Rzym odczarowany

Wieczne Miasto było zazwyczaj pechowe dla polskiej siatkówki. Wszystko zmieniło się jednak w ubiegłą sobotę, a co złe poszło w zapomnienie.


W moim kraju nazwę tego miasta czyta się od tyłu. Roma to dla nas amor, więc miłość. Cieszę się, że właśnie w tym wyjątkowym mieście zdobyliśmy trzeci z rzędu tytuł mistrzów świata – to słowa Bernardo Rezende, legendarnego trenera reprezentacji Brazylii, którą doprowadził do największych sukcesów. Wypowiedział je w 2010 roku, tuż po zdobyciu trzeciego złotego medalu mistrzostw świata z rzędu. To był pamiętny mundial również dla reprezentacji Polski. Niestety, bardzo nieudany – podobnie jak wszystkie dotychczasowe zmagania, które miały miejsce w Rzymie.

Wieczne Miasto było dla polskich siatkarzy nie do zdobycia i zawsze wracali z niego na tarczy. Wszystko odmieniło się w minioną sobotę. Po fantastycznym turnieju Polacy po raz drugi w historii zostali mistrzami Europy, a wszystkie wcześniejsze niepowodzenia poszły w zapomnienie. Przypomnijmy je jednak, by jeszcze bardziej docenić sukces reprezentacji prowadzonej przez Nikolę Grbicia, dla którego Rzym to… bardzo szczęśliwe miasto.

Jak Katowice

Co łączy Rzym i Katowice? Oba miasta wielokrotnie były gospodarzami finałów największych imprez siatkarskich. Począwszy od mistrzostw świata i Europy, kończąc na Lidze Światowej. Z tymi miastami mógłby równać się jedynie Mediolan, który kilkukrotnie był gospodarzem Ligi Światowej, ale nigdy nie zostały tam rozdane medale mistrzostw świata czy Europy.

Po raz pierwszy wielka siatkówka gościła w Rzymie w 1948 r. podczas pierwszej edycji mistrzostw Europy. Biało-czerwonych jednak zabrakło na tym turnieju, w którym udział wzięło zaledwie sześć zespołów. Historyczny pierwszy triumf padł łupem Czechosłowacji, która w tamtych czasach wiodła prym na Starym Kontynencie.

Upadek mistrzów

Na kolejną wielką imprezę Wieczne Miasto czekało 30 lat. W 1978 r. było jednym z gospodarzy mistrzostw świata. Jak na imprezę tej rangi przystało decydujące mecze rozgrywano w największej i najbardziej prestiżowej hali – PalaLottomatica, która do dziś służy mieszkańcom stolicy Italii i która była świadkiem kolejnych imprez najwyższej rangi.

O ile w 1948 r. reprezentacji Polski nie było na turnieju, to trzy dekady później przyjechała do Rzymu, jako światowa potęga – mistrz olimpijski i świata. Opromienieni złotem zdobytym cztery lata wcześniej w Meksyku podopieczni trenera Jerzego Welcza przyjechali do Włoch w roli faworytów. Początkowo nie zawodzili, bo w fazie grupowej rozgrywanej w Bergamo bez straty seta pokonali Meksyk i Wenezuelę, a jedną partię oddali Finlandii.

Na drugą fazę – rozgrywaną już w stolicy Włoch jechali jako murowani faworyci do medalu. Potwierdziły to wygrane 3:2 z Japonią i 3:1 z Czechosłowacją. Niestety, w godzinie największej próby przyszły porażki z Koreą Południową 1:3 oraz Kubą 0:3, które zamknęły nam drogę do najlepszej czwórki. Biało-czerwoni pozostali w Rzymie, ale przyszło im grać jedynie o miejsca 5-8. Podłamani niepowodzeniem Polacy przegrali z Brazylią oraz Chinami i zostali ostatecznie sklasyfikowani na 8. miejscu.

Dwa lata, dwa podejścia

Aby mieć okazję pojawić się w Rzymie polska reprezentacja znowu musiała sporo czekać, a dokładnie 26 lat. W 2004 r. w mieście osadzonym na siedmiu wzgórzach Międzynarodowa Federacja Siatkówki (FIVB) zaplanowała finałowe zmagania w Lidze Światowej. Wydawało się, że wygranie grupy i awans do turnieju finałowego jest w zasięgu biało-czerwonych. Niestety, rozgrywki grupowe nie potoczyły się po naszej myśli. Musieliśmy uznać wyższość Bułgarii i Francji, a z triumfu w całej imprezie cieszyli się Brazylijczycy.

Co się nie udało w 2004 r., udało się rok później i Polacy znowu zawitali do „Stolicy Świata”. Tym razem Rzym był gospodarzem mistrzostw Europy wraz z Belgradem. Naszej reprezentacji przyszło rozgrywać fazę grupową właśnie w hali PalaLottomatica, ale znów nie była ona dla nas zbytnio szczęśliwa. Na inaugurację rozgrywek pokonaliśmy wprawdzie Chorwację 3:0, ale w kolejnych dwóch meczach ulegliśmy Rosji 1:3 oraz Włochom 0:3. Wygrane 3:1 z Ukrainą i 3:0 z Portugalią nie zmieniły naszej sytuacji – zajęliśmy trzecie miejsce w grupie i nie awansowaliśmy do strefy medalowej. Triumf świętowali gospodarze po fantastycznym finale z Rosją.

Przerwany marsz

Dotrzeć do Rzymu – takie było zadanie i marzenie polskich siatkarzy na mistrzostwach świata w 2010 r.. Nadzieje i oczekiwania były uzasadnione, wszak przystępowaliśmy do zmagań jako mistrzowie Europy z 2009 roku. Włoski mundial zasłynął jednak absurdalnym, rozbudowanym do granic możliwości systemem rozgrywek, który ewidentnie promował gospodarzy, a także doprowadzał do absurdalnych sytuacji, w których drużynom opłacało się przegrywać, by wpaść w kolejnej fazie na potencjalnie słabszych przeciwników.

Pierwszym przystankiem na drodze Polaków do Rzymu był Triest. W tym nadmorskim mieście podopieczni Daniela Castellaniego rozprawili się bez większych kłopotów z Kanadą, Niemcami oraz Serbią i z kompletem punktów awansowali do drugiej fazy. W niej przyszło nam rywalizować w Ankonie z Brazylią i Bułgarią. Biało-czerwoni przeżyli prawdziwy koszmar i oba spotkania przegrali do zera, żegnając się z hukiem z turniejem.

Brazylia awansowała do trzeciej fazy grupowej, którą rozgrywała już w Rzymie, a kilka dni później osiągnęła przywołany na początku sukces – trzecie mistrzostwo świata z rzędu. Finałowe zmagania w PalaLottomatica śledziła też niemała grupa polskich kibiców, którzy na długo przed turniejem zakupili bilety na mecze o medale, mając nadzieję na obecność w nich naszej drużyny. Wieczne Miasto po raz kolejny okazało się pechowe.

Szarża po stolicy

Patrząc na tę historię nic dziwnego, że celem biało-czerwonych na mistrzostwa Europy 2023 było po pierwsze dotarcie do Rzymu, a po drugie odczarowanie zaklętej PalaLottomatica i powrót do kraju z medalem. Mimo licznych sukcesów nigdy wcześniej Polacy nie przystępowali jednak do rywalizacji z tak silnej pozycji – po zdobyciu dwóch mistrzostw i wicemistrzostwa świata oraz po wygranej tegorocznej Lidze Narodów. W Skopje wykonali zadanie wygrywając za komplet punktów z Czechami, Holandią, Macedonią Północną, Danią i Czarnogórą. Pierwszą część fazy pucharowej w Bari też przeszli bez szwanku pokonując Belgię i Serbię po bardzo dobrym widowisku. Pierwszy cel został osiągnięty – powrót do Rzymu.


Czytaj także:


Na początku drogi do drugiego celu stała Słowenia, a więc rywal z którym notorycznie przegrywaliśmy podczas ostatnich edycji ME. Tym razem było jednak inaczej siatkarze Nikoli Grbicia ograli rywali, a finałowe starcie z Włochami było ich popisem. Wygrana z mistrzami świata Włochami, gospodarzami turnieju na ich terenie bez straty seta to wynik który musi budzić szacunek. A Rzym? Od teraz będzie kojarzył się polskim siatkarzom i ich kibicom wyłącznie pozytywnie. Można tylko z niecierpliwością wyczekiwać, aż włoska stolica będzie gospodarzem kolejnej wielkiej imprezy. Rzym już raz zdobyliśmy, możemy i kolejny.

(mib)


Jest dwóch takich…

… w reprezentacji Polski, którym Rzym kojarzy się wyłącznie dobrze. Pierwszym z nich jest Nikola Grbić. Obecny selekcjoner reprezentacji Polski przez wiele lat był rozgrywającym i kapitanem, najpierw Jugosławii, potem Serbii i Czarnogóry, a w końcu samej Serbii. W 2005 r. w Rzymie zdobył z reprezentacją brązowy medal mistrzostw Europy. Z takim samym krążkiem – ale mistrzostw świata – wyjeżdżał z tego miasta również w 2010 r.. W „małym finale” Serbowie ograli Włochów 3:1, a po nim Grbić rozpłakał się jak dziecko, bowiem był to ostatni jego mecz w reprezentacyjnej karierze.

Równie dobrze mundial w 2010 r. wspomina Wilfredo Leon, dla którego Rzym to potrójnie szczęśliwe miasto. Podczas wspomnianych mistrzostw jako młodziutki chłopak występował w reprezentacji Kuby, która była czarnym koniem turnieju. Kubańczycy dotarli do samego finału, ale w nim musieli uznać wyższość Brazylii.

Wilfredo Leon powrócił do stolicy Włoch w 2017 r., gdy w PalaLottomatica odbywał się turniej Final Four Ligi Mistrzów. Pewny triumf święciła w nim ekipa Leona – Zenit Kazań, a Polak kubańskiego pochodzenia został wybrany do drużyny marzeń turnieju, jako jeden z przyjmujących.

Po raz trzeci z medalem z Rzymu Wilfredo Leon wrócił przed tygodniem, tym razem jako mistrz Europy i bezapelacyjny MVP turnieju.


Na zdjęciu: Dla Nikoli Grbicia i Wilfredo Leona od zawsze Rzym był szczęśliwym miejscem.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus