Ekstraklasa z pieczęcią. ŁKS Łódź w końcu wygrywa

ŁKS jest już pełnoprawnym członkiem Ekstraklasy i nawet ma to na piśmie.


Przed meczem wręczono kapitanowi drużyny puchar za awans wraz z planszą z napisem „Witamy w ekstraklasie”. Pieczątkę postawił Artemijus Tytuškinas swoim golem w 99 minucie meczu z Koroną. Ten zapewnił drużynie pierwsze zwycięstwo w tym sezonie w pierwszym meczu na własnym stadionie.

„Czekałem na tę bramkę rok. Nie spodziewałem się, że dojdzie do tego akurat w takich okolicznościach. W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, co się stało. Nie wiedziałem, jak się zachować. Nadal trzęsą mi się ręce z emocji” – mówił po zejściu z boiska bez śladu wileńskiego zaśpiewu strzelec zwycięskiej bramki. 19-letni wilnianin z urodzenia, ale od dziecka mieszkający w Warszawie, absolwent szkółki piłkarskiej Escola Varsovia. To jego pierwszy „dorosły” gol. Jest obrońcą i na bramki się nie nastawia, ale „cieszy się, że przydał się z przodu” – jak sam powiedział.

Mecz rozgrywano w piątek wieczorem, ale nie dane mu było ochłonