Ligowiec. Pazerna „Jaga”

Latem Jagiellonia Białystok na rzecz Legii straciła swojego najlepszego snajpera, Marca Guala i wydawało się, że co najwyżej będzie błąkała się w środku tabeli.


Tymczasem „Żubry” nie mają litości dla kolejnych przeciwników, w myśl porzekadła „wpuść lisa do kurnika, a będziesz jadł rosół”. Komplet (sześć) zwycięstw na swoim boisku i bilans bramkowy 18:5 pokazują potencjał, jaki drzemie w zespole Adriana Siemieńca.

Postawa największą niespodzianką

Postawa „Jagi” jest moim zdaniem największą niespodzianką w rundzie jesiennej, w moim prywatnym rankingu jej akcje stoją nieco wyżej niż akcje Śląska Wrocław. Zaś Adrian Siemieniec na razie robi na mnie największe wrażenie spośród trenerów tzw. młodej fali (Dawid Szulczek, Dawid Szwarga).

Wiadomo nie od dziś, że napastnik Śląska Erik Exposito jest dla obrońców i bramkarzy przeciwnika miły niczym pogrzeb. W sobotę doświadczyli tego na własnej skórze zawodnicy Legii. Wydaje się, że bez Hiszpana w składzie Śląsk przypomina furmankę bez konia, ale w ostatnim meczu show skradł mu Piotr Samiec-Talar, który szalał na całym boisku, strzelił gola i poprawił to dwoma asystami.


Czytaj także:


Wszelkie próby powstrzymania wymienionego duetu przez podopiecznych Kosty Runjaicia pomagały tak, jak aspiryna na cholerę. Trochę przypominało to bezbronnego pływaka, zewsząd otoczonego w rzece przez krokodyle, szczerzące kły w nieszczerym uśmiechu.

W potyczce z aktualnym mistrzem Polski, Rakowem Częstochowa, piłkarze Górnika Zabrze udowodnili wszem i wobec, że bez Lukasa Podolskiego też można wygrywać mecze. „Ojcem” zwycięstwa był Daisuke Yokota, który zafundował rywalom tyle radości, co wizyta… komornika. 23-letni Japończyk skojarzył mi się ze swoim rodakiem Musashim Miyamoto, który był roninem i twórcą szkoły walki dwoma mieczami. Pierwszą walkę stoczył mając 13 lat, w swoim życiu stoczył ponad 60 udokumentowanych pojedynków i nigdy nie został pokonany przez żadnego szermierza. To tyle w kwestii „lekcji historii”.

Żadne alibi

Nie będę ukrywał, że ostrzyłem sobie zęby na pojedynek Piasta Gliwice z Pogonią Szczecin. Drużyna Aleksandara Vukovicia nie zwykła rozdawać punktów na prawo i lewo, natomiast „portowcy” w pięciu poprzednich spotkaniach ligowych strzelili 19 bramek, co dało średnią 3,8 gola na mecz. Tymczasem piątkowy mecz tych drużyn był tak samo ekscytujący jak przyglądanie się człowiekowi pchającemu taczki na budowie.

Piszę to w zaufaniu, ale gdyby gdziekolwiek przeprowadzano retransmisję tego „wydarzenia”, omijałbym ów przybytek szerokim łukiem. I nie kupuję tłumaczeń trenera „Dumy Pomorza” Jensa Gustafssona, że „Piast potwierdził, że jest bardzo dobrze zorganizowanym zespołem. Świetnie potrafi utrudniać grę rywalom”. To żadne alibi, po prostu jego zespół zagrał słaby mecz.

Zaimponował mi trener Rakowa, Dawid Szwarga, który po porażce w Zabrzu nie szukał cudów na kiju i tanich usprawiedliwień, tylko wziął niepowodzenie „na klatę”. – Nie pomogłem zespołowi, jeżeli chodzi o decyzje personalne – powiedział 33-letni szkoleniowiec. – To była jedna z przyczyn przebiegu pierwszej połowy. Mam w głowie wizję tego, jakie popełniłem błędy, ale zostawię to dla siebie.

Brawo! To godne uwagi, że trener – zwłaszcza młody – potrafi przyznać się do błędów.


Na zdjęciu: Pazerna „Jaga”. Trener Jagiellonii Adrian Siemieniec i jego drużyna są wciąż na fali wznoszącej.

Fot. Michał Kość/PressFocus