Z drugiej strony. Niesmak jak po Slavii

Trener Dawid Szwarga przyznał, że nic nie jest jeszcze skończone i przed Rakowem finał w Limassol. Nie wierzę jednak, by w głębi serca podskórnie nie czuł, że niewiele brakowało, aby losy awansu do IV rundy eliminacji Champions League były niemalże rozstrzygnięte.


Komentarz po Raków Częstochowa – Aris Limassol

Częstochowianie mieli mistrza Cypru na widelcu. W drugiej połowie jeśli zanosiło się jeszcze na zmianę wyniku, to raczej w stronę 3:0 niż 2:1. A tak – towarzyszą nam podobne przemyślenia, co przed rokiem, gdy pod Jasną Górą walczyli o grupę Ligi Konferencji Europy ze Slavią Praga. Wtedy też bardzo dobry występ został przekuty jedynie na zwycięstwo 2:1, które w rewanżu okazało się niewystarczające.

Dowody jakości

Dziś już wiemy, że jeśli coś za tydzień nie pójdzie po myśli mistrzów Polski, to przyczyn przegranego dwumeczu będziemy raczej szukać w tym, co wydarzyło się w Częstochowie i straconej szansie na wyższą wygraną.

Absurdem jednak byłoby narzekać i marudzić. W ostatnich latach najlepsze cypryjskie drużyny mogły już uchodzić za piłkarską rzeczywistość toczącą się na innej i mało osiągalnej dla nas orbicie. Raków zasłużył na gratulacje. We wtorkowy wieczór niekrótkimi fragmentami był w stanie dominować, mieć indywidualności. Taką jak Marcin Cebula, który zagrał tak, że pytania o zasadność powołania go w najbliższym czasie do reprezentacji Polski nie uchodzą dziś za zadane od rzeczy. Rywale zwłaszcza w pierwszej połowie też dali kilka dowodów swojej jakości. Drugie spotkanie, w odmiennym cypryjskim klimacie, mające zapewnić bilet do Pragi albo Kopenhagi jawi się jako znacznie większe wyzwanie.

Konieczne przenosiny?

Skoro o klimacie, to można tylko domyślać się, że Michałowi Świerczewskiemu raz czy drugi zdarzy się jeszcze zacisnąć zęby ze złości, że najlepszy okres w dziejach Rakowa, gdy każdy kolejny mecz ma prawo uchodzić za najważniejszy w historii, przychodzi konsumować w takich warunkach infrastrukturalnych. Pewnie drużyna byłaby w stanie zapełnić teraz i 3-4 razy większy obiekt, wychować sobie setki nowych wiernych kibiców. A tak ogląda ją tylko 5 tysięcy szczęśliwców, nawet jeśli przemokniętych do ostatniej suchej nitki.

Klubowi wypada życzyć, by w tym sezonie nie rozstawiał już międzynarodowej sceny przy Limanowskiego. To by znaczyło, że przebrnął do IV rundy eliminacji LM i co najmniej fazy grupowej LE. Będzie to równoznaczne z przenosinami na nowoczesny stadion do Sosnowca. Teoretycznie, w razie niepowodzenia w Limassol mógłby jeszcze zagrać o Ligę Europy u siebie – ze Slovanem Bratysława albo Maccabi Hajfa. Jednak słyszy się, że nawet w razie takiego scenariusza obóz Rakowa wolałby chyba przyspieszyć, co nieuchronne, i zawitać już nad Brynicę.

Wzrost pozycji Rakowa

Oby takiego dylematu nie było – no i oby Sosnowiec wpisał się w klimat twierdzy. A taką w europejskich meczach w roli gospodarza budują częstochowianie. Czy to u siebie, czy w Bielsku-Białej – dotąd nie przegrali jeszcze domowego spotkania, po bezbramkowych remisach z litewską Suduvą i rosyjskim Rubinem przyszły same zwycięstwa. To z Arisem było siódmym z rzędu.


Czytaj także:


Najpierw Marek Papszun, a teraz Dawid Szwarga przyczyniają się do wzrostu pozycji Rakowa. Również całej polskiej piłki, mozolnie ciułającej punkty do europejskiego rankingu i liczącej po cichu, że kiedyś-kiedyś, całkiem za niedługo, doczekać możemy się dwóch drużyn w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, co przysługuje 15 najlepszym krajom. W rankingu nadal plasujemy się w trzeciej dziesiątce, ale punktujemy obecnie na poziomie dziesiątki czołowej. Niech dziś do sakiewki dorzucą coś Legia i Lech, a przede wszystkim – niech zmierzają w stronę fazy grupowej LKE. To wielu polskim kibicom pokoloruje nadchodzące nieuchronnie długie jesienne wieczory.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus