w końcu po definitywnym rozwiązaniu PKS-u zawodnicy przeszli do Weltouru. Ja poleciałem do USA na zaproszenie Roberta Krzyżostaniaka. Gdy po trzech latach wróciłem do kraju, z katowickiego kolarstwa nie zostało nic. W USA jednak z Andrzejem Mierzejewskim, Krzyśkiem Wiatrem i Cześkiem Rajchem wpadliśmy na pomysł kolarskich wigilii.


Czytaj także:


– Przeniosłem tę tradycję do Katowic i od 2004 roku spotkaliśmy się 17 razy. Zjeżdżały się gwiazdy wszystkich pokoleń. Zakładaliśmy kaski i snuliśmy opowieści. Z nich w 2020 roku „urodziła się” Fundacja Gwardia Katowice, której zadaniem była troska o starszych, potrzebujących pomocy kolarzy-trenerów, takich jak samotnie mieszkający Henryk Komuniewski, którym opiekowałem się aż do jego śmierci. W czasie pandemii zrezygnowaliśmy z tych grudniowych spotkań, ale za to po rozmach z Janem Gilem w 2022 roku postanowiłem wrócić do idei odrodzenia Kryterium Asów. Powrót po 22 latach odbył się z marszu w Dąbrowie Górniczej, Katowicach i Pszczynie.

– W tym roku mieliśmy natomiast etapy w Katowicach i w Bielsku-Białej, gdzie malownicza i trudna technicznie trasa okazała się wyzwaniem. Ten etap otworzył nam nowe możliwości. Jestem już po rozmowach z władzami Bielska-Białej oraz służbami miejskimi, które zostały oddelegowane do współpracy przy organizacji zawodów i wchodzimy na poziom UCI World Tour. W kalendarzu Międzynarodowej Unii Kolarskiej nasz wyścig jest już wpisany pod datą 11 maja 2024 roku jako klasyk. Prowadzę też rozmowy z władzami Katowic i Mikołowa, gdzie planuję rozegranie kryteriów, a zwycięzcę 48. Kryterium Asów wyłoniłaby klasyfikacja uwzględniająca wszystkie te wyścigi. Już 20 ekip zawodowych wysłało zapytania więc myślę, że czeka nas impreza dużej rangi.

Wir nowych wyzwań

Jak widać, Bogdan Szczygieł nadaj żyje kolarstwem. – Z dawnych lat pozostało mi to co jest w sporcie najcenniejsze, czyli wiele przyjaźni – podkreśla. – Gwiazdy, a także ich dzieci, które znam od kołyski, wpadają do Katowic, bo tu osiadłem z rodziną. Moi najbliżsi nie pasjonują się kolarstwem, ale i Gaba i Miłosz mnie wspierają. Dzięki nim mogę się więc rzucać w wir tych nowych wyzwań. Może gdybym był mistrzem, zalazłbym komuś za skórę, a że byłem przeciętnym kolarzem, to nikt się na mnie nie gniewa. Do Andrzeja Sypytkowskiego jeżdżę na Andrzejki. Z kolei z Markiem Leśniewskim też mam bardzo dobry kontakt, a i z Zenkiem Jaskułą jestem na łączach.

– Nic nowego nie wnosimy do kolarstwa, ale warto chyba w tych tak dynamicznie zmieniających się czasach wracać do historii i przypominać ludzi, którzy odegrali w niej ważną rolę. Wspaniale robi to „Sport” i powiem szczerze, że z wielkim smutkiem przyjąłem informację, że 30 listopada ma zostać zamknięty. Wierzę, że mimo wszystko zostanie uratowany i na waszych łamach będą się nadal ukazywały artykuły, dzięki którym byli sportowcy będą mogli wspominać najpiękniejsze lata, a młodzież uczyć się będzie historii polskiego kolarstwa i sportu w ogóle.


Na zdjęciu: Bogdan Szczygieł nie usiedzi w miejscu i daje się poznać jako świetny organizator.

Fot. Dorota Dusik