Kiedy z naszą kadrą będzie normalnie?

Od ponad pięciu lat atmosfera wokół reprezentacji Polski nie jest dobra. Zestaw wydarzeń na nią wpływający jest dla kibiców przytłaczający.


Nie jest łatwo w ostatnich latach jest być kibicem reprezentacji Polski. I wcale nie chodzi o to, że nasz zespół narodowy nie odnosi spektakularnych sukcesów. Zdajemy sobie bowiem doskonale sprawę z tego, że mamy wielu dobrych piłkarzy, wobec których oczekiwania są duże.

Męczymy się

Na pewno możemy twierdzić, że obecne pokolenie – w szerszym kontekście – nie osiągnęło jeszcze wyniku na miarę swojego potencjału, może poza ćwierćfinałem Euro 2016. Ale, z drugiej strony, byliśmy następnie na trzech wielkich turniejach, a niespełna rok temu – podczas mundialu w Katarze – po raz pierwszy od 36 lat awansowaliśmy do najlepszej szesnastki na świecie.

Tragedii zatem nie ma, choć wiadomo, że wszyscy chcielibyśmy więcej. Gorsze jednak jest to, co dzieje się nie na boisku, ale wokół naszej reprezentacji na przestrzeni kilku ostatnich lat. Pewnie niejeden kibic zadaje sobie pytanie, kiedy w końcu będzie spokojnie i normalnie? Kiedy atmosfera wokół drużyny narodowej będzie taka, jaka była chociażby w okresie przed i po Euro 2016?

Coś psuć zaczęło się już podczas mundialu w Rosji. A konkretnie w Moskwie, gdzie w naszym pierwszym meczu MŚ 2018 przegraliśmy z Senegalem. To wtedy straciliśmy kuriozalnego gola na 0:2. I jakby właśnie od tego momentu wszyscy męczymy się z naszym zespołem. Choć prowadziło go już 4 selekcjonerów, a przez drużynę przewinęło się kilkudziesięciu zawodników.

„Osiem sekund milczenia”

Tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy Adam Nawałka sam zrezygnował z funkcji selekcjonera reprezentacji Polski, czy mu po prostu podziękowano. – Powiedziałem mu: „To będzie dla ciebie najlepsze”. Szukanie polskich afer, nie wiadomo z jakich powodów, nie wiadomo dlaczego. Każdy musi mieć komfort psychiczny, aby wykonywać swoją pracę. My jako naród jesteśmy bardzo wymagający, lubimy dokuczać, lubimy wyszydzać – w ten sposób rozstanie z trenerem komentował ówczesny prezes PZPN-u, Zbigniew Boniek. Nastrój wówczas był taki, że większość kibiców – mimo niepowodzenia na mundialu – chciała, by Nawałka dalej prowadził drużynę.

A następnie wielu zareagowało wręcz histerycznie na to, że następcą trenera, który doprowadził nas do ćwierćfinału Euro 2016, został. Jerzy Brzęczek. Który od samego początku nie miał łatwo, a później – już prowadząc drużynę – sam sobie nie pomógł. Owszem, cel sportowy osiągnął. Z 10 meczów eliminacji Euro 2020 przegrał tylko 1 i pewnie na turniej awansował. Niemniej jednak krytykowany był praktycznie po każdym spotkaniu. Nawet po wygranych meczach, może za wyjątkiem starcia z Izraelem w Warszawie.

Głównie za to, że chce grać defensywnie, że nie wykorzystuje ofensywnego potencjału zespołu. Że nie potrafimy rozgromić u siebie Łotwy, mając w składzie najlepszego napastnika na świecie. I, że tylko ze względu na koligacje rodzinne powołuje do zespołu Jakuba Błaszczykowskiego. Zarzutów do Brzęczka było wiele, słów wsparcia praktycznie wcale. A na dodatek pandemia odebrała mu życiową szansę, czyli możliwość prowadzenia reprezentacji Polski na wielkim turnieju.

