Marciniak w roli Turka

„Panie Turek, kończ pan ten mecz” – krzyczał do mikrofonu Tomasz Zimoch w końcówce radiowej relacji z pucharowego meczu Widzewa z Brøndby w 1996 roku, gdy turecki arbiter przedłużał – wydawało się w nieskończoność – spotkanie przy korzystnym wyniku dla Widzewa. W Łodzi to tekst kultowy – te słowa znalazły się nawet w zapowiedzi przystanku tramwajowego Widzew-Stadion. Teraz „bohaterem” został Szymon Marciniak.


Tym razem w roli Turka wystąpił Szymon Marciniak, sędzia ligowego spotkania ŁKS-u i Korony Kielce, który z nonszalancją katarskiego szejka dorzucał kolejne minuty do czasu gry.

Czas nie gra roli?

Miało być dziewięć, skończyło się po 12 minutach i 40 sekundach II połowy. W przypadku tego arbitra to nie rekord. W grudniu 2021 roku w półfinale Pucharu Narodów Arabskich Katar – Algieria doliczył też 9 minut do podstawowego czasu, a skończył mecz po osiemnastu!

Kiedy i ile czasu doliczyć, to wyłączna prerogatywa sędziego. Faktycznie, zdarzają się mecze, w którym jest wiele kontrowersji, badanych przez VAR, kilkuminutowe przerwy z powodu kontuzji, opóźniane przez grającą na czas drużynę zmiany. Często można mieć pretensje do arbitrów, że za mało tego czasy doliczają, tu jednak mieliśmy przypadek odwrotny.

Jeden VAR, krótki, ze stoperem w ręku dwuminutowy, bo wręcz oczywisty. Dziwić się można, że sędzia sam nie widział zagrania ręką przez obrońcę ŁKS-u. Jedna kontuzja, która wymagała interwencji masażysty, tylko cztery „okienka” na zmiany, dokonywane sprawnie, bez ociągania się. To wszystko – ze stoperem w ręku – zajęło nie więcej niż pięć minut. Skąd więc wzięło się dziewięć, a potem w praktyce jeszcze cztery? Może pan Szymon Marciniak zechciałby nam, kibicom i dziennikarzom, w celach szkoleniowych to wyjaśnić?

Za dużo swobody

Pole do interpretacji przy doliczaniu czasu jest zbyt duże i pozostawia sędziom za dużo swobody. Patrząc na mecz nie wiemy, czy akurat ta przerwa jest odliczana, kiedy zaczyna się i kiedy kończy „martwy czas”. Interpretacja tego rodzaju zdarzeń nie powinna być wiedzą tajemną, dostępną tylko sędziom, kapłanom egipskim współczesnego futbolu, trzymającym gawiedź w nieświadomości.

Dlaczego w piłce nożnej, jako jedynej grze zespołowej, nie ma specjalnego sędziego do mierzenia czasu, tak jak w hokeju, piłce ręcznej, koszykówce, rugby? Arbiter na boisku ma i tak dużo roboty, by obciążać go jeszcze zegarkiem. Zwróćmy także uwagę, że w wymienionych przeze mnie grach czasu się nie dolicza, bo samo to określenie sugeruje pewną dowolność w ocenie, a odlicza się nieregulaminowe przerwy od rzeczywistego czasu gry, gdy na wyraźny sygnał sędziego na boisku sędzia mierzący czas zatrzymuje stoper, co widzą kibice oraz sami zawodnicy i ich trenerzy. Mecze hokeja i piłki ręcznej kończą się zawsze po 60 minutach na zegarze, w koszykówkę gra się 40, a w rugby – 80 minut.


Czytaj także:


Polecam transmisje telewizyjne z rozpoczynających się już 8 września we Francji mistrzostw świata w rugby. To będzie dobra szkoła nie tylko sposobu mierzenia czasu, ale i w ogóle stylu sędziowania dla arbitrów piłkarskich. W meczach rugby tej rangi oceniane przez VAR dyskusyjne sytuacje pokazywane są na stadionie na telebimach, a rozmowę sędziego na boisku z arbitrami TMO (tak to się u nich nazywa) słychać publicznie. Demokracja weszła do tego sportu dla dżentelmenów, w proletariackim futbolu masy trzyma się nadal w ciemnocie…


Na zdjęciu: Sędzia Szymon Marciniak wydłużył mecz LKS – Korona. Czy słusznie?

Fot. Tomasz Folta/PressFocus