Oni potrafią więcej!

W Chorzowie ciągle rozpamiętują Wielkie Derby, w których Ruch mógł pokusić się nawet o wygraną. Dlaczego nie udało się jej odnieść?


Od górnośląskiego szlagieru minęło już kilka dni, ale temat nadal pozostaje żywy. Faktem jest, że nie było to najpiękniejsze spotkanie, bo jego obraz był… stricte derbowy. Faworyzowany Górnik przejął posiadanie piłki. Miał jednak problem z przebiciem się przez zasieki defensywnego Ruchu. – Mieliśmy kilka sytuacji, których nie wykorzystaliśmy, a Górnik to zrobił. Szkoda, by to był mecz do jednego gola. Mieliśmy swoje szanse – ocenił napastnik „Niebieskich” Daniel Szczepan, z którym rozmawialiśmy po meczu.

Nie było źle

Kto wie, jakby to wszystko wyglądało, gdyby Ruch nie stracił piłki przed własną „szesnastką”. Chciał rozegrać ją w okolicach narożnika, ale Górnik nacisnął. Futbolówka trafiła do Sebastiana Musiolika. Maciej Sadlok nie zdążył przypilnować Lukasa Podolskiego. Ten miał hektary przestrzeni w polu karnym Ruchu. – To nie był zły mecz z naszej strony. Może zbrakło trochę szczęścia, może zimnej krwi. Musimy wziąć się w garść i od następnego spotkania wierzyć, że będzie tylko lepiej. Trzeba skupić się na zwycięstwie, bo to jest teraz dla nas najważniejsze – przyznał Szczepan.

Napastnikowi Ruchu nie grało się łatwo w towarzystwie twardo broniących Rafała Janickiego i Konstantinosa Triantafyllopoulosa. Szczepan oddał dwa uderzenia, tyle samo co Tomasz Swędrowski, który w niezłych sytuacjach był jednak blokowany. To była zresztą bolączka „Niebieskich” – zabrzanie stojący na linii strzału. Być może trzeba było przymierzyć lepiej, ze wspomnianą przez Szczepana zimną krwią, a może lepiej ułożyć partnerowi piłkę do uderzenia. Zawodnicy Ruchu najczęściej wspominali potrójną sytuację, którą mieli chwilę przed golem Podolskiego. Może Swędrowski, zamiast strzelać, powinien wcześniej wystawić piłkę Kacprowi Michalskiemu – ten finalnie też uderzył, ale z mniej przygotowanej pozycji. To zresztą doprowadziło do najlepszej okazji „Niebieskich”. Uderzając z ostrego kąta Szymon Szymański przegrał pojedynek z Danielem Bielicą. – Nie wiemy, jak to mogło w ogóle nie wpaść – powiedział wprost trener Jarosław Skrobacz.


Czytaj także:


Ruch liczy na Kozaka

– Ten mecz być może toczył się ze wskazaniem na Górnika, ale nie miało to przełożenia na sytuacje. W pierwszej połowie to my kilka razy przejęliśmy piłkę po błędach obrońców gospodarzy – zauważył słusznie Skrobacz, bo właśnie po paru pomyłkach „górników” – często kuriozalnych czy wręcz niedopuszczalnych na poziomie ekstraklasy – chorzowianie mieli szanse. Można się zastanawiać, czy Ruch nie mógł częściej kontrować Górnika. W niektórych momentach widoczne były obrazki, kiedy ostatni piłkarz z pola ekipy zabrzańskiej był ustawiony 30-35 metrów od bramki Michała Buchalika! „Niebiescy” mieli kilku szybkonogich zawodników, jak Michalski, najlepszy po ich stronie Tomasz Wójtowicz czy debiutujący Miłosz Kozak, ale zbyt rzadko wykorzystywali ich predyspozycje. To Górnik wykonał w piątek aż o 45 sprintów więcej! – Widać, że ma bardzo dużą jakość i mam nadzieję, że w każdym spotkaniu będzie jej pokazywał coraz więcej – pochwalił Kozaka, nowego kolegę, Szczepan, a słówko o nim powiedział też Skrobacz.

– Bardzo na niego liczymy. Po to go braliśmy, bo wiemy, że to zawodnik dynamiczny, który nie boi się pojedynków. W Zabrzu być może w niektórych sytuacjach mógł się zachować bardziej zespołowo, ale dopiero wchodzi w zespół, poznaje się z zawodnikami – przeanalizował na szybko szkoleniowiec beniaminka.

To nie ich pułap

Trener Skrobacz wymaga od swojej drużyny zdecydowanie więcej. – Oczekujemy lepszej gry z naszej strony. To nie jest pułap możliwości, który sobie wyznaczamy. Zawsze trzeba mierzyć siły na zamiary, możliwości, którymi się dysponuje. My naprawdę potrafimy więcej. Dużo niedokładności po przyjęciu piłki to coś, co szwankuje u nas od początku. Brakowało płynności w grze, ale Górnik, mający w składzie o wiele więcej doświadczonych, obytych na tym poziomie zawodników, też nie potrafili sobie z tym poradzić – ocenił celnie Skrobacz. Pozostaje tylko pytanie, kiedy uda się osiągnąć wyznaczony pułap, bo bezpieczna strefa w tabeli nie będzie wiecznie na wyciągnięcie ręki.


Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus