Bez rozgrzewki. Śniadanie z Górnikiem

Szkoda, że 100-lecie Polskiego Związku Piłki Nożnej może się odbywać raz… na sto lat. Trzeba koniecznie wymyślić jakąkolwiek inną okazję, by tylu fantastycznych piłkarzy, a także trenerów, działaczy i oczywiście dziennikarzy – z różnych pokoleń – mogło się spotkać, pogadać, powspominać dawne czasy i wyobrazić sobie te nadchodzące.

Przy kilkuset ludziach, którzy zgromadzili się w warszawskim hotelu, trudno było tak do końca zorientować się, kto, gdzie, skąd i w jakim składzie, ale pewne jest, że bardzo mocno trzymała ze sobą ekipa Górnika Zabrze. Jan Banaś, Jerzy Gorgoń (z żoną), Włodzimierz Lubański (z żoną), Stanisław Oślizło, Jan Urban plus nasz były redakcyjny kolega, a obecnie członek zarządu Górnika – Dariusz Czernik, dowodzili, że ekipa z Roosevelta w dalszym ciągu jest bardzo mocna. Pod każdym względem, w tym – co niebagatelne – towarzyskim.

Zaproszeni szczęściarze będą się mogli przekonać o tym pod koniec marca 2020 roku, kiedy to w Zabrzu będą świętować 50-lecie uczestnictwa w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. W 1970 roku Górnik przegrał w nim z Manchesterem City 1:2, a jedyną bramkę zdobył wspomniany Stanisław Oślizło.

Uczestnictwo w finale europejskiego pucharu… Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak science fiction albo kompletna abstrakcja, bo przejście fazy kwalifikacyjnej, nie mówiąc o zakwalifikowaniu się do fazy grupowej europejskich rozgrywek pucharowych (obojętne których) tak bardzo przerasta nasze zespoły, że raz po raz trzeba mówić o ocieraniu się o kompromitację.

Ale to bodaj Jurek Gorgoń skwitował zdaniem rzuconym przy śniadaniu nazajutrz po gali PZPN pod adresem Włodka Lubańskiego:

– Gdyby za naszej młodości Polska była normalnym krajem, ty byś jeszcze dobrze nie powąchał szatni Górnika, a już by cię nie było.

To oczywiste, gdzie by Włodek był – w jednym z wielkich klubów europejskich, być może w Realu Madryt, który go tak bardzo chciał. Ale nie dotyczy to tylko Lubańskiego, bo akurat wszyscy, którzy zasiedli przy śniadaniowym stole w Warszawie, byliby dla każdego klubu nader łakomym kąskiem. Skwitował to Darek Czernik stwierdzeniem, że no i owszem, szybko wszyscy – jeszcze jako 17-18-latkowie – daliby nogę za granicę, bo taką klasę prezentowali, no ale wtedy Górnik nigdy zapewne nie zagrałby w finale PEZP. A potem posypały się kolejne komentarze w stylu: „O tobie Stasiu (to do Oślizły) książek może by nie napisali” albo „O tobie, Jasiu (to do Banasia) filmów by nie kręcili”. Ale kto tam wie… Może by jednak pisali, może by jednak kręcili…

I taka to była kanwa porannej dyskusji nie tylko o kondycji polskiej piłki, ale przede wszystkim o kondycji Górnika; akurat toczyła się ona przy jednym wielkim westchnieniu ulgi, bo ekipa Marcina Brosza kilkanaście godzin wcześniej pokonała Wisłę Kraków, przełamując długie tygodnie bez zwycięstwa.

Generalnie to smutne, że klub z Roosevelta stał się dla większości piłkarzy nie celem i nie marzeniem, a przystankiem. Skądinąd – żal nic tu nie pomoże (jak śpiewał Piotr Szczepanik, właśnie w latach, kiedy Górnik był wielki). Niby to się wie, niby to oczywiste, ale i tak wpada się w zdumienie, jeśli popatrzy się na kadrę z Roosevelta na przykład sprzed dwóch lat. Jakby wicher przeleciał i przegonił tych, którzy albo stanowili o jej sile, albo swoją młodością budzili nadzieję, że ta siła będzie na dniach, tygodniach, miesiącach jeszcze znaczniejsza i że Górnik na trwałe wraca do grona tych, których wszyscy się boją. Na początek w Polsce.

Rzecz w tym, że najlepszych wywiało do bogatszych klubów, a młodzi – w dużej części – na tyle się pogubili, że musieli sobie poszukać przystani o ligowe piętro lub nawet dwa niżej. Czy się odnajdą i wspomogą Górnika? I czy za – powiedzmy – 40 lub 50 lat będą mogli wspólnie zasiąść przy stole, na przykład na okoliczność śniadania w Warszawie, by powspominać cudowne lata?

I czy w ogóle będą mieli te cudowne lata?