Bez rozgrzewki. Czy polski sport się zawali?

Im bliżej było końca kampanii wyborczej, tym częściej byliśmy bombardowani nader optymistycznymi informacjami o budowanej potędze polskiego sportu. Czy teraz się zawali?


Osobiście byłem blisko zachłyśnięcia się, bo bardzo długo żyję na tym najlepszych ze światów, ale z taką ofensywą rodem ze świata cudów do czynienia nie miałem.

Zrobimy sobie igrzyska…

Zwieńczeniem tej cudnej narracji była oczywiście informacja, że – a co tam! – zaszalejemy i zrobimy sobie igrzyska olimpijskie w 2024 roku. Bo jesteśmy zdolni, bo nas stać, bo tak bardzo nam się udały Igrzyska Europejskie. I co z tego, że drogie one były, i co z tego, że mało kogo obchodziły (o kibicach mowa); kto bogatemu zabroni. No więc pokopiemy się o te igrzyska z – o ile mnie pamięć nie myli – z Indiami i Indonezją, pewnie jeszcze kimś egzotycznym, patrząc z naszej perspektywy.

Tak się bowiem porobiło, że te globalne imprezy jak gdyby przybrały postać maści na schorzenia wywołane niedowartościowaniem, kompleksami, a także przekonaniem, że środek świata powinien się z lekka przesunąć z Ameryki i Europy. A skoro tak, to trzeba pokazać, że Hindus potrafi, Indonezyjczyk potrafi, no i oczywiście Polak potrafi. Sięgając do przeszłości, trzeba przyjąć, że i Białorusin potrafi, i Azer potrafi. Przecież Igrzyska Europejskie zorganizowali jeszcze przed Polakami.

Ale – jak się rzekło – wieść o naszych staraniach o letnie igrzyska (o zimowych przestała być mowa, choć kiedyś Zakopane dotarło aż do finału rywalizacji o status gospodarza, tylko że dostało zero głosów) była tylko zwieńczeniem naszych snów o potędze. Wcześniej też było miodzio. Nie da się ukryć, że tak w sferze czynów, jak i obietnic. Czyny?

W pewnym momencie mnie, skromnemu człowieczkowi owładniętego sportowymi pasjami, zaczęło się wydawać, że Orlen przestał być spółką naftową, a zaczął być sportową. Wyłącznie! No bo Orlen tu, Orlen tam; trudno byłoby wyliczyć miejsca, gdzie go nie ma. A jest przy wszystkich gigantach polskiego sportu. I Polskim Komitecie Olimpijskim, i PZPN-nie i PZPS-ie, i PZLA, i przy żużlu. Tu sponsoruje całą dyscyplinę, tam ligę, gdzie indziej poszczególne kluby, o samych zawodnikach nie wspominając.

Ku uciesze narodu

Inne spółki Skarbu Państwa też wykazywały zaskakującą na tym polu aktywność. Może nie w takim wymiarze jak Orlen, ale zawsze. Wszystko to z intencją wspomożenia polskiego sportu i ku uciesze narodu, tak bardzo sport kochającego. A to, że jakoweś towary i usługi podrożeją, spisywało się na karb konieczności unoszenia wartości wyższych. I pandemię.

Radosna twórczość objęła też obiekty sportowe – zwłaszcza te nieistniejące albo istniejące w postaci zdekompletowanej, tudzież zrujnowanej. A im bliżej było 15 października, tym było obficiej, tym było piękniej, tym było bogaciej. Ot, stadion Ruchu Chorzów. Wiadomo, klub go potrzebuje jak kania dżdżu, potrzebuje go drużyna, potrzebują też kibice. Przez lata nic się nie dało zrobić, aż tu parę miesięcy temu szast-prast, sprawa dotarła do premiera. Ten się z troską pochylił i – trzeba trafu – na kilka dni przed wyborami padła kwota dofinansowania, oczywiście z budżetu państwa – 100 mln zł. Naród chorzowski ukłonił się, podziękował i se teraz poczeka.

Ale bo to Ruch jedyny? O nowy stadion doprasza się mistrz Polski w jeździe na żużlu, Motor Lublin, sponsorowany obficie przez Orlen, a już w ogóle osobno Bartosz Zmarzlik, któremu skądinąd wszystko się należy, w końcu 4 tytuły mistrza świata to nie w kij dmuchał. Motor się dopraszał i dostał to, co chciał: obietnicę sfer rządowych, złożoną – a jakże – parę dni przed 15 października, że nowy stadion zostanie wybudowany.

Nie da się zliczyć

I tylko przypadek zrządził, że taka sama obietnica padła w Rzeszowie, 10 czy 11 października, gdzie marzą o powrocie Stali na żużlowe szczyty, a jednym z pierwszych kroków było podpisanie umowy na nowy sezon z legendarnym Duńczykiem Nikim Pedersenem. Tak absolutnie przez przypadek pojawił się tam sekretarz generalny PIS-u.

W sumie obietnic tego typu, choć na mniejszą skalę, nie da się zliczyć. Gruntowna kwerenda mogłaby wykazać, że chodzi o setki, może nawet o tysiące obiektów, które mają stanowić podwaliny pod potęgę polskiego sportu.


Czytaj także:


Jakby tu to podsumować?… Że to w dużej mierze mydlenie oczu? A że to było (jest) pod publiczkę? Że budżet państwa i oczywiście spółek Skarbu Państwa nie jest w stanie tego unieść? A może wprost przeciwnie – z wszystkim jest w stanie sobie poradzić, każdą dziurę załatać i cały naród ucieszyć? A jeśli nie, to czy polski sport upadnie?

Tego typu pytania chwilowo muszą zawisnąć w powietrzu, prędzej czy później nadejdzie jednak czas weryfikacji.


Na zdjęciu: Czy teraz polski sport się zawali?

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus