Nic za darmo

To nie jest łatwa liga i tu nie ma słabych przeciwników – mówi Mateusz Ziółkowski przed meczem Podbeskidzie Bielsko-Biała – Znicz Pruszków.


Historia starć obu drużyn nie jest pokaźna. Jednak ponad dekadę temu drużyny Podbeskidzia i Znicza w spotkaniach ostatniej kolejki sezonu dwukrotnie z rzędu walczyły o najwyższe cele.

Trafili z karnego

W sezonie 2007/2008 żółto-czerwoni przyjechali na ul. Rychlińskiego i musieli zdobyć trzy punkty, by świętować awans do ekstraklasy. W wyjściowym składzie rewelacyjnego beniaminka pierwszoligowych zmagań pojawił się późniejszy reprezentant kraju Igor Lewczuk i Robert Lewandowski, który w drugim sezonie spędzonym w Pruszkowie pokazywał coraz większy talent i zakończył sezon jako król strzelców. W spotkaniu w Bielsku-Białej przyszły kapitan reprezentacji Polski nie błyszczał, na co wpływ miała dyspozycja Macieja Szmatiuka.

Środkowy obrońca Podbeskidzia „wyłączył” z gry Lewandowskiego, który po końcowym gwizdku mógł tylko leżeć i płakać na murawie. Wszystko dlatego, że kilka minut przed końcem spotkania do siatki Znicza trafił z rzutu karnego Martin Matusz. Taki wynik oznaczał, że beniaminek nie wywalczy sensacyjnego awansu do ekstraklasy, a Podbeskidzie ukończyło sezon na 6. miejscu, tuż za drużyną z Pruszkowa (gdyby nie odjęcie sześciu punktów za udział w aferze korupcyjnej, „górale” zakończyliby sezon na miejscu gwarantujący awans).

Potrzebowało wygranej

Rok później role się odwróciły – Podbeskidzie w ostatniej kolejce podejmowało w Bielsku-Białej zespół Znicza i musiało wygrać, by dogonić Koronę Kielce i świętować awans do baraży o ekstraklasie. Efekt? Bezbramkowy remis.

– Nie mam pojęcia, co się dzisiaj stało. To była dla nas niepowtarzalna szansa i byliśmy naprawdę blisko wywalczenia baraży. Znicz nie chciał się dzisiaj odkryć, być może było tak, że chcieli tu ugrać remis, by popsuć nam plany. Co z tego, że stwarzaliśmy sytuacje, kiedy piłka musi wpaść do bramki. W tej rundzie nie mieliśmy szczęścia. Taka jest piłka – jak się nie strzela to się nie wygrywa – mówił po spotkaniu obrońca Maciej Szmatiuk.

– W zeszłym roku my tu leżeliśmy i płakaliśmy. Teraz płaczemy razem z Podbeskidziem – to z kolei słowa Bartosza Osolińskiego, pomocnika Znicza. Obie drużyny po raz ostatni na murawie spotkały się w sezonie 2016/2017. Podbeskidzie dopiero co spadło z ekstraklasy, a Znicz awansował na jej zaplecze. W obu meczach lepsi byli „górale” – jesienią wygrali na wyjeździe po bramce Pawła Tarnowskiego, wiosną strzelali Szymon Lewicki i samobójczą Grzegorz Janiszewski.

Szanują beniaminka

Jak będzie w sobotę? Znicz, to teoretycznie najsłabszy beniaminek w stawce pierwszoligowych drużyn. Nie zgadza się z takim stwierdzeniem Mateusz Ziółkowski. – Nie powiedziałbym, że to łatwy rywal. W I lidzie każdy zespół jest gotowy, by przyjechać i zabrać punkty. To nie jest łatwa liga i tu nie ma słabych przeciwników. Na pewno nastawiamy się na to, że Znicz przyjedzie i będzie chciał nam odebrać punkty. My na to nie pozwolimy – mówi boczny obrońca lub pomocnik, który tydzień temu mógł zostać bohaterem spotkania w Bielsku-Białej, ale jego uderzenie trafiło w słupek, a kilka minut później wynik rywalizacji wyrównała Wisła Płock.


Czytaj także:


Z szacunkiem o sobotnim rywalu mówi także Grzegorz Mokry. – Znicza będziemy analizować na podstawie ich meczu z Resovią, mecz ligowy daje najwięcej informacji, jeśli chodzi o personalia i ustawienie. Sparingi to tylko próbowanie pewnych rzeczy. Rywal jest świetnie zorganizowany w grze obronnej, grają piątką z tyłu plus czwórką pomocników, którzy zamykają przestrzenie między nimi. To zespół silny z kontrataku, grający bezpośrednio. Będzie to inny mecz niż z Wisłą Płock, ale wcale nie znaczy to, że łatwiejszy – dodaje trener Podbeskidzia.

(kab)

Na zdjęciu: Mateusz Ziółkowski (na pierwszym planie) przestrzega przed lekceważeniem Znicza.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus