Grała wspólna reprezentacja Łodzi

Derby miasta w końcu wróciły na należne im miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej.


Drugie dziesięciolecie XXI wieku, a dokładnie lata 2012-23, to najgorszy okres w historii łódzkiej piłki. Jeszcze w roku 1998 ŁKS był mistrzem Polski, a broniący podwójnego tytułu mistrzowskiego Widzew był w tabeli czwarty. 16 lat później żadnej z tych drużyn nie było już nie tylko w ekstraklasie (ŁKS spadł w 2012 roku, Widzew dwa lata później), ale w ogóle w rozgrywkach. Jedni, i drudzy zbankrutowali, więc trzeba było wszystko tworzyć na nowo. Był to głęboki kryzys sportowy i organizacyjny. Jedyne, co zostało po latach chwały, to dwa rozpadające się stadiony, na których kiedyś grały z miejscowymi najlepsze kluby Europy.

Jedenaście lat później znów wreszcie wszystko jest na swoim miejscu. Wprawdzie ŁKS wcześniej wyszedł z kryzysu i awansował do ekstraklasy już cztery lata temu, ale był to wyraźny falstart. Odbudowę rozpoczęto od zera, włącznie z budową nowych obiektów, z których jeden (ten Widzewa) jest już za mały. Winni temu są władze klubu i kibice, którzy za nic nie chcieli zgodzić się na wspólny stadion miejski o podwójnej objętości.

Oby ten sobotni derbowy mecz był początkiem nowego okresu w historii tych klubów! Są nowoczesne stadiony, zainteresowanie kibiców bije rekordy, choć ŁKS ma jeszcze sporo dystansu do odrobienia na tym polu. Jest stabilność finansowa, jest także – co pokazał sam mecz – potencjał sportowy. Ocena łódzkich derbów była jednogłośna: wysoki poziom, emocji na sto procent (plus VAT w postaci 25 minut doliczonych przez sędziego).

Do meczu rewanżowego mistrzem Łodzi jest zasłużenie Widzew, mający na boisku inicjatywę w środku pola (Pawłowski, Hanousek, Alvarez). Zatem częściej atakujący, a także skutecznego napastnika Jordiego Sancheza.


Czytaj także:


Indywidualnie z ŁKS-u dorównywali im tylko bramkarz Aleksander Bobek i napastnik Kay Tejan. O zwycięstwie Widzewa zadecydowali jednak nie liderzy, a słabe ogniwa składu, których w Widzewie w ogóle nie było.

Nie byłoby derbów bez pozaboiskowych emocji. Kibiców ŁKS-u na stadionie nie było. Odbywali karę zakazu udziału w kolejnym meczu derbowym za niewłaściwe zachowanie podczas poprzednich derbów, jeszcze w I lidze. Widzew z kolei usiłuje udowodnić, że „serce Łodzi bije właśnie tu” – jak głosi kibicowska piosenka śpiewana na trybunach, co ŁKS z kolei kontruje wycinkiem z „Przeglądu Sportowego” z 1927 (!) roku, który reportaż z nowego wówczas Parku Sportowego w Alei Unii zatytułował „Ł.K.S. (z kropkami, jak wówczas pisano – przyp. WF) – serce sportu Łodzi”.

ŁKS ostatnio reklamuje się jako… reprezentacja Łodzi – tak podpisana jest na przykład fotografia drużyny na stronie internetowej klubu. W sobotę doszło do na tym polu do incydentu podczas wymiany proporczyków. Kapitan Widzewa Patryk Stępiński odmówił przyjęcia proporczyka ŁKS-u z takim napisem. Kapitan ŁKS-u Kamil Dankowski demonstracyjnie położył go więc na murawie i nie wziął proporczyka gospodarzy. ŁKS w końcu swój proporczyk zabrał i wystawił go teraz na licytację: to będzie na pewno łakomy kąsek dla kolekcjonerów, zwłaszcza sympatyzujących z najstarszym klubem miasta.

Taki proporczyk to prowokacja, a z tymi reprezentacjami to już nie te czasy. W pierwszych „nowożytnych” derbach Łodzi w 1975 roku w ŁKS-ie grało dziewięciu zawodników urodzonych bądź wychowanych w Łodzi i województwie, w Widzewie – ośmiu, a o cudzoziemcach w składzie nikt nawet nie myślał. Teraz na boisku widzieliśmy zaledwie dwóch łodzian z urodzenia w widzewskich koszulkach (Pawłowski i Stępiński) i trzech w ŁKS-ie (Bobek, Marciniak i Lorenc ze Zduńskiej Woli). Nawet kapitanem ŁKS-u był Ślązak Dankowski.

Proponuję wyjście kompromisowe: grały dwie reprezentacje miasta, a punkty – jak zwykle – zostały w Łodzi.


Na zdjęciu: Derby Łodzi padły łupem Widzewa.
Fot. Norbert Barczyk / PressFocus