Takich przeżyć się nie zapomina

65 lat temu Łódzki Klub Sportowy cieszył się ze swojego pierwszego mistrzostwa Polski.


Opisana tu historia toczyła się w trójkącie Chorzów-Zabrze-Bytom. Jednak to nie żaden śląski klub z tych miast jest jej bohaterem, a ŁKS. Właśnie mija 65 rocznica zdobycia przez Łódzki Klub Sportowy pierwszego tytułu mistrza Polski w historii (drugi wywalczony został 40 lat później). Rozstrzygnął o tym mecz Górnik Zabrze – ŁKS na Stadionie Śląskim w Chorzowie, a jego stawką był mistrzowski tytuł. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, korzystnym dla łodzian, którzy utrzymali przewagę nad Polonią Bytom.

Stadion Śląski w Katowicach

„Sport” wykorzystuje dzisiaj niepowtarzalną szansę na zamieszczenie relacji z przeszłości z wyjazdu łódzkich kibiców na ten mecz. Niżej podpisany miał wówczas 11 lat, a do specjalnego pociągu dla kibiców wsiadł 26 października 1958 roku przed piątą rano. Odjazd z Łodzi Kaliskiej wyznaczony był na godz. 5.08. Przyjazd do stacji Chorzów-Miasto zaplanowano na 10.18. Było to w sam raz by spokojnie dotrzeć na stadion na 12.30. Wtedy o tej porze rozpoczynały się wszystkie spotkania ostatniej kolejki sezonu. Trafiliśmy tam bez trudu, chociaż na bilecie (cena 12 złotych) było napisane „Stadion Śląski w Katowicach” (!).

Pojechałem z ojcem i jego kolegami z pracy, bo jak to było wówczas w zwyczaju wyjazd organizowała rada zakładowa, która również pokrywała znaczną część kosztów. Nie byłem wyjazdowym nowicjuszem – miałem za sobą już nawet „międzynarodowy debiut”, bo rok wcześniej byłem w Warszawie na meczu Polska – Finlandia, rozgrywanym kilka tygodni po legendarnym meczu z ZSRS na Stadionie Śląskim.

Nie miałem wówczas pojęcia, że cała moja zawodowa kariera związana będzie ze „Sportem”, w którym zacząłem pisać 14 lat później, chociaż – owszem – dziennikarzem chciałem być, ale najchętniej radiowym, bo imponowały mi bezpośrednie relacje redaktorów Dobrowolskiego i Pyszkowskiego. Wiedziałem natomiast doskonale, co to jest „Sport”. Gazeta zawsze była obecna w moim domu – tata przynosił ją po południu wracając z pracy i mimo że przyjeżdżała do Łodzi (chciałoby się raczej powiedzieć „przychodziła”) z jednodniowym opóźnieniem, wyżej ją cenił niż „Przegląd Sportowy”. Ten katowicki dziennik, wówczas potężna ogólnopolska gazeta, kolportażowych przeszkód nie był w stanie przeskoczyć.

Tabliczka z wynikiem

Wyprawa na mecz rozpoczęła się już w sobotni wieczór. Od nas z domu na Dworzec Kaliski nie było daleko, dlatego nocowali na kanapie, na krzesłach i nawet podłodze koledzy ojca, którzy w niedzielę rano nie zdołaliby dotrzeć z odległych Chojen czy Rudy. Pociąg składał się z wygodnych „pulmanów”, czyli wagonów z przedziałami, co uważano wówczas za nie zawsze dostępny luksus. Pamiętam, że grano w karty, a zajęty oglądaniem widoków za oknem nie przyglądałem się czym popijano śniadanie.

Trasa wiodła „magistralą węglową” czyli linią łączącą śląskie kopalnie z portem w Gdyni, wybudowaną, jak zresztą i port, w latach trzydziestych. Jechało się przez Karsznice, Herby Nowe, Tarnowskie Góry, Bytom. Bardzo mnie zdenerwował pewien kolejarz na peronie stacji Kalety, który witał pociąg w przepisowej postawie na baczność, w galowym mundurze i czerwonej czapce, ale zamiast chorągiewki albo trąbki trzymał czarną tabliczkę z wypisanym kredą tekstem „Górnik – ŁKS 5:0”…

Lepsi od Górnika

Pora wyjaśnić w tym miejscu, jaka był stawka tego meczu. Przed ostatnią kolejką ŁKS wyprzedzał Polonię o dwa punkty. Wszyscy wiedzieli, że w ostatniej kolejce Polonia wygra z Budowlanymi Opole, trzeba było więc z Górnikiem przynajmniej zremisować, bo w przypadku porażki doszłoby do barażu (mecze ŁKS z Polonią zakończyły się remisami 2:2 w Łodzi i 1:1 w Bytomiu).

65 lat temu Łódzki Klub Sportowy zdobył mistrzostwo Polski

Pamiątkowy bilet z meczu Górnik Zabrze – ŁKS Łódź rozegranego w niedzielę 26 października 1958 roku na Stadionie Śląskim.

Górnik nie miał już szans na obronę tytułu zdobytego rok wcześniej i do tej pory nie wygrał jeszcze nigdy z ŁKS: w 1957 roku było przecież słynne z narodzin Rycerzy Wiosny 1:5 w Zabrzu i 0:1 w Łodzi oraz porażka 1:2 w finale Pucharu Polski, zaś w sezonie którego finisz przedstawiamy, ŁKS wygrał w Łodzi 4:1. Górnika stać było w tym czasie najwyżej na zwycięstwo 2:1 z… rezerwami ŁKS w pierwszej rundzie Pucharu Polski. To ŁKS był zdecydowanym faworytem tego meczu, o czym nikt w pociągu nie wątpił.

Ci, którym znudziła się gra w karty, wypisywali na kartkach scenariusze walki o utrzymanie. Jak by nie patrzeć, wychodziło im, że Lechia wygra z grającą już o pietruszkę Legią, Cracovia wygra w Sosnowcu ze zdegradowaną Stalą, Wisła pokona Ruch i nawet Polonię Bydgoszcz uznano za faworyta meczu z silną Gwardią w Warszawie. Obstawianie meczów nie miało sensu – wszyscy by wygrali. Skazanych na pożarcie biednych Budowlanych z Opola ligowi potentaci opuścili w biedzie i nikt z czołówki im nie pomógł. „Niedziela cudów” – pisały potem gazety.

„Helikopter” na boisku

Byli i tacy co twierdzili, że i mecz ŁKS z Górnikiem jest ułożony. Jeżeli tak, to scenariusz tego spektaklu był dobrze obmyślony. Pamiętam niebywałe interwencje rezerwowego bramkarza ŁKS Jana Bema, jedynego w zespole, który miał już na koncie mistrzowski tytuł z Polonią cztery lata wcześniej. Górnik atakował, cisnął – jak się wtedy mówiło – mocno, zwłaszcza w pierwszej połowie, ale – zgodnie z klasycznym wzorem sprawozdań piłkarskich – „blok defensywny łodzian był nie do przebycia”.

Dla „Sportu” – warto dodać -mecz relacjonował sam Tadeusz Maliszewski, legendarna postać jeszcze przedwojennego polskiego dziennikarstwa, po wojnie redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego”, a od 1953 do 1968 roku szef warszawskiego oddziału naszej gazety. Po przerwie zabrzanom zabrakło już konsekwencji i wytrwałości w tych atakach i nawet ich trener Zoltan Opata przyznał, że remis jest sukcesem Górnika. ŁKS nawet zdobył bramkę, po której na próżno dziś szukać śladu w zestawieniach „gołych” wyników.

65 lat temu Łódzki Klub Sportowy zdobył mistrzostwo Polski

W 70 minucie bezpośrednio po rzucie rożnym w wykonaniu Kazimierza Kowalca piłka znalazła się już za linią, gdy wybił ją w pole bramkarz Józef Kaczmarczyk – przynajmniej tak widać to było z łódzkiego sektora, ale sędzia tego nie dostrzegł. Mieszkający od ponad pół wieku w Australii 90-letni dziś Kowalec do tej pory nie może tego odżałować. Jest jednym z dwóch żyjących jeszcze piłkarzy mistrzowskiej drużyny.

Nie tylko w łódzkich gazetach pisano o jego rajdach, za co nadano mu przydomek „Helikopter”, bo „pędzi po skrzydle aż furczy”, a na dodatek „gasi przeciwników jak latarnie na Piotrkowskiej”. Na głównej łódzkiej ulicy latarni gazowych, które wieczorem zapalał, a rano gasił maszerujący raźno obok jezdni latarnik już nie było, ale łodzianie wiedzieli o co chodzi i rozumieli porównanie.

Była ekipa

Tym drugim piłkarzem, który mimo swoich 92 już lat ma się świetnie jest Wiesław Jańczyk (syn Romana, też piłkarza ŁKS i reprezentanta kraju przed wojną), pomocnik grający w parze ze Ślązakiem Robertem Grzywoczem. To ostatni piłkarz, który był mistrzem Polski nie tylko w piłce nożnej: zdobył wraz z kolegami tytuł w koszykówce (1953). Jego partnerem w zespole był między innymi legendarny później trener łódzkich koszykarek Józef „Ziuna” (bo z Wilna) Żyliński. W decydującym o tytule meczu z CWKS (Legią) wygranym 56:45, Jańczyk zdobył 28 punktów czyli dokładnie połowę. Nie ma w historii polskiego sportu sportowca, który grałby w reprezentacji kraju w obu tych dyscyplinach!

Wspomniany Jan Bem, który trafił do Łodzi po służbie wojskowej w CWKS, był nominalnie rezerwowym, ale zagrał w ostatnich czterech meczach, bo Henryk Szczurzyński był kontuzjowany. W meczu z Górnikiem grali także Józef Walczak, Henryk Szczepański i Stanisław Wlazły (Maciej Miarka, hokejowy bramkarz GKS Katowice i GKS Jastrzębie oraz reprezentacji Polski jest jego kuzynem), a w ataku obok Kowalca także Leszek Jezierski (z racji niskiego wzrostu nazwany przez dziennikarzy „Karaluchem”, a w eleganckiej wersji „Napoleonem”), Władysław Soporek – król strzelców mistrzowskiego sezonu, mimo swoich 30 lat łysy już jak kolano.

Wyczyny „Szymbora”

Kilkadziesiąt lat później, usłyszałem na meczu Widzewa, jak pewien starszy kibic po nieudanych strzale Zbigniewa Bońka westchnął tylko: „co za czasy, coraz więcej rudych, coraz mniej łysych, Jerzy Wieteski – mało efektowny na boisku, wśród kibiców nieoficjalnie „Młotkiem” zwany z racji mało wyrafinowanego sposobu gry, ale niezwykle skuteczny – w mistrzowskim sezonie drugi strzelec drużyny po Soporku i Henryk Szymborski.

Ten ostatni to trzeci oprócz Bema i Grzywocza Ślązak w drużynie. Ziomek Edwarda Szymkowiaka z Małej Dąbrówki, tam też wychowywał się Marek Koniarek, ale to już inne pokolenie. Zabójczo przystojny, z bujną czupryną blond, sprawiał najwięcej kłopotów obrońcom przeciwnych drużyn oraz dobrodusznemu trenerowi Władysławowi Królowi, który do piłkarzy zwracał się per „kotusie” i był dla nich wyrozumiały.

Piłkarze Górnika, na których Zoltan Opata ciągle skarżył się prasie, nie byli pod tym względem wyjątkiem. Ileż to opowiadano prawdziwych lub wymyślonych historii o wyczynach „Szymbora”! A to umówił się z kelnerem, który dolewał mu setkę wódki do pomidorowej. W konsekwencji po wspólnym obiedzie w drodze na mecz okazywało się, że piłkarz jest wesolutki, chociaż wszyscy widzieli, że nic nie pił.

Czasem znikał na kilka tygodni i klub tłumaczył kibicom za pośrednictwem gazet, że „przebywa na zasłużonym urlopie wypoczynkowo-zdrowotnym” w domu rodzinnym. „Herbatka” w termosie, którą popijano w drodze na mecz autobusem, ale często także pociągiem, to już banalny numer. Często odgrażał się, że odejdzie z klubu, ale… kuszony etatem w kolejnych zakładach spędził w ŁKS aż 11 sezonów – aż do 1963 roku.

