Z drugiej strony. Kto szybciej stanie na nogi?

Po przegranym meczu z Arką w Gdyni piłkarze Legii byli, delikatnie mówiąc, wściekli. Arkadiusz Malarz ten stan ducha ujął bodaj najdosadniej, wskazując, że gospodarze spotkania w Wielką Sobotę dali przykład, jak ma wyglądać zaangażowanie i waleczność. Dla Górnika chyba niedobrze się stało, że Legia – a przynajmniej poszczególni zawodnicy tej drużyny – przyjechała wczoraj do Zabrza tak naładowana chęcią odkucia się za tamto niepowodzenie.

Mniejsza o liczbę żółtych kartek, które warszawianie ujrzeli, rzecz tkwiła w łatwo dostrzegalnej agresji, objawiającej się kopaniem nawet po czołach. Co ciekawe, wzrost stopnia agresji gości wydaje się wprost proporcjonalny do liczby polskich graczy desygnowanych do gry na stadionie przy ul. Roosevelta. W wyjściowej jedenastce znalazło się ich pięciu, podczas gdy w Gdyni trzech. Czyż to nie „motyw na zastanowienie”?

Nie zmienia to faktu, że wczorajsze spotkanie w Zabrzu wymknęło się… logice, chyba nie tylko tej piłkarskiej. Legia mocno dominowała i stworzyła sobie dużo więcej i dużo lepszych sytuacji do zdobycia goli niż gospodarze – przynajmniej licząc te do ok. 75 minuty – a po bramce na 1:0 wydawało się, że kolejne będą kwestią czasu. Ale w jej poczynaniach była swoista toporność, nieporadność nawet, niegodna obrońców tytułu.

Skutkiem i przykładem tego było m.in. zachowanie Artura Jędrzejczyka, który powinien był wylecieć z boiska za drugą żółtą kartkę, a nie wyleciał chyba tylko dlatego, że jest reprezentantem Polski. Czysta głupota uszła mu na sucho, nie po raz pierwszy zresztą tej piłkarskiej wiosny.

Górnik mógł co najmniej dwukrotnie Legię ukarać; już po tym, jak Rafał Kurzawa wyrównał stan meczu. Tyle że nie ukarał, bo Igor Angulo dwa razy… bezradnie obserwował, jak jego koledzy, zamiast mu podawać, próbowali brać na siebie strzelanie bramek i te okazje psuli.

Kto wie, może właśnie to jest przyczyną problemów zabrzan w minionych tygodniach? Mają ewidentne kłopoty z wypracowaniem sobie okazji, a kiedy już to zrobią, bezprzykładnie je marnują. Na to nawet Hiszpan nie jest w stanie znaleźć antidotum, a on przecież z zasady żyje z podań. Po prostu – tych kroplówek dostaje ostatnio stanowczo za mało. Skutek jest taki, że Górnik od dłuższego czasu w lidze nie wygrywa.

Legia więc omal nie przegrała na pozór wygranego meczu, choć w perspektywie rewanżu u siebie ma atut w postaci remisu, a nade wszystko o wiele większe pole kadrowego manewru, którego z powszechnie znanych powodów nie ma i raczej mieć nie będzie Górnik. Trudno wszakże uznać, że stoi on w walce o finał Pucharu Polski na straconej pozycji. W dużej mierze rozstrzygnięcie będzie zależeć od tego, kto szybciej stanie na nogi. W Legii chodzi o psychikę, w Górniku głównie o… ludzi.