Trochę zbyt łatwo?

Nie taki zespół jak Ruch Chorzów jeszcze przegra w Warszawie – dodaje otuchy Jarosław Skrobacz, szkoleniowiec „Niebieskich”, nawiązując do gładkiej niedzielnej porażki w stolicy.


Co najmniej do kolejnego poniedziałku i spotkania z Wartą Poznań w Grodzisku Wielkopolskim przyjdzie poczekać Ruchowi na pierwsze od ponad 6 lat wyjazdowe punkty w ekstraklasie. Po inaugurującej sezon porażce w Lubinie (1:2) – zasłużonej, acz poniesionej mimo prowadzenia. Dopiero wskutek gola straconego w końcówce – przyszła niedzielna przegrana 0:3 w stolicy. Trudno było spodziewać się innego scenariusza niż zwycięstwo Legii. Punktów przybliżających do utrzymania chorzowski beniaminek musi szukać przede wszystkim z innymi, niżej notowanymi rywalami. Mimo wszystko, nie sposób nie odnieść wrażenia, że mecz w Warszawie został oddany zbyt łatwo. I to wbrew całkiem obiecującemu początkowi.

– Przyjechaliśmy tu ze swoim planem na to spotkanie. Nie chcieliśmy się okopać, trzymać się kurczowo wyniku 0:0, tylko zagrać tak, by pokusić się o bramkę, wyjść na prowadzenie. Dlatego zagraliśmy stosunkowo odważnie – mówi trener Jarosław Skrobacz. Tego dowodem był fakt, że „Niebiescy” nie stali w niskiej obronie. Nie wybijali piłek, nie grali długim podaniem, a próbowali konstruować akcje od tyłu. Legioniści szybko zarobili żółtą kartkę (Jurgen Celhaka w 8 minucie). W 13 minucie od straty bramki uratowała ich poprzeczka, gdy Kacper Tobiasz zrezygnował z interwencji po „centrostrzale” Filipa Starzyńskiego z rzutu wolnego.


Czytaj także:


– Wszystko posypało się w momencie straty pierwszej bramki. Troszeczkę zbyt łatwo dopuściliśmy do tej sytuacji – przyznaje Skrobacz, ale nie gol strzelony z bliska przez Marca Guala, lecz czerwona kartka, jaką za faul na Hiszpanie ujrzał cztery minuty później Konrad Kasolik, „zabiła” ten mecz.

„Kasol” interweniował w sposób, jaki nie przystoi na poziomie ekstraklasy. Najpierw puszczając piłkę w kozioł i nie przecinając toru jej lotu, a następnie zahaczając Guala uciekającego na czystą pozycję i wychodzącego sam na sam z bramkarzem. Krótkie wspomnienie sprzed czterech lat, gdy stoper zaczynał przygodę z Ruchem od czerwonej kartki w meczu trzeciej ligi ze Ślęzą Wrocław na obskórnym stadionie „Na Niskich Łąkach”, każe jednak sądzić, że Kasolika to zdarzenie nie złamie.

Nie było jednak opcji, by w niedzielny wieczór przy Łazienkowskiej nie złamało Ruchu. Na domiar złego, po banalnej czerwonej kartce, w końcówce pierwszej połowy nastąpiła też banalna strata gola na 0:2, gdy niezmiennie nieimponujący sylwetką, acz potrafiący zaimponować interwencjami Jakub Bielecki „wypluł” piłkę po niegroźnym uderzeniu Celhaki, prezentując de facto trafienie Tomasowi Pekhartowi. Trudno, by nie przeszło przez myśl, czy kolejnego meczu Ruch nie zacznie między słupkami z Michałem Buchalikiem.


Czytaj także:


– Czerwona kartka, gol do szatni… W tym momencie było już bardzo trudno, by z takim zespołem jak Legia, w Warszawie, grając w osłabieniu wyciągnąć jeszcze ten mecz. Sytuacja z czerwoną kartką nie ułatwiła nam z pewnością życia. Dla gospodarzy to spotkanie ułożyło się tak, jak chyba planowali. Z takiego obrotu sprawy mogli być zadowoleni. Posiadają mnóstwo piłkarzy z dużą jakością. Potrafili bardzo długo utrzymać się przy piłce, stwarzać kolejne sytuacje, dlatego ten mecz tak wyglądał. Ale nie taki zespół jak Ruch Chorzów jeszcze przegra w Warszawie – nie kryje Jarosław Skrobacz, który za drugą połowę rozegraną w osłabieniu – choć przegraną 0:1 – docenia swój zespół.

– Dziękuję swoim chłopakom, że próbowali do końca pokusić się przynajmniej o tę jedną bramkę. Zostawiliśmy na boisku mnóstwo zdrowia i za to należą się im podziękowania – podkreśla szkoleniowiec beniaminka, którego jedyną zdobyczą w premierowych 3 kolejkach pozostaje zwycięstwo z ŁKS-em Łódź (2:0) w Gliwicach. I to dorobek, który przy Cichej muszą cenić.

(WChał)


Na zdjęciu: Konrad Kasolik przygodę z Ruchem zaczął od czerwonej kartki na obskórnym wrocławskim stadionie w III lidze. Dlatego „czerwony” występ przy Łazienkowskiej z pewnością stopera nie złamie…
Fot. Norbert Barczyk/Pressfocus