„Sport” był dla mnie fundamentem

– W latach 80-tych, gdy grałem w Motorze Lublin, zdarzało się, że półtorej godziny jeździłem „maluchem” po mieście, by dostać egzemplarz „Sportu” – mówi Janusz Kudyba


Rozmowa z Januszem Kudybą, byłym napastnikiem min. Motoru Lublin, Zagłębia Lubin, Śląska Wrocław.

Wychowałem się na „Sporcie”. Sięgnąłem po tę gazetę po raz pierwszy, gdy miałem 9-10 lat. Wtedy w najskrytszych marzeniach nie przypuszczałem, że przez kilkadziesiąt lat będę miał przyjemność i zaszczyt pracować w tym dzienniku. A pan jakie ma wspomnienia i skojarzenia ze „Sportem”?

Janusz KUDYBA: – Starszy ode mnie o trzy lata brat Ryszard regularnie czytał „Sport” i „Przegląd Sportowy” i to właśnie od niego złapałem tego bakcyla. Pamiętam, że po raz pierwszy sięgnąłem po „Sport”, gdy miałem 10 lat. Pewnego dnia tata poszedł na wywiadówkę do Ryśka i wrócił wkurzony. Wychowawczyni mojego brata nakrzyczała na tatę, że mój kochany braciszek czyta „Sport” w trakcie lekcji!

W pogoni za „Sportem”

Pan nie robił podczas lekcji takich „numerów” jak brat?

Janusz KUDYBA: – Nie, ale dzięki waszej gazecie nauczyłem się geografii i w pewnym sensie byłem orłem z tego przedmiotu. Dlaczego? Ponieważ jak padały nazwy miast za granicą, to wiedziałem, że Madryt leży w Hiszpanii, a Lima w Peru. Wszystko dzięki nazwom klubów piłkarskich!

A gdy zaczął pan profesjonalnie uprawiać piłkę nożną, „Sport” wciąż panu towarzyszył?

Janusz KUDYBA: – Nie mogłem się bez niego obejść! W latach 80-tych, gdy grałem w Motorze Lublin, zdarzało się, że półtorej godziny jeździłem „maluchem” po mieście, by dostać egzemplarz „Sportu”. Tyle mi to zajmowało czasu, bo przecież Lublin jest dużym miastem. Ta gazeta była rarytasem, kioskarze nie chcieli jej odkładać. Dopiero później, jak już byłem trochę rozpoznawalny i wiedziano, że jestem piłkarzem, było mi trochę łatwiej i czasami dostawałem „Sport” spod lady.

Od jakiej rubryki zaczynał pan lekturę naszej gazety?

Janusz KUDYBA: – To chyba oczywiste, że od relacji meczowych. Każdy z nas szukał, jaką ocenę dostał od dziennikarzy. Gdy była „5”, to narzekaliśmy, że zostaliśmy skrzywdzeni, bo w naszej ocenie zasługiwaliśmy na znacznie wyższą ocenę. Gdy przy nazwisku była „4”, byliśmy naprawdę wkurzeni, skoro ocena maksymalna to „10”. Wtedy nie było relacji meczowych w telewizji, internetu, więc „Sport” by dla nas fundamentem. Drugą rubryką, która od początku przyciągała moją uwagę, była „Jedenastka kolejki”. Kiedy później grałem w ekstraklasie, gdy znalazło się w niej moje nazwisko, wycinałem ten kawałek i swoje nazwisko podkreślałem czerwonym pisakiem.

Czytałem i czytam nadal

Ile razy naraziłem się panu wystawiając „zaniżoną” ocenę w rankingu „Złotych butów”?

Janusz KUDYBA: – Nie pamiętam, ale kilka meczów pewnie by się znalazło. Natomiast pamiętam pierwszą rozmowę z panem na Bukowej po meczu GKS-u Katowice z Zagłębiem Lubin, w którym wtedy grałem. To było w 1990 roku (dokładnie 14 kwietnia – przyp, BN). Po wrzutce Adama Zejera strzeliłem głową gola na 1:1, a w bramce GKS-u stał wtedy Mirek Dreszer.

– Jeszcze z jakimś innym dziennikarzem czekał pan na mnie pod szatnią, a gdy z niej wyszedłem, najpierw pochwalił mnie pan za pięknego gola, a potem zapytał, ile czasu poświęcamy na treningach na te dośrodkowania na treningach. Akurat przechodził obok nas Adaś Zejer i „puścił do mnie oko”, a ja powiedziałem, że mnóstwo. Tymczasem Adam tylko dośrodkowywał, a ja musiałem nabiec i wyskoczyć w górę. Żadnej „specjalizacji” nie było, wystarczył dobry timing.

Pańscy idole z lat młodości?

Janusz KUDYBA: – Numerem jeden był bezdyskusyjnie Włodzimierz Lubański. Był nie tylko fenomenalnym snajperem, bardzo szybkim i inteligentnym piłkarzem. Przyjemnie było posłuchać wywiadów z nim. Śmiem twierdzić, że gdyby nie kontuzja w meczu z Anglią w Chorzowie i późniejszy wyjazd do Belgii, bez problemów wyprzedziłby Ernesta Pohla i byłby najlepszym strzelcem w całej historii polskiej ligi. A tak przy okazji, to właśnie Włodek Lubański namawiał mnie do transferu do Lokeren. Grałem w Śląsku Wrocław w ówczesnej 2. lidze.


Czytaj także:


– Strzeliłem wtedy 28 bramek i zostałem królem strzelców, ale Śląsk zajął dopiero 4 miejsce w tabeli i nie awansował do I ligi. Wszystko było na najlepszej drodze do przeprowadzki, oglądałem nawet mieszkanie w Belgii. W następnym sezonie strzeliłem 8 bramek i… doznałem bardzo poważnej kontuzji. Generałowie ze Śląska orzekli, że mnie wyleczą. I wyleczyli, tyle tylko, że po powrocie na boisko miałem już tylko jedną nogę.

Nasza gazeta towarzyszyła panu również po zakończeniu kariery piłkarskiej. Będzie panu brakowało „Sportu”, jeżeli za dwa tygodnie zniknie z rynku prasowego?

– Czytałem i czytam nadal, bo czasami warto wiedzieć, co inni sądzą na temat danego meczu. Czasami warto nawet posłuchać gospodarza w klubie. Od kilu lat nie kupuję już „Sportu” w wersji papierowej, ale mam w telefonie aplikację i czytam Was z przyjemnością. Po prostu jestem człowiekiem, który przyzwyczaja się do dobrych rzeczy. Byłaby wielka szkoda, wręcz niepowetowana strata, gdyby „Sport” zniknął z przestrzeni publicznej.


Na zdjęciu: Janusz Kudyba czytał „Sport” od najmłodszych lat. Likwidację naszego tytułu uważa za niepowetowaną stratę.

Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus