Ligowiec. Promyk nadziei

Jeżeli nie liczyć meczu ŁKS – Piast Gliwice, w minionej kolejce obyło się bez fajerwerków. Pojawił się za to promyk nadziei dla Puszczy Niepołomice.


Roztrwonić trzybramkową zaliczkę to sztuka nie lada, ale podopiecznym trenera Aleksandara Vukovicia to się udało. Czyżby gliwiczanie przed wyjazdem do miasta włókniarzy brali korepetycje u drugoligowego Hutnika Kraków, który prowadząc 3:0 przegrał najpierw z rezerwami Lecha Poznań (3:4), a później z Kotwicą Kołobrzeg (3:5)? Po końcowym gwizdku arbitra szkoleniowiec drużyny z Górnego Śląska miał minę grzesznika w zbyt ciasno zapiętej włosiennicy. Powinien się pogodzić z myślą, że od następnej kolejki jego zespół będzie grał pod innym szyldem – „Piast Remis Gliwice”. Na pewno był wkurzony jak jasna cholera, bo żadna porażka (w tym przypadku remis był porażką) nie jest lekiem uspokajającym.

W odmiennym nastroju był trener ŁKS-u Piotr Stokowiec, którego drużyna wróciła z „dalekiej podróży”. Atmosfera w szatni gospodarzy w przerwie spotkania na pewno nie przypominała festynu, więcej – tylko wytrawny przedsiębiorca pogrzebowy mógł się w niej czuć jak u siebie w domu. A jednak łodzianie pokazali, że w futbolu nie ma rzeczy niemożliwych. Po przerwie pokazali zupełnie inną twarz, co zostało nagrodzone zdobyczą punktową.

Pierwszy komplet punktów w meczu wyjazdowym zgarnął w końcu beniaminek z Niepołomic. Jest to tym cenniejsza zdobycz, że Puszcza nie straciła gola. We wcześniejszych potyczkach jej bramkarze wyciągali piłkę z siatki aż 30 razy. Co ważniejsze, jej przeciwnik, czyli Warta Poznań, nie stworzyła w tym meczu ani jednej (!) klarownej sytuacji do zdobycia gola. „Jest to nasze historyczne zwycięstwo w ekstraklasie, które smakuje wyjątkowo” – przyznał szkoleniowiec „Żubrów”, Tomasz Tułacz. – To jest dla nas promyk nadziei i coś pozytywnego na przyszłość”.


Czytaj także:


Nie mam zielonego pojęcia, czy Śląsk Wrocław do końca bieżącego roku utrzyma fotel lidera. Jednak na razie podopieczni trenera Jacka Magiery są konsekwentni i skuteczni do bólu. Z Krakowa wywieźli komplet punktów, chociaż spotkanie z „Pasami” kończyli w dziewiątkę. Szkoleniowiec drużyny z Oporowskiej nie dzieli skóry na niedźwiedziu, lecz cieszy się chwilą. Zdaje sobie bowiem sprawę, że tabela będzie ważna po zakończeniu rozgrywek. Ostatecznie każdy trener jest tak dobry, jak jego ostatni mecz.

Opiekun Cracovii Jacek Zieliński nie szukał taniego usprawiedliwienia dla siebie i swoich piłkarzy. Był po prostu zdruzgotany – zważywszy na okoliczności – zarówno wynikiem, jak i postawą zespołu. Myślę, że nie będę daleki od prawy sugerując, że po zakończeniu spotkania czuł się tak, jakby runął na niego Golden Gate Bridge.

Po koszmarnym meczu Legii z Lechem na Łazienkowskiej obaj trenerzy robili dobrą minę do złej gry. To w myśl zasady, że jak kitować, to dużą szpachlą. Nie powinni jednak wysilać się, bo statystyki mówią same za siebie. Takie naiwne tłumaczenie pomaga tak, jak aspiryna na cholerę. Dziwiła zwłaszcza asekuracyjna gra „Kolejorza”. Jego zawodnicy przypominali psa myśliwskiego, którego właściciel spuścił ze smyczy, a potem zawołał z powrotem do nogi, bo stracił nagle ochotę na polowanie.

Słowa trenera gości Johna van den Broma „Wykonaliśmy dobrą pracę w obronie przy stałych fragmentach” to kiepskie alibi.


Na zdjęciu: Dla trenera Puszczy Niepołomice Tomasza Tułacza i jego drużyny w końcu zaświeciło słońce.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus