Z drugiej strony. Tak zdobył mistrzostwo

Przyznaję, będąc na Stadionie Narodowym w piątek wieczorem drżałem, żeby nie powtórzyła się sytuacja z rywalizacji z Niemcami z czerwca 2006 i z września 2011 roku.


W tym pierwszym meczu, na mistrzostwach świata na niemieckich stadionach, straciliśmy gola z gospodarzami w pierwszej minucie doliczonego czasu (Oliver Neuville). Kilka lat później na otwarcie wybudowanego za ponad 700 mln zł stadionu w Gdańsku bramka dla rywala z Niemiec padła jeszcze później, bo w czwartej minucie doliczonego czasu (Cacau). Przypomniał mi się jeszcze jeden mecz z Niemcami, na którym byłem, a wtedy raczej z RFN. To było spotkanie w ramach olimpijskich kwalifikacji na Stadionie Śląskim w kwietniu 1988. Prowadziliśmy 1:0, byliśmy blisko wyjazdu do Seulu, ale wszystko zamknął nam wtedy trafieniem w 89 minucie Frank Mill…

Teraz? Naszym udało się przetrzymać napór rywala, a jak mówi nam Jakub Kamiński, z boiska nie było aż tak nerwowo, jak dla postronnego obserwatora. Piłkarze mieli przeświadczenie, że uda się utrzymać 1:0 do końca i po raz drugi w historii pokonać naszego zachodniego sąsiada. Tak się stało i jest to niewątpliwy sukces.


Czytaj także:


Brawa dla selekcjonera Fernando Santosa. Pierwszą część czerwcowego egzaminu ten doświadczony i utytułowany szkoleniowiec zdał na celująco. Tak dobrał skład, tak ustawił taktykę, że teraz może się cieszyć ze swojej pierwszej wygranej z Niemcami. Nie udało mu się to, kiedy był selekcjonerem reprezentacji Grecji. W ćwierćfinale Euro na polskich stadionach, zresztą w Gdańsku, prowadzona przez niego drużyna przegrała 2:4. Taki sam rezultat powtórzył się, kiedy był już trenerem reprezentacji Portugalii. Wtedy w Euro 2020 rozegranego dwa lata temu jedenastka z Półwyspu Iberyjskiego uległa czterokrotnemu mistrzowi świata w Monachium.

Takie wyniki z udziałem drużyn prowadzonych przez już prawie 69-letniego Portugalczyka są rzadkością. Słynie z tego, że kładzie duży nacisk na grę w obronie. Jak Portugalia zdobyła swoje mistrzostwo Europy w 2016? Nie była to ładna i ofensywna gra. Najpierw wyjście z grupy z trzeciego miejsca, potem koszmarny mecz w 1/8 z Chorwacją czy przepchnięte w karnych starcie z biało-czerwonymi w ćwierćfinale. W 109 meczach pod jego wodzą „Selecao” straciło 87 bramek. Grecy? W 49 pod okiem Santosa 41.

Gołym okiem widać też poprawę w grze obronnej polskiej reprezentacji. Nie obrony, ale gry defensywnej całego zespołu, co tak dobrze było widać w starciu z czterokrotnym mistrzem świata. Stara i sprawdzona piłkarska prawda mówi, że budowanie drużyny zaczyna się od fundamentu – czyli obrony. Jeśli tam wszystko dobrze funkcjonuje, to drużyna gra.


Czytaj więc o: FERNANDO SANTOS


Ten nasz fundament okazał się solidny w starcu z „Die Mannschaft”, który właśnie ma problemy z defensywą, dającą się zaskakiwać kolejnym rywalom, jak Japończykom na mundialu w Katarze, a ostatnio Belgom, Ukraińcom czy naszemu Jakubowi Kiwiorowi w kolejnych kontrolnych grach. To już jednak problem naszych zachodnich sąsiadów i ich selekcjonera Hansi Flicka, o czym piszemy na stronach 4 i 5.

My musimy patrzeć na własne podwórko. W Czechach w Pradze w marcu było koszmarnie, bo szybko dwie stracone bramki ustawiły mecz, ale w kolejnej grze z Albanią i teraz z Niemcami jest wielki progres. Oby podobnie było i w Kiszyniowie. W stolicy Mołdawii raz, że znów trzeba zagrać na zero z tyłu, to dołożyć jeszcze swoje z przodu. Mamy potencjał, mamy zawodników, którzy w ofensywie potrafią zrobić różnicę.

Po piątkowej wygranej w Warszawie są duże powody do optymizmu. Oby wszystko zostało podtrzymane we wtorek, a wtedy w jesiennych meczach eliminacji Euro 2024 trzeba będzie tylko postawić umowną kropkę nad „i”.


Fot. Adam Starszynski / PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.