Wpisany w DNA

To dopiero początek mojej drogi w hokejowe Himalaje, a gdzie się znajdę przekonamy za kilka lat. Jestem mocno zdeterminowany – tak twierdzi 20-letni młokos.


Mówią o nim młody, zdolny i mocno zaprogramowany, by osiągnąć sukces sportowy. Nie tak dawno podpisał pierwszy zawodowy kontrakt z ekstraligowym zespołem HC Witkowice Ridera. W zespole seniorskim spędził całe letnie przygotowania i teraz podczas zajęć na lodzie oraz meczów kontrolnych walczy o miejsce, by znaleźć się w drużynie. Jakub Ślusarczyk, bo o nim mowa, jest mocno zdeterminowany i uważa, że hokej jest dla niego wszystkim i z obranej drogi nie zboczy.

Domowy guru

„Ślusary”, bo tak nazywają rodzinę, to zacny hokejowy ród wywodzący się z Krynicy-Zdroju, bo stamtąd pochodzi dziadek Krzysztof, który zaczynał w KTH, a potem przez Unię Oświęcim, Baildon Katowice przywędrował w 1987 r. do Sosnowca. W 1986 r. wyjechał do USA i słuch o nim zaginął. Artur, jego syn, zaczynał w Sosnowcu i poprzez miejscowy SMS wędrował po kilku klubach m.in. KTH Krynicę, GKS Tychy, Zagłębie Sosnowiec, Naprzód Janów. Z GKS-em Tychy w 2005 r. zdobył mistrzostwo, za wcześniej i później sięgał po srebrne medale z KTH i Tychami. Krzysztof wystąpił 7 razy w reprezentacji, zaś jego syn Artur przebił go zdecydowanie i zaliczył 119 występów, zdobywając 40 goli. Czy można się dziwić, że hokej jest wpisany DNA najmłodszego z rodu Jakuba? O Kubie mówią: miał „przerąbane” i żadnego wyboru: tylko hokej!

– Nic tylko się cieszyć, bo ja sobie nie wyobrażam życia poza lodem – śmieje się nasz bohater. – Dla dzieci rodzice są bohaterami i w moim przypadku tak jest. Mama na swój sposób mocno mnie wspiera i cały czas pomaga. A tata? Wiadomo dla mnie hokejowy guru, ale przecież można go przeskoczyć (śmiech) i chciałbym to zrobić. Nie wiem czy to uczynię, ale będę się starał.

Niemal od kolebki

Na lodowisku przebywał od zawsze, bo przecież mama Edyta przywoziła go w wózku gdy jego tata uganiał się z krążkiem podczas ligowych meczów. A gdy wyszedł z becika wszystko potoczyło się błyskawicznie – tak mówi rodzinna anegdota. Pierwsze kroki, jak sam twierdzi, stawiał na lodowisku w Krynicy-Zdroju. Gdy tata Artur grał i trenował dzieciaki w Naprzodzie Janów, a w tym czasie niespełna 4-letni syn przymierzał sprzęt i łyżwy, by rozpocząć zabawę na lodzie wśrod swoich rówieśników.

– Niewiele potrafiłem, ale miałem zapał i wszystko przychodziło dość łatwo – wspomina swoje początki Kuba. – To wszystko było spontaniczne i miłą zabawą, ale z czasem nabierała określone ramy. Po trzech, a może czterech latach przeniosłem się do Zagłębia i tutaj zacząłem ćwiczyć najpierw z tatą, a potem kilkoma trenerami mi..in. Cezarym Kaliszem, Grzegorzem Klichem, Piotrem Majewski czy Marcinem Kotułą (kolejność dowolona – przyp.red.). I tak oto poznawałem tajniki hokejowego abecadła…

Czeski trop

Kuba wraz swoim kolegami rówieśnikami uczestniczył w ciekawym projekcie szkoleniowym i był w drużynie Metropolia Silesia, która wyjeżdżała do Czech, by konfrontować swoje umiejętności z tamtejszymi drużynami z Opawy, Witkowic czy Poruby. W tych drużynach występowali chłopcy o rok młodsi, ale wygrywali z naszymi. To wówczas w głowie Kuby zaświatała myśl, by przenieść się za czeską granicę i tam poznawać kolejne tajniki tej dyscypliny.


Czytaj także:


– Rodzice mnie wsparli w tym pomyśle, tata zajął się całą organizacja, zaś na pierwsze treningi do Poruby zawiozła mnie mama – wspomina Kuba. – Pamiętam, że moje 15-te urodziny (7 czerwiec 2003 r. – przyp.red.) spędzałem już na lodzie w Porubie. Trenowałem z Kacprem (gra w GKS-ie Katowice) oraz Krzysztofem (wyjeżdża zza ocean) Maciasiami. Przez prawie trzy lata, uwzględniając ten nieszczęsny covid (zajęcia były zawieszone – przyp. red.), byłem w Porubie i grałem w I lidze i esktralidze czeskiej młodzików. Klub zapewniał miejsce w internacie i stworzył dobre warunki do mieszkania oraz rozwoju sportowego. A potem wskoczyłem na nieco wyższy poziom i przeniosłem się zza miedzę do juniorskich zespołów Witkowic, klubu z ekstraligi czeskiej.

Szkolna logistyka

Poznawanie hokejowego rzemiosła to ważny rozdział, ale przecież nie jedyny. 15-latek ma obowiązki szkolne, których nie można ani zaniedbać ani porzucić. Szkolna logistyka była mocno skomplikowana, ale chcącego nic trudnego!

– To rzeczywiście było mocno pokręcone, ale wszystko jakoś udało się właściwie skleić – wyjawia 20-latek. – Przez jeden rok gimnazjalny udało mi się kontynuować nauke poprzez indywidualny tok nauczania. A potem przeniosłem się do liceum im. M. Kopernika do Cieszyna. Kosztowało mnie to sporo czasu oraz wysiłku. Dzień, jak co dzień (śmiech), czyli błyskwiczne śniadanie, tramwaj na dworzec kolejowy w Ostrawie pociągiem do czeskiego Cieszyna, pieszo przez granicę do szkoły, lekcje i znów w trasę w odwrotnym kierunku. Tak wędrowałem z Kacprem i Krzyśkiem. A po lekcjach szybko pędziłem na trening. Dopiero w klasie maturalnej te moje szkolne wędrówki były nieco ułatwione, bo na 18 urodziny dostałem samochód po rodzicach. Dojazd znacznie się skrócił i miałem nieco więcej czasu na naukę czy dla siebie. A po maturze poszedłem na katowicki AWF, ale, przyznaje, studiowianie idzie mi powoli, bo postawiłem wszystko na hokej.

Silna konkurencja

Kuba Ślusarczyk, jako junior i napastnik młodzieżowej drużyny z Witkowic, w poprzednim sezonie mial już okazję wystąpić już w Chance I lidze w drużynie Draci Szumperk.

– Z każdej okazji trzeba korzystać i rozegrałem sześć meczów, ale cieszyłem się, że zdobyłem kolejne doświadczenie – dodaje 20-latek. – Gdy ktoś dostrzega moje poświęcenie, starania oraz umiejętności i daje szansę to trzeba z tego korzystać. Dwa lata byłem w drużynie młodzieżowej z Witkowic i przed tym sezonem podpisałem swój pierwszy profesjonalny kontrakt. Owszem, cieszę się, ale to wcale nic nie znaczy, bo konkurencja jest niezwykle silna. Na razie spełniłem drobną cześć swoich marzeń i wiem jaka jest droga przede mną. Cały okres letni przygotowań jestem z drużyną seniorów i gram w meczach kontrolnych. Ostatnio byliśmy w szwajcarskim w Valle de Joux i mieliśmy okazje grać m.in. przeciwko Fryburgowi czy Servette Genewa. Kilku zawodników ma kontuzje i trener Milosz Holan wstawia mnie do trzeciej lub czwartej piątki. Ten wyjazd to kolejne mocne przeżycie, bo miałem okazje grać przeciwko zawodnikom, którzy mają za sobą występy w NHL – opowiada Ślusarczyk.

Jak potoczą się losy?

– Sztab szkoleniowy ma do dyspozycji 17 napastników i nie wiem jak moje losy się potoczą. Najważniejsze jak najwięcej grać – takie ma założenie. Nie wiem co zadecyduje trener Holan wraz ze swoimi współpracownikami. Wcale się nie pogniewam jeżeli będę wypożyczony do I-ligowej drużyny, a może na chwilę wrócę do drużyny młodzieżowej. Takie rozwiązanie bierze pod uwagę również moja agencja menedżerska. Na razie się cieszę każdą chwilą spędzoną w drużynie seniorskiej i staram się pracować jak najlepiej. Efekty, taką mam nadzieję, przyjdą, ale trzeba być cierpliwym. Tę cechę dobrze rozwinąłem w ostatnich latach i, na dodatek, jestem  mocno zdeterminowany. 

Kuba znajduje się w ważnym punkcie swojej hokejowej przygody. Najważniejsze, że sam sobie doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A ponadto, jak sam mówi, ma swojego guru, tatę Artura, dzisiaj już trenera. To on go, na podstawie swoich bogatych doświadczeń, może ustrzec przed błędami czy pułapkami jakie czyhają na młodego czlowieka. Jakub Ślusarzcyk to jeden z wielu młodych hokeistów trenujących poza granicami naszego kraju. W nich również spora nadzieja, że rodzimy hokej nie wegetował czy też nie zniknie ze sportowej mapy.


Fot. hc-vitkovice.cz