Róg obfitości

Na boiskach ekstraklasy weekend (z tego standardu wyłączyłem poniedziałkowy mecz Korony Kielce ze Śląskiem Wrocław) obfitował w mnóstwo emocji i prawdziwy grad goli. Te sypały się niczym z rogu obfitości. Sformułowanie jest w pełni uzasadnione, bo 24 bramki w ośmiu potyczkach to zbiory zdecydowanie odbiegające od standardu. Średnia trzech goli na jedno spotkanie to wynik, którym można się chwalić.


W tle tych bramkowych żniw są oczywiście snajperzy. Kibice jednym tchem wymieniają Tomasza Pekharta z Legii i Łukasza Zwolińskiego z Rakowa, którzy pod bramką przeciwnika zaprezentowali niesamowity instynkt, a ich ruchy i strzały były ostre i szybkie jak ruchy kota chwytającego myszy. Tak przy okazji – czy ktoś jeszcze pamięta, że grając w Pogoni Szczecin Zwoliński zyskał przydomek „Zorro”? Grał wtedy w masce na twarzy, ale nie przeszkadzało mu to w strzelaniu goli.

Wracając do łowców goli z pierwszej kolejki, trochę zapomniany został ten trzeci, czyli Filip Marchwiński. Już w poprzednim sezonie brylował w drugiej linii „Kolejorza” wespół z Michałem Skórasiem i Norwegiem Kristofferem Velde. W nowym sezonie ruszył z kopyta, zapewniając drużynie z Bułgarskiej zwycięstwo na wyjeździe z zawsze niewygodnym Piastem Gliwice.

– Dla nas najważniejsze było to, żeby na początek sezonu odnieść zwycięstwo, obojętnie w jakim stylu – przytomnie zauważył „ojciec” zwycięstwa poznaniaków.

– Wbiłem dwa gole, cieszy mnie to niesamowicie, ale jeszcze bardziej trzy punkty dla drużyny. Jestem dumny też z tego, że mogłem w trakcie meczu nosić kapitańską opaskę. Dla wychowanka to jest wielka sprawa.

Z zainteresowaniem oczekiwałem konfrontacji Zagłębia Lubin z chorzowskim Ruchem, bo przecież na ławce „miedziowych” siedzi Waldemar Fornalik, kojarzony głównie z „Niebieskimi” i Piastem Gliwice. W klubie z Cichej rozpoczął karierę piłkarską i w nim ją zakończył.


Czytaj także:


Ale w niedzielnej konfrontacji w Lubinie to nie miało żadnego znaczenia, bo „Waldek King” nie kieruje się sentymentami. Liczy się tylko tu i teraz. I chociaż na drodze piłkarzy Zagłębia do wygranej dwukrotnie stawał VAR, to zdołali oni jednak przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. – Nie pamiętam takiego meczu, żeby drużyna miała anulowane dwa gole po VAR-ze. Wszystko jednak szczęśliwie się skończyło – odetchnął z ulgą trener Fornalik.

W odmiennym nastroju był szkoleniowiec chorzowian Jarosław Skrobacz, który debiutował w tej roli na szczeblu ekstraklasy. Trzeba uczciwie powiedzieć, że jego podopieczni nie zasłużyli na wygraną, a nawet na remis, bo byli zespołem bezdyskusyjnie słabszym od przeciwnika.

– Zrzucam to na karb nerwów i na emocje, które w niektórych momentach wzięły górę – przyznał architekt ostatnich awansów „Niebieskich”.

– Zbyt szybko traciliśmy piłkę po odbiorach, w prosty i naiwny sposób.

To była lekcja nie tylko dla piłkarzy Ruchu, ale również dla kibiców tej drużyny. Przekonali się, że ich pupile nie będą w nieskończoność odsyłać rywali do narożnika, jak to było w trzeciej, drugiej i pierwszej lidze. W ekstraklasie poprzeczka wisi znacznie wyżej.


Na zdjęciu: Średnia trzech goli na jedno spotkanie to wynik, którym można się chwalić. Tomasza Pekhart miał w tym spory udział.
Fot. Tomasz Kudala / PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.