Drogi znów się krzyżują

Przed meczem Warta Poznań – Ruch Chorzów. W przeszłości Dawid Szulczek mierzył się już z Ruchem w pierwszej i drugiej lidze. Teraz trener ze Świętochłowic stanie naprzeciw ważnego dla siebie klubu na ekstraklasowym gruncie.


Gdyby nie Ruch, pewnie w ogóle nie zainteresowałby się piłką. W przeszłości mierzył się już z nim w różnych rolach w pierwszej i drugiej lidze. Teraz pierwszy raz stanie się to w ekstraklasie. Dawid Szulczek, trener Warty Poznań, w poniedziałek będzie chciał odebrać punkty „Niebieskim”, którzy chyba nigdy nie będą dla niego obojętnym klubem. – Cała moja miłość do piłki zaczęła się w tym miejscu. Większość moich znajomych to kibice „Niebieskich” – nie ukrywał przed laty w „Sporcie”.

Idolem był Śrutwa

Trudno by w przypadku chłopaka ze Świętochłowic zafascynowanego piłką było inaczej. W różnych wywiadach opowiadał na naszych łamach, że z rodzinnego domu na stadion Ruchu ma kilka kilometrów. Teraz z obecnego miejsca zamieszkania w Chorzowie Batorym jeszcze bliżej.

– Cicha kojarzy mi się z dzieciństwem. Był 1996 rok, lato, a ludzie szli po ulicach w biało-niebieskich szalikach. Zapytałem taty dlaczego. Krótko mi wyjaśnił i… za pół godziny byliśmy już na stadionie. Jeśli dobrze pamiętam, Odra Wodzisław prowadziła już 2:0, a skończyło się 3:2 dla Ruchu po bramce w 90 minucie – wspominał Szulczek. Szybko złapał bakcyla. – Tak fajnie było na trybunach po zwycięstwie, że tata zabierał mnie częściej. Bramkę na wagę tej pierwszej wygranej jaką widziałem zdobył Witold Wawrzyczek. Jednak naszym idolem, chłopaków z mojego pokolenia, był Mariusz Śrutwa. Gdy jako dzieciak trenowałem w akademii Ruchu, to chodziłem praktycznie na wszystkie domowe mecze. Zaliczyłem też kilka wyjazdów, byłem nawet w Szczecinie… Z tatą – grzecznie, zwykle na sektor nr 1, ale jeśli szło się z kolegami z klasy, to na „Dziesionę” albo do młyna – uśmiechał się.

Prezes go prowadził

W Ruchu jako zawodnik drużyn młodzieżowych spędził 5 lat. – Najpierw dojeżdżałem, potem chodziłem już do klasy sportowej. Przez dwa sezony byłem nawet kapitanem swojego rocznika 1990. Osiągaliśmy jakieś drobne sukcesy, ale tak naprawdę nikt z nas nie zrobił kariery. Chyba tylko Pawłowi Lesikowi zdarzyło się usiąść na ławce rezerwowych w ekstraklasie. Raczej było widać, że świata nie zawojujemy. To się potwierdziło. Wybili się tylko ci, którzy trafili do Ruchu później. Tak jak Artur Sobiech, z którym nie miałem już okazji ani grać, ani trenować. Doszliśmy do wniosku – a w zasadzie rodzice… – że nauka jest ważniejsza. Trzeba wybrać szkołę o nieco wyższym poziomie i godzić to z pasją, jaką jest piłka – opowiadał obecny szkoleniowiec Warty, którego w roli trenera prowadził w Ruchu… Seweryn Siemianowski, obecny prezes klubu z Cichej. – Zapamiętałem go jako trenera mającego dużo werwy, mnóstwo energii i pomysłów – opisywał przed laty Dawid Szulczek. – Po odejściu z Ruchu miałem inny etap w życiu. Była przerwa od piłki, potem trafiłem do Śląska Świętochłowice, szybko przebiłem się do drużyny seniorów. Na studiach zaczęła się pasja do zawodu trenera – przyznawał nam.

Wynik Ruchu jako pierwszy

Ta pasja zaprowadziła go jeszcze w stronę Cichej na staż u trenera Waldemara Fornalika. Potem pojawiał się tam już jako rywal Ruchu. W 2017 roku jako drugi trener Wigier Suwałki w sztabie Artura Skowronka zremisował w I lidze 2:2. Mówił, że siąść na ławce trenerskiej przy Cichej to spełnienie małego marzenia z dzieciństwa. Cztery lata później zawitał tam też z Wigrami, co prawda w II lidze, ale już w roli pierwszego szkoleniowca. Skończyło się 1:0 dla chorzowian po bramce Filipa Żagla w doliczonym czasie gry. – Atmosfera na Cichej panowała dokładnie taka, jaką pamiętam od dziecka. Kibice potrafią tu stworzyć fantastyczne widowisko. Ruch zasługuje na grę wyżej niż II liga – mówił wtedy. Był wrzesień 2021, jego kariera nabierała już rozpędu, dlatego wypowiadał się już bardziej ostrożnie. Pytany o „Niebieskich” odpowiadał, – Śledzę losy śląskich zespołów. Nie chciałbym, by zabrzmiało to tak, że interesuję się tylko Ruchem, ale jego wynik zazwyczaj sprawdzam jako pierwszy.

Te drogi się skrzyżują?

Nie brakowało wiele, by ta kariera nabierała tempa właśnie w Chorzowie. Gdy Ruch szukał trenera przed pierwszym sezonem w III lidze, Szulczek zajmował drugie miejsce na liście życzeń, zaraz za Łukaszem Beretą. Dwa lata później, kiedy mimo awansu do drugiej ligi nie osiągnięto porozumienia z Beretą w sprawie nowego kontraktu, odezwano się do Szulczka.

– Pomidor – tak mówił o tym sam zainteresowany, ale działacze Ruchu kuluarowo przyznawali, że zrobili wiele, by wyciągnąć go z Wigier Suwałki, ale te postawiły weto. Polski biegun zimna opuścił kilka miesięcy później na rzecz ekstraklasowej Warty Poznań. Jedni i drudzy wyszli na tym dobrze. Dawid Szulczek ugruntował swoją pozycję na najwyższym szczeblu, a Ruch pod wodzą Jarosława Skrobacza wywalczył dwa z rzędu awanse.
Po tym drugim młody szkoleniowiec natychmiast wysłał w stronę Chorzowa kilka sms-ów z gratulacjami.


Czytaj także:


Niegdyś mówił, że jego drogi z Ruchem krzyżowały się całe życie. Kolejny raz nastąpi to w poniedziałek, gdy podejmie go – w roli faworyta – w Grodzisku Wielkopolskim. A czy kiedyś to skrzyżowanie nastąpi na dłużej niż tylko 90 minut po przeciwnych stronach barykady? Wydaje się, że – choć już w jednej ekstraklasowej galaktyce – to nadal są odległe od siebie piłkarsko światy. Jednak z takim sentymentalnym bagażem, z takim świętochłowickim rodowodem i chorzowskim adresem, nawet z tak silnym śląskim akcentem, Ruch kiedyś-kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, wydaje się mu pisany.
(WChał)


Na zdjęciu: Losy Ruchu i Dawida Szulczka przeplatają się niemal przez całe jego życie. W poniedziałek nastąpi to kolejny raz…

Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus