Czasem dzieje się coś, co uważamy za niemożliwe

Parady Ryszarda Kołodziejczyka, gole Krzysztofa Warzychy, trenerski nos Jerzego Wyrobka – a siła lokalnej wspólnoty, postępująca globalizacja, transformacja trybun oczami Grzegorza Kopaczewskiego, autora powieści „1989” o ostatnim mistrzowskim sezonie Ruchu.

Walka o powrót do ekstraklasy, a następnie o mistrzowski tytuł – czyli o „powrót świata do równowagi”. Powieść „1989”, przedstawiająca świat sprzed ponad 30 lat oczami nastoletnich chłopców, chorzowian z Klimzowca, zakochujących się w piłce nożnej i świętujących ostatniego po dziś dzień „majstra” Ruchu, cieszyła się w ostatnich miesiącach popularnością wśród kibiców „niebieskich”. Dzisiejsze setne urodziny klubu to dobry moment na refleksję – nie tylko tę związaną z futbolem, Ruchem, ale też Chorzowem, Górnym Śląskiem, nawet i światem jako takim, w którym coraz mniej jest miejsca na lokalne wartości. Oddajemy głos autorowi „1989”, Grzegorzowi Kopaczewskiemu


„Czasy mamy mroczne. W takich chwilach dobrze na moment uciec we wspomnienia i w nich szukać pociechy i poprawy humoru”.


– Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, by przytoczyć historię, która przypomni dawne czasy. Gromadził się we mnie materiał na przedstawienie Śląska poprzez piłkę. Bo to nie książka o samej piłce, a o Śląsku, historii, socjologii regionu. Futbol to dobre narzędzie, by opowiadać o wielu innych sprawach. Właśnie przez to, że nastały czasy mroczne, najtrudniejsze w historii klubu, pojawił się impuls, by dać jakąś nadzieję, pociechę, podsunąć przykład, że nieraz dzieje się coś, co uważamy za niemożliwe.


Zobacz jeszcze: Znaczki na 100-lecie Ruchu Chorzów


To też taka moja ostatnia deska ratunku, by samemu trzymać się piłki. Dorosły już dwa pokolenia kibiców, którzy nie znają innej piłki niż obecna. Z plugawym językiem, niskim poziomem piłkarskim, krążącymi cwaniakami, pieniędzmi przekładanymi z walizki do walizki, z upadkami i cudownymi zmartwychwstaniami klubów. Nie chcę idealizować dawnych czasów, bo przecież „Piłkarski poker” powstał w okresie, o którym traktuje też książka, ale trybuny były inne, a i samo zainteresowanie piłką było dużo potężniejsze niż jest dziś. Warto o tych czasach pisać, wspominać je, bo jeśli wrócą, to łatwiej będzie też o porządek w innych sprawach.



„Czwarta klasa oznaczała jedno: Turniej Czwartych Klas organizowany przez Ruch Chorzów. Do tego etapu zmierzało życie każdego chłopaka z Chorzowa i Świętochłowic, który miał jakiekolwiek piłkarskie ambicje”.


Sam się zastanawiam, jakby to było, gdybym dziś był 8-latkiem. Czy zacząłbym w ogóle interesować się piłką? Pewnie zostałbym kibicem Barcelony, choć w Chorzowie pod tym względem jeszcze nie jest najgorzej. Chyba wciąż częściej widuje się dzieciaki grające w piłkę w koszulkach Ruchu, do którego miłość mimo wszystko ciągle jest w dzieciakach zaszczepiana. Podstawę mamy zatem szeroką, stabilną, można na niej budować.


Zobacz jeszcze: Kupmy sobie po maseczce



Troska o byt klubu jest po prostu przejawem obywatelskiej świadomości, tak samo jak opieka nad cennymi historycznymi budynkami, lokalnym zwyczajem i językiem”.


Z jednej strony, jest całkiem liczna grupa ludzi przejmujących się tym, co się dzieje z Ruchem; z całą otoczką, stadionem, działkami wokół niego. Na marginesie, same obiekty treningowe były przecież kiedyś dużo większe niż teraz. Część sprzedano pod „Aldika”, hotel. Troska ludzi jest  spora i to cieszy. Ale czy też tych, którzy rzeczywiście mają moc sprawczą i mogliby naprawić pewne rzeczy…? Chyba zabrakło determinacji, postawienia sprawy wprost.

Musielibyśmy teraz zacząć wchodzić w szczegóły i stawiać pytania czy postąpiono słusznie, gdy kilka lat temu stanęliśmy przed dylematem „pożyczka dla klubu albo stadion”. Kibice byli wtedy w grupie konsultacyjnej opowiadającej się za pożyczką, a ten pretekst do niebudowania stadionu jest wykorzystywany do dziś. Nigdy nie można obarczać winą jednej osoby, acz trzeba podkreślić, że Andrzej Kotala, jeszcze nie będąc prezydentem, poprowadził pierwszą kampanię z hasłami o nowym stadionie i obwodnicy dla miasta. Żaden z tych punktów nie został spełniony, choć jesteśmy już w trakcie trzeciej kadencji.


Zobacz jeszcze: Konkrety – po drugiej stronie ulicy


Nie mieszkamy w tak biednym mieście, jak się to przedstawia. Wystarczy wsiąść w tramwaj, przejechać kilka przystanków do Bytomia czy Świętochłowic, by naocznie przekonać się, jak rzeczywiście biedne potrafią być polskie miasta. Co do stadionu – są inne możliwości, nie tylko przy Cichej, które już dawno powinny zostać rozważone. Jak na przykład wspólna budowa z Polonią Bytom, być może przy jednoczesnym sprzedaniu działki przy DTŚ. Koncepcje miały być opracowane już lata temu i z niej wybrana najlepsza. Jeśli cały czas mówimy tylko o jednym pomyśle, odkładanym w dodatku przez lata, to świadczy to o tym, że brakuje wyobraźni. Nie o tym, że miasta nie stać.


„Nagłe wyparowanie Realu Madryt w bardzo małym stopniu odmieni egzystencję fana Królewskich z Radomia, za to w znaczny sposób przeistoczy życie setek tysięcy madrytczyków. Podobnie zniknięcie Ruchu zmieni Chorzów i chorzowian.


Centralizm uderza w nas z wielu stron. Mamy potężną falę globalizacji, przekładającą się też na wzrost zainteresowania ligami zagranicznymi. Dzieciak woli droższą koszulkę Barcelony niż tańszą lokalnego klubu. To smutne zjawisko, któremu trzeba starać się przeciwdziałać; to podcinanie własnych korzeni. Jeśli przyjmiemy, że Barcelona to nasz własny klub, za chwilę możemy uznać, że właściwie nic nas nie interesuje. Zaczynamy żyć w jakiejś bańce, w której rzeczy lokalne nas nie dotyczą, bo emocjonujemy się przecież na co dzień tym, co dzieje się w jakimś lepszym świecie, który my uznajemy za swój.


Zobacz jeszcze: Miasto zapłaci za promocję


Klub jest na tyle ważną instytucją, że jego powodzenie wpływa nie tylko na samopoczucie części mieszkańców, ale może mieć realne przełożenie na to, jak wygląda twoje miasto. Przecież gdyby Ruch zniknął, zmieniłoby się życie wielu ludzi, zmieniłaby się nawet architektura dużego kawałku miasta. Klub jest jednym z budulców więzi z lokalną społecznością. Czasem mówimy, że ludzie nie interesują się sobą nawzajem; nie interesują się stanem chodnika, nie chodzą na lokalne wybory. Żadna sprawa ich nie porusza, nie czują związku z miastem, może tylko w nim śpią. Uważają, że to się samo toczy i szkoda tym się w ogóle zajmować, uznają, że to niepotrzebne. Klub zawsze powoduje zwiększenie zainteresowania lokalnymi sprawami, usprawnia społeczność, wpływa na podniesienie świadomości. A im większa świadomość, tym większa presja na władzach, lepsze gospodarowanie samorządem. To wszystko przekłada się na jakość życia!


„- Dobry szpil. Trzimcie się, chopy – rzucali kibice Górnika, wychodzący z naszego sektora”.


W latach 80. zaczynały się bójki na dworcach, w pociągach, ale nie było w nich takiej brutalności, jak dziś. Nie było takiej nienawiści. Śmieję się, że to była część etosu. Kibice Górnika siedzieli na Cichej między kibicami Ruchu i to była normalność, której nikt się nie dziwił. Dlatego byłem załamany przemocą na stadionach, jaka wkrótce nastała. To coś, co przeszkadzało mi od samego początku. Co prawda nie dotykało mnie to bezpośrednio, bo było wiadomo, że jeśli nie chcesz uczestniczyć w zadymie, to nikt ci niczego nie zrobi, ale wkurzało mnie to – przerywanie meczów, wybijanie piłkarzy z rytmu. Traciłem zainteresowanie, wszystkiego się odechciewało.


Zobacz jeszcze: Budynek dwa lata później


Odpływ ludzi z trybun był masowy i bardzo szybki. W Chorzowie, Zabrzu czy Białymstoku na mecz potrafiło przyjść po 30 tysięcy ludzi. Nagle z tego robiło się 5 tysięcy. Na mecze ruszali tylko tacy jak ja – albo nastolatkowie mogący szybko czmychnąć, albo osoby totalnie zwariowane na punkcie klubu. No i chuligani, którzy przyprowadzali swoich kolegów. To wzięło się z rozprężenia, które przyszło wraz z ustrojową transformacją. Przemoc rozlała się nie tylko na stadiony, ale przede wszystkim ulice. Powstawały grupy mafijne, w Warszawie dochodziło do strzelanin, wrzucano granaty do restauracji! Wraz z transformacją poluzowano cugle. Mój tata chodził na mecze Ruchu od lat 60., przestał w latach 90. Kiedyś wyjście na mecz w sobotę było czymś tak oczywistym, jak w niedzielę do kościoła. To już nie wróciło.


„Czerwiec 1989 roku był zwycięstwem wiary dorosłych w niemożliwe. By te wspomnienia nie stały się jedynie ucieczką, nie mogą zatrzymać się na dniu triumfu”.


– Miewaliśmy momenty jasne. Dobre były czasy, gdy Ruchem rządziła ekipa Mariusza Klimka. Wtedy wszystko szło w dobrym kierunku. Podstawy były takie, jak powinny: lokalny, majętny i rozsądny właściciel, sprawna pani menedżer na stanowisku prezesa, dobra drużyna. Nie trwało to niestety długo, choć w 2012 roku Ruch był bliski mistrzostwa. To moment historii, który nie został wykorzystany tak, jak powinien. Nie doszło do żadnej reformy finansów, nie rozpoczęto budowy stadionu, nie przecięto uzależnienia od miasta.

Dziś? Wierzę, że z tej trzeciej ligi wkrótce możemy awansować, ale mam w sobie mniej optymizmu co do dalszej przyszłości. Nie wiem, czy bez nowego stadionu kolejne ruchy i wysiłki cokolwiek dadzą. Bez tej inwestycji nie wyprowadzi się finansów na prostą i nie wzbudzi na nowo zainteresowania. Wierzę, że z nią jesteśmy w stanie stworzyć lepszy produkt niż w Gliwicach. Pod tym względem jestem nastawiony optymistycznie, bo ten przykład pokazuje, że może tu powstać coś solidnego. Warunek jest jeden: potrzeba nowego stadionu.


Zobacz jeszcze: „Stawiam przed kibicami lustro”