Musiał skończyć karierę

Równie przystojny („polski Gerard Philipe” pisały gazety w Łodzi, które traktowały piłkarzy ŁKS z boskim uwielbieniem) był Robert Grzywocz. Pochodził ze Świętochłowic, a do ŁKS też trafił po wojsku w Legii. On z kolei grał w ŁKS krótko, bo tylko dwa sezony (1957-58) i po zdobyciu mistrzowskiego tytułu nieoczekiwanie zakończył karierę z powodu tajemniczej kontuzji. Dzisiaj pewnie wyleczono by w trzy tygodnie laserem, a wtedy uniemożliwiała mu kontynuowanie kariery.

Zdobył jednak w tym czasie wszystko co było do zdobycia. Puchar Polski, mistrzowski tytuł i „Złote buty” redakcji „Sportu” dla najlepszego piłkarza sezonu (Janczyk był trzeci w klasyfikacji). Został w Łodzi, podjął pracę w zakładach Marchlewskiego. Wcześniej w nich miał „lewy” etat i awansował aż na stanowisko majstra w tkalni. Nie opuścił żadnego meczu niemal do samej śmierci. Charakterystyczny był widok odświętnie ubranego starszego pana, który statecznie kroczy z małżonką pod rękę na mecz, niczym na sumę do kościoła.

Koledzy śmiali się czasem z jego daleko posuniętej oszczędności. Jednak należałoby to raczej nazwać śląską zapobiegliwością i gospodarnością. Radio „Beethoven”, jakie zawodnicy dostali w nagrodę za mistrzowski tytuł, grało u niego w domu jeszcze 50 lat później.

Walka o europejskie puchary

Nie padło jeszcze w tym tekście nazwisko Bogdana Mizgiera, który grał tylko w czterech meczach. Jednak w jednym (z Gwardią) strzelił dwa gole, dające jego drużynie zwycięstwo. Reszcie kolegów w tym meczu wyjątkowo nie szło. Jemu dwa razy udało się trafić, a bez tych goli mistrzostwa by nie było! Dziś trudno uwierzył, że ŁKS grał przez cały sezon w zasadzie w trzynastu zawodników, nie licząc Barana i Mizgiera. Zmiany było dopuszczalne wówczas tylko w przypadku poważnej kontuzji, a ponieważ ŁKS grał o tytuł, nie było mowy o żadnym „sprawdzaniu młodzieży” i eksperymentach kadrowych. No i meczów było tylko 22, o jedną trzecią mniej niż obecnie.

ŁKS odebrał tytuł Górnikowi i można było się spodziewać, że te dwa kluby zdominują teraz rozgrywki. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Już w następnym sezonie ŁKS miał problemy ze zmieszczeniem się w pierwszej trójce na półmetku, by zakwalifikować się do Pucharu Europy (taki był wówczas regulamin: mistrz musiał potwierdzić swoją klasę w następnym sezonie), a ligowe rozgrywki skończył na ósmej pozycji.

Do walki o pucharowe miejsce dla mistrza wiosny Górnika Zabrze włączył się „Sport”. Sugerowano, że Górnik Radlin podłożył się łodzianom, którym brakowało punktów do tej trzeciej pozycji. Podobno Kłaczek, Kokot i Kubocz z Radlina, którzy wcześniej grali w ŁKS, specjalnie niedawnym kolegom nie przeszkadzali. Sportowa Łódź się oczywiście obraziła, sprawa trafiła do sądu i naczelny redaktor Tadeusz Bagier musiał oficjalnie ŁKS przepraszać. Konkretnie choć „cały Śląsk widział”, to dowodów na przekupstwo oczywiście nie było żadnych.

Drużyna się szybko rozpadła

Przypadek Grzywocza opisaliśmy wyżej, Jańczyk dokończył studia ekonomiczne i już w czerwcu 1959 roku wyjechał do Australii. Na dobre odszedł z ŁKS Szymborski. Jednak chętnie pojawiał się później na klubowych jubileuszach. Do Australii wyjechali też Kowalec i Szczurzyński, w Niemczech zamieszkał Bem, kończyli karierę Stusio i Wlazły. Rok 1958 był też ostatnim w karierze Stanisława Barana, reprezentanta Polski jeszcze sprzed wojny (grał w historycznym meczu z Węgrami w sierpniu 1939 roku). W pierwszej fazie sezonu jeszcze grał, ale na zdjęciu po zdobyciu mistrzostwa występuje już w jesionce i eleganckim kapeluszu.


Czytaj także:


Jezierski i Soporek od 1962 roku grali w łódzkim Starcie (ściągnął ich tam… Ludwik Sobolewski, kilkanaście lat później on i Jezierski w roli trenera tworzyli wielki Widzew). Najdłużej utrzymali się w drużynie ( do 1965 roku) Józef Walczak i Jerzy Wieteski. Ten drugi mimowolnie jest rekordzistą Polski w przekręcaniu nazwisk w sprawozdaniach. Porządkując dokumentację meczów ŁKS znalazłem jego nazwisko w siedmiu wersjach, pojawiał się nawet jako Bielecki i Niedźwiedzki. To wina sposobu przekazywania sprawozdań, które do macierzystych redakcji trzeba było dyktować przez telefon, często jak widać „głuchy”.

Taniec radości

ŁKS miał drużynę, ale nie miał gwiazd. Aż ośmiu zawodników mistrzowskiej piętnastki grało w reprezentacji Polski. Jednak albo dawno (Baran tylko do 1950), albo rzadko (Jańczyk raz, Grzywocz – 2, Soporek – 2, Walczak – 2, Szymborski – 6 i Jezierski – 6). Wyjątkiem był Henryk Szczepański (45 meczów), który został w reprezentacji na dłużej. Tyle tylko, że po igrzyskach olimpijskich w Rzymie (jeszcze jako ełkaesiak) w 1960 roku przeniósł się do Odry Opole.

65 lat temu Łódzki Klub Sportowy zdobył mistrzostwo Polski
Tak „Sport” pisał o pierwszym ligowym triumfie łodzian w ekstraklasie czy wtedy I lidze.

O tym nikt z łódzkich kibiców po meczu nie myślał. „Taniec radości 5 tysięcy łodzian” wieścił tytuł w „Sporcie”. I ja tam byłem i też machałem papierową biało-czerwono-białą chorągiewką, jaką dostał każdy pasażer pociągu. Zachowałem ją i trzymam w foliowej koszulce wśród najcenniejszych sportowych pamiątek do dziś. Odjechaliśmy z Chorzowa o 16.24 (dane z oficjalnego programu wycieczki).

Pochód pod Grand Hotel

Po przejechaniu kilkuset metrów pociąg zatrzymał się pod semaforem na torach biegnących równolegle do ulicy z domami po drugiej stronie. Na murku siedziało paru chłopaków i rozśpiewany pociąg zwrócił ich uwagę. „Wy się cieszycie, a tu nasz AKS spadł” – krzyknął jeden z nich w naszym kierunku po śląsku. Tego dnia, gdy ŁKS świętował mistrzowski tytuł, ten zasłużony śląski klub z tradycją dłuższą od Ruchu, o powojennych Górnikach, Piastach i Poloniach nie wspominając, został zdegradowany z II ligi. Nigdy już nie wrócił do rozgrywek ogólnopolskich.

W Łodzi byliśmy zgodnie z rozkładem o 21.36. Na dworcu znów uformował się pochód, który pomaszerował pod Grand Hotel, gdzie piłkarze mieli świętować sukces. Też chciałem tam iść, ale tata zabrał mnie do domu. „Dosyć tych emocji, rano idziesz przecież do szkoły” – powiedział. O tym, że piłkarzom najbardziej na tej kolacji smakowały grzanki z móżdżkiem, dowiedziałem się później z gazet.

LIGOWA TABELA SEZONU 1958

  1. Łódzki KS 22 32 61:24
  2. Polonia Bytom 22 31 49:21
  3. Górnik Zabrze 22 27 57:31
  4. Ruch Chorzów 22 27 38:28
  5. Gwardia Warszawa 22 27 42:39
  6. Legia Warszawa 22 20 40:40
  7. Wisła Kraków 22 20 39:50
  8. Lechia Gdańsk 22 19 33:44
  9. Polonia Bydgoszcz 22 19 31:58
  10. Cracovia 22 18 37:46
  11. Budowlani Opole 22 18 23:36
  12. Stal Sosnowiec 22 17 22:55

11-12 spadek. Awansowały: Górnik Radlin i Pogoń Szczecin.


Na zdjęciu: Prawie dokładnie 65 lat temu ŁKS Łódź na Stadionie Śląskiem fetował swoje pierwsze mistrzostwo Polski.

Fot. lkslodz.pl