Obozowe ciury zamiast Rycerzy Wiosny

Brutalny był rewanż Górnika na ŁKS za legendarne dla łodzian 1:5 w Zabrzu w 1957. To wtedy za sprawą redaktora Jerzego Zmarzlika, który wymyślił tytuł w „Przeglądzie Sportowym” i redaktora Zbigniewa Dudkowskiego, który ten mecz opisywał, powstał mit Rycerzy Wiosny, drużyny, która budzi się wiosną z zimowego snu i rozkwita.


W miniony piątek zabrzanie bezlitośnie zlali rywali z ŁKS na ich stadionie, nawet grając bez swojego marszałka polnego Łukasza Podolskiego. ŁKS ostatnio przegrywał, ale na przykład w Częstochowie i w Poznaniu wyżej klasyfikowani rywale musieli się mocno zmęczyć, a Jagiellonia zostawiła w Łodzi punkty, bo zaledwie zremisowała.

Koniecznie małymi literami

Bilans ŁKS w październiku jest dramatycznie zły: cztery mecze – cztery porażki, bramki 1-13. Redaktor Zmarzlik ogłaszał 66 lat temu w tytule: „Tak grają Rycerze Wiosny!”. Jaki tytuł dałby teraz? Pewnie „Tak grają obozowe ciury!” I koniecznie małymi literami.

Pozostańmy przy rycerskiej terminologii: piłkarze ŁKS niegodni byli czyścić zbroje nawet nie rycerzom, a giermkom z Górnika. Samuraj Daitsuke Yokota wręcz fruwał między nimi, jego miecz ciął jak błyskawice i nawet skrawek jego szaty członka cesarskiego orszaku był poza zasięgiem uzbrojonych tylko w połamane bambusowe kije zagubionych w boju wieśniaków, których cudzoziemscy, marnie opłacani najemnicy nie byli w stanie zmobilizować do walki. Najbardziej zagubił się dowódca tego pospolitego ruszenia, kapitan (raczej kapral) drużyny Adam Marciniak, bo to na jego odcinku murów obronnych była największa dziura. Pierwszy wyłom zrobił zresztą atak zabrzańskiej artylerii i oddana bez celowania salwa starszego działonowego Michala Sipl’aka. Piłkarz strzela, Pan Bóg piłkę nosi…

To zawsze szok

A teraz poważnie. Wynik 0:5 to dla gospodarza meczu zawsze szok. Łodzianom przydarzyło się już po raz dwunasty w historii meczów ekstraklasy, że tracili na swoim boisku pięć goli lub więcej – po raz pierwszy w 1928 roku z Pogonią Lwów 1:5, poprzednio 12 lat temu w meczu z Lechem 0:5. Taka klasyczna „piątka w plecy” była do tej pory tylko ta jedna, teraz jest druga. Najwięcej goli strzelali w Łodzi w jednym meczu Wisła (8:2 w 1949) i Ruch (7:3 w 1948). Raz zdarzyło się, że ŁKS stracił pięć bramek, ale wygrał, bo sam zdobył siedem w szalonym meczu 7:5 z Lechem w 1985 roku.


Czytaj także:


Dla Górnika strzelić pięć goli na obcym boisku to nie pierwszyzna. Po raz pierwszy udało im się to w 1957 roku w Radlinie (5:1), a w Łodzi stało się to po raz dwunasty, po 26-letniej przerwie (poprzednio 5:4 z KSZO w Ostrowcu). W 1962 roku Górnik wygrał też w Łodzi z ŁKS 6:2.

Zapowiada się ciężka zima dla łódzkiej drużyny. Trzeba liczyć na cud: górale też wierzą, że śpiący rycerze spod Giewontu też się pewnego dnia obudzą.


Na zdjęciu: Po meczu ŁKS – Górnik w Łodzi mają nad czym myśleć.

Fot. Artur Kraszewski/APPA/PressFocus