Bez rozgrzewki. Między Ruchem a Realem

Ewentualność upadku Ruchu Chorzów – czyż całkiem niedawno nie była to realna perspektywa? – należałoby rozpatrywać w kategoriach katastrofy. Nie tej zwykłej, sportowej. Również wychowawczej i oświatowej.

Jedną z ulubionych anegdot Antoniego Piechniczka jest ta, która wiąże się z Gerardem Cieślikiem. Otóż kiedy legendarny piłkarz przemieszczał się – rowerem – ze swojego domu w Chorzowie Batorym na stadion przy ul. Cichej, rozgrywający swoje wielkie uliczne mecze chłopcy, wśród nich właśnie przyszły selekcjoner, przerywali je, by móc popatrzeć na swojego idola. Ten kształtował ich wyobraźnię, wyznaczał marzenia i życiowe cele… W tym przerywaniu gry były podziw, namaszczenie, szacunek, chęć nacieszenia się bliskością wielkiego piłkarza…

To wspomnienie ma pewien związek ze słowami Grzegorza Kopaczewskiego, autora książki „1989”, ściśle powiązanej z ostatnim jak dotychczas tytułem mistrza Polski zdobytym przez Ruch Chorzów, ale generalnie będącej opisem tamtych czasów, a także refleksją nad klubem, futbolem, Górnym Śląskiem i Polską z epokowego przełomu. Nad kondycją naszego społeczeństwa po po prostu.

Grzegorz Kopaczewski pomieścił w swojej książce znaczące zdanie: „Nagłe wyparowanie Realu Madryt w bardzo małym stopniu odmieni egzystencję fana Królewskich z Radomia, za to w znaczny sposób przeistoczy życie setek tysięcy madrytczyków. Podobnie zniknięcie Ruchu zmieni Chorzów i chorzowian”. I tak do tych słów nawiązał na naszych łamach w miniony poniedziałek, przy okazji publikacji związanych ze 100-leciem Ruchu Chorzów: „Centralizm uderza nas z wielu stron. Mamy potężną falę globalizacji, przekładającą się na wzrost zainteresowania ligami zagranicznymi. Dzieciak woli droższą koszulkę Barcelony niż tańszą lokalnego klubu. To smutne zjawisko, któremu trzeba starać się przeciwdziałać; to podcinanie własnych korzeni (…). Klub jest jednym z budulców więzi z lokalną społecznością (…). To wszystko przekłada się na jakość życia”.

Przeczytaj jeszcze: Grillowanie selekcjonera

Można potraktować te słowa jako coś w rodzaju kierunkowskazu dla tych, którzy rządzą w tym klubie i w tym mieście. Ponieważ Chorzów nie ma lepszej marki niż właśnie Ruch, rola tego klubu z założenia powinna wykraczać poza funkcje wyłącznie sportowe, a zatem cieszenie się bądź smucenie wynikami sportowymi drużyny piłkarskiej lub szkolenie dzieci i młodzieży, choć akurat to drugie mieści się w szeroko pojętej misji wychowawczej. Chciałoby się unikać wielkich słów, ale skojarzenie z lokalnym patriotyzmem, w czym mieści się rozbudzanie przywiązania do własnego miasta, osiedla, ulicy nawet, jest usprawiedliwione.

W tym kontekście ewentualność upadku Ruchu – czyż całkiem niedawno nie była to realna perspektywa? – należałoby rozpatrywać w kategoriach katastrofy. Nie tej zwykłej, sportowej. Również wychowawczej i oświatowej. Bo przecież tę pustkę, która byłaby powstała, zestawiano by z historią, w której – nie tylko pod względem sportowego dorobku – w szranki z Ruchem mogłoby stanąć jeszcze co najwyżej kilka polskich klubów; dałoby się je policzyć na palcach jednej ręki. I czym można byłoby usprawiedliwić to, że dopuszczono do likwidacji symbolu Chorzowa? Obojętnością? Brakiem wyobraźni? Głupotą?

Jest oczywiście tysiąc powodów, dla których młody chłopak woli dzisiaj koszulkę Barcelony czy Realu niż na przykład Ruchu. A na czele tych powodów są pieniądze i medialna machina obliczona na to, by te pieniądze mnożyć. Co zresztą sprawia, że już od dłuższego czasu cały polski futbol klubowy nie daje sobie w takim świecie rady; flaczeje, mizernieje, spada na coraz niższe szczeble europejskiej hierarchii. Trudno na takiej bazie budować pełną rozmachu identyfikację, skoro jest więcej powodów do umartwiania się niż cieszenia.

Ale – paradoksalnie – może to jest szansa dla Ruchu i Chorzowa? Bo przez to obijanie się po opłotkach nawet tego słabego krajowego futbolu klub staje się ludziom bliższy, prawdziwszy, taki bardziej na wyciągnięcie ręki?

Oczywiście nikt z grona piłkarzy przywdziewających dzisiaj koszulkę Ruchu nie wzbudzi takich emocji, jak kiedyś było to dane jadącemu na rowerze przez Chorzów Batory Gerardowi Cieślikowi, ale niech wystarczy poczucie identyfikacji, ta przyjemna świadomość, że on z Ruchu, a ja za Ruchem? I że ten Ruch dla nas obu jest cholernie ważny? A że trzecioligowy? Nic to…

Fot. Rafał Rusek/PressFocus