Bez rozgrzewki. Najpierw człowiek, potem wynik

Kilka dni temu pożegnaliśmy Tadeusza Olszańskiego, wybitnego dziennikarza, a jednocześnie wyjątkowo uroczego człowieka, który lwią część swojej aktywności zawodowej poświęcił sportowi. I w prasie, i w telewizji, i w wielu innych – jak to się niegdyś mówiło – środkach masowego przekazu.


Był redaktor Olszański wyznawcą zasady, że „najpierw człowiek, potem wynik”, dając w ten sposób wyraz swojemu podejściu do sportu. Bo za bramkami, punktami, minutami, sekundami, kilometrami zawsze schowany jest sportowiec z wszystkim swoimi rozterkami, problemami, może i dramatami. Akurat w tym samym duchu podchodził do sportu inny legendarny dziennikarz, Bohdan Tomaszewski, na co wielokrotnie w swojej wspomnieniowej o nim książce „Zawodowiec” zwracał uwagę syn – Tomasz Tomaszewski. Ten sposób traktowania sportowca przywiódł redaktora Olszańskiego do idei konkursów Fair Play, czyli nagradzania wszystkich tych, którzy w sporcie kierują się szeroko pojętym humanizmem. Te konkursy upowszechniły się potem na cały świat.

Ważny monolog po meczu

„Najpierw człowiek, potem wynik”… Sformułowanie to odżyło – pewnie nie tylko w mojej głowie – w trakcie słuchania monologu Joanny Wołosz, wygłoszonego wkrótce po zakończeniu turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich, dosłownie kilkanaście minut po tym, jak nasz zespół wygrał ostatni mecz – z Włoszkami. Tak, to nie były odpowiedzi sportowca na zadawane przez dziennikarza pytania, to nie był rutynowy wywiad z rutynowymi (jak to w takich gorących okolicznościach) pytaniami, to był właśnie monolog z głębszym przesłaniem, nakazującym widzieć w sportowcu kogoś więcej niż tylko automat do odbijania piłek.

Słowa Joanny Wołosz, kapitanki naszej drużyny, łatwe są do znalezienia się w sieci. Tu więc tylko wyjątki: „Spotkała mnie przez ostatnie dwa miesiące fala krytyki, na którą, jak myślę, nie zasłużyłam. Nawet jeszcze dobrze nie zaczęłam grać z dziewczynami, a ten straszny hejt się pojawiał i wiele opinii różnych ludzi (…). Ja sobie z tym poradzę, znam swoją wartość. Dzisiaj nacieszymy się z dziewczynami, a rano wsiądę w auto z tatą i siostrą, wrócę do domu, spędzę tam półtora dnia, spakuję manatki, mojego pieska i samochodem pojadę do Włoch. Wrócę do miejsca, gdzie nie muszę nikomu niczego udowadniać, a ludzie znają moją wartość”.

Smutek i euforia

Wyjątkowo smutne słowa, w wyjątkowym miejscu, w wyjątkowym dla polskiej siatkówki czasie. Kiedy to wszyscy kibice zagryzali z emocji paznokcie, kiedy smutek mieszał się z euforią, kiedy wreszcie rozsadzała nas duma. Ile musiało się w naszej kapitance, jednej z najwybitniejszych zawodniczek świata (na rozegraniu i w ogóle), pięciokrotnej mistrzyni Włoch, triumfatorki Ligi Mistrzów, nagromadzić wszelkiego rodzaju uczuć, złych i dobrych, by musiało dojść do ich ujścia w takim właśnie momencie, wobec milionowej widowni? I nie była to kwestia impulsu, to było na swój sposób przygotowane.

Zwróćmy szczególną uwagę na te słowa: „Wrócę do miejsca, gdzie nie muszę nikomu niczego udowadniać, a ludzie znają moją wartość”. Dodatkowe światło rzuca na nie wywiad na portalu sport.pl z Aleksandrą Jagieło, byłą wielokrotną reprezentantką Polski, kapitanką narodowej drużyny, dwukrotną złotą medalistką mistrzostw Europy, a dzisiaj w Polskim Związku Piłki Siatkowej mającą wiele do powiedzenia w sprawach żeńskiej siatkówki.


Czytaj także:


Otóż Jagieło, która miała bodaj decydujący wpływ na wybranie Stefano Lavariniego na trenera naszej kadry. Zwróciła uwagę na zachowanie Włocha w trudnych chwilach poszczególnych meczów. Nie było krzyków, oznak zniecierpliwienia, dezaprobaty, dołowania zawodniczek. Za to było nieustanne ich dowartościowywanie i podkreślanie, że jest dobrze, że trzeba grać swoje. W sumie było to wlewanie w ich dusze i ciała pozytywnej energii. I to chyba był to fundament zwycięstw w kluczowych meczach – z Niemcami, USA, Włochami…

Postawa Lavariniego zdaje się mieścić w tym, co Wołosz bardzo sobie ceni, lubi; i co ją podnosi na duchu. Na swój sposób jednak boli to, że z powodu hejtu ucieka z Polski i udaje się po spokój, ciszę i sympatię – niezależnie od wyników – na Półwysep Apeniński.

Tego typu kontekst ponownie nakazuje się pochylić nad zasadą, której piewcą był Tadeusz Olszański: „najpierw człowiek, potem wynik”.


Na zdjęciu: „Najpierw człowiek, potem wynik”. To ważne, że takie sformułowanie może być wciąż aktualne.

Fot. Michal Laudy/PressFocus