Ligowiec. Ekstraklasy nie da się oglądać? To włączcie sobie derby Dolnego Śląska

Psioczymy na ligę, bo wiele meczów jest takich, że ciężko je obejrzeć. Brakuje piłkarskiej jakości, nie ma emocji, indywidualności niewiele. Zresztą wystarczy spojrzeć na klubowy ranking UEFA czy na weryfikację naszych klubów w europejskich pucharach, żeby przekonać się o sile ekstraklasy…

Nie znaczy to jednak, że nie zdarzają się ciekawe widowiska. Takie bez dwóch zdań w derbach Dolnego Śląska stworzyli w sobotę wieczorem piłkarze Śląska Wrocław i Zagłębia Lubin. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Były efektowne gole, jak choćby niesamowite trafienie Bartosza Slisza, były wielkie emocje do ostatniej minuty czyli coś, co najbardziej lubią kibice, a tych na wrocławskim stadionie tym razem nie zabrakło. Takie mecze chce się oglądać!

Że w defensywie było nie tak? Wszyscy wolą oglądać bramki, akcje z jednej i drugiej strony czy niekonwencjonalne zagrania, niż wtłoczenie wszystkiego w taktyczne ryzy i nudne widowiska, tak jak często to bywa u nas na ligowych boiskach. Jest nadzieja, że z pracą we Wrocławiu czy Lubinie takich szkoleniowców, jak mający i notujący dobre wyniki w swoich krajach za południową granicą Vitezslava Laviczki i Martina Szeveli będzie efekt. Czas oczywiście pokaże, jak będzie, ale – jak pokazał ostatni mecz – z tej mąki może być chleb.

Nie tylko we Wrocławiu w ostatniej kolejce było ciekawie. Obudziła się Arka, która w Łodzi nie tylko zanotowała efektowną wygraną, ale też zanotowała pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w bieżących rozgrywkach, odbijając się nieco od ligowe dna, gdzie zdaje się na dłużej utknął beniaminek. ŁKS przegrywa, ale trener Kazimierz Moskal, jak zapewnia prezes łódzkiego klubu, może być spokojny o posadę. Może i dobrze, że doświadczony szkoleniowiec ma takie wsparcie, a nie wzywany jest na ligowy dywanik czy wyrzucany z pracy. Przecież fatalne zarządzanie klubami przez włodarzy naszych ligowych ekip jest jedną z zapaści naszej piłki, przynajmniej tym w krajowym wydaniu.

A propos beniaminków, to żal Rakowa. Drużyna z Częstochowy, jak ŁKS płaci w najwyższej klasie rozgrywkowej brutalne frycowe. Można się było o tym przekonać patrząc na mecze w Zabrzu i w Gliwicach. Oba te spotkania zespół trenowany przez Marka Papszuna w pechowych okolicznościach przegrał, a nie powinien. Samobójcze trafienia, brak szczęścia czy doświadczenia w bojach o punkty w ekstraklasie daje o sobie znać. Nie pomaga też oczywiście gra „u siebie” w Bełchatowie. Patrząc jednak na grę częstochowian, to jest duża nadzieja, że drużyna, mimo wszystkich przeciwności poradzi sobie w kolejnych występach. Taki mecz, jak ten ostatni z mistrzem Polski na jego terenie daje nadzieje, że tak będzie.

 

Zobacz jeszcze: Jak zbrodnie sowieckie dosięgały również piłkarzy

Z lamusa. Sowiecki oprawca

 

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