Boniek, przerażony stylem gry naszego zespołu szczególnie w meczu Ligi Narodów z Włochami na wyjeździe, zaczął rozglądać się za nowym trenerem. A symbolicznie zwolnieniu Brzęczka dopomogło słynne „osiem sekund milczenia” Roberta Lewandowskiego po wspomnianym meczu z Włochami. A także to, że podczas meczu z Holandią odwrócił się plecami do udzielającego mu wskazówek selekcjonera.

Sousa i nasze piekiełko

Mariaż reprezentacji Polski z Paulo Sousą, bo to Zbigniew Boniek zaprosił do współpracy portugalskiego szkoleniowca, od samego początku był burzliwy. Najpierw odezwali się gorący przeciwnicy tego, by na stanowisku selekcjonera zatrudniać obcokrajowca. Później zagraliśmy za kadencji tego trenera kilka szalonych i pamiętnych meczów.

Euro 2020 okazało się nieudane, choć analizując raz jeszcze feralny mecz ze Słowacją, naprawdę trudno jest zrozumieć dlaczego to spotkanie skończyło się naszą porażką. Podobnie, jak starcie ze Szwecją i niesamowita sytuacja, kiedy Lewandowski – w jednej akcji – dwa razy trafił w poprzeczkę. Po mistrzostwach Europy hasło „Zwolnić Sousę!” było powszechne, ale Boniek odpowiedzialności na siebie brać już nie chciał, co było zrozumiałe, bo lada moment kończył kadencję.

Cezary Kulesza, z kolei, nie chciał zaczynać sprawowania funkcji od trzęsienia ziemi, choć nie jest przecież tajemnicą, że Portugalczyk do jego ulubieńców nie należał. Sousa zaczął wygrywać, po dobrym meczu zremisował z wicemistrzami Europy, Anglikami, i wydawało się, że po kilkunastu miesiącach perturbacji wszystko wskoczyło na właściwe tory. Do czasu.

Ucieczka selekcjonera

Zanim jednak doszło do pamiętnej, grudniowej rejterady selekcjonera i „ucieczki” do Flamengo Rio de Janeiro, na 3 miesiące przed barażami o mundial, był mecz z Węgrami. Polacy, pewni barażów, powinni walczyć o rozstawienie, ale na starcie w Warszawie portugalski trener nie wystawił kilku kluczowych graczy, z Lewandowskim na czele.

Po przegranej 1:2, która wiązała się z brakiem, rozstawienia, Sousa został zmieszany z błotem i kto wie, czy ta reakcja środowiska nie przyczyniła się do jego decyzji o porzuceniu naszej drużyny. Wiadomo, usprawiedliwiać Portugalczyka na pewno nie będziemy, bo zachował się bez klasy i nie wykazał elementarnej odpowiedzialności, ale na pewno przekonał się wówczas, czym jest „polskie piekiełko”.

Cele zrealizowane, ale…

Cezarego Kuleszę Sousa postawił pod ścianą. Prezes postanowił zatrudnić Czesława Michniewicza i kontrowersji, rzecz jasna, nie dało się uniknąć, bo od razu wrócił temat 711 połączeń z „Fryzjerem”. Michniewicz tłumaczył, że najważniejszy jest mecz z Rosją w barażach o mundial. Szybko jednak okazało się, że tego spotkania nie będzie, ale o bezpośrednią promocję na MŚ zagramy ze Szwedami.

Przed tak ważną potyczką selekcjoner spędził z drużyną zaledwie tydzień. Ale wygrał mecz metoda, że cel uświęca środki. Następnie – w ciągu następnych 8 miesięcy – zrealizował 2 kolejne cele. Czyli utrzymał reprezentację Polski w Dywizji A Ligi Narodów, a następnie wyszedł z nią z grupy podczas mundialu, Styl, rzecz jasna, szczególnie w meczu z Argentyną, się nie podobał. Ale najlepszy od niemal 4 dekad wynik na mundialu znów kazał sądzić, że nasza reprezentacja zmierza w dobrym kierunku.

Nic z tych rzeczy, wybuchła tzw. „afera premiowa”, której skutki są odczuwalne do dziś. Trzeba jednak w tej sytuacji użyć słów nieco bardziej dosadnych, bo po tym, co wydarzyło się w Katarze – po prostu – ciągnie się smród. Najlepszym dowodem na to jest ostatni wywiad, którego serwisowi meczyki.pl udzielił Robert Lewandowski.

Złe podpowiedzi

Kapitan reprezentacji Polski oświadczył, że Łukasz Skorupski, który później całą aferę komentował, skłamał. „Skorup”, numer dwa w naszej bramce po Wojciechu Szczęsnym, nie przyjechał teraz na zgrupowanie przed wrześniowymi meczami. Oficjalnie z powodu kontuzji, choć mało kto w to wierzy. Ponadto „Lewy” we wspomnianym wywiadzie poruszył kilka innych tematów. Nie ma raczej wątpliwości, że ma do tego prawo. Ale nie wszyscy się z nim zgadzają. M.in. Zbigniewowi Bońkowi, który teraz komentuje sytuację z boku.

– Robertowi pewnie ktoś coś podpowiada, ale to są złe podpowiedzi. Jeśli chcesz coś powiedzieć na temat afery premiowej, to mówisz to dzień później. Jeżeli uważasz, że Skorupski coś powiedział, to się wypowiadasz na ten temat dzień później. Nie trzeba do tego pół roku przygotowań – powiedział były prezes PZPN-u w programie „Prawda futbolu”.

Żenująca gra, żenujące zachowania

W międzyczasie – Michniewicz po „aferze premiowej” nie miał szans utrzymać się na stanowisku, doszło do kolejnej zmiany na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Czwartej w ciągu nieco ponad 4 lat. Trudno znaleźć drugą reprezentację w relatywnie wysokim potencjałem, w której na przestrzeni tak krótkiego czasu pracowało aż tylu trenerów.

Trzeba przyznać, po zatrudnieniu Fernando Santosa umilkli nawet etatowi krytycy wszystkiego, bo przecież trener ten doprowadził Portugalię do mistrzostwa Europy. Szybko jednak pojawił się pierwszy „smrodek”. A konkretnie po meczu z Czechami, przegranym w kiepskim stylu 1:3 w Pradze. Później Portugalczyk narobił sobie kolejnych wrogów, bo marudził podczas przygotowań do pożegnalnego meczu Jakuba Błaszczykowskiego. Aż wreszcie w stylu wręcz żenującym przegrał z Mołdawią.

Wpadka wizerunkowa

Nastroje po tym meczu były wręcz grobowe, a kac męczy do teraz. Trudno zatem mówić o dobrej atmosferze. A po wszystkim, na domiar złego dla prezesa Kuleszy, dowiedzieliśmy się o obecności i wyczynach Mirosława Stasiaka, skazanego za korupcję, a także innych niezbyt interesujących postaci podczas wyprawy do Kiszyniowa. Prezes został przez media nazwany najsłabiej poinformowanym człowiekiem w PZPN-ie i była to już nie pierwsza bardzo poważna wpadka wizerunkowa sternika związku, a przecież stanowisko to Kulesza zajmuje dopiero przez rok.


Czytaj także:


Kogo w tej sytuacji najbardziej szkoda? Oczywiście kibiców. I tego, że miast emocjonować się występami – lepszymi, czy gorszymi – reprezentacji Polski, są ciągle torpedowani rozmaitościami. Fani reprezentacji Polski nie czują się pewnie i częściej są smutni. Bo nie wiedzą, z której strony znów coś się pojawi. Zestaw wydarzeń na przestrzeni kilku ostatnich lat jest wręcz przytłaczający. Piłkarze mogą zapewniać, że atmosfera w reprezentacji jest dobra. Ale kibice wiedzą swoje i widzą, że wokół drużyny narodowej dobra nie jest. Miast radości dominuje frustracja, która rodzi niepokój. Nawet przed takim meczem, jak ten z Wyspami Owczymi.


Na zdjęciu: Momentów czystej radości – wolnej od awantur, afer i nieporozumień – nie było z udziałem reprezentacji Polski już dawno. Nie ma się zatem co dziwić, że kibice są po prostu smutni.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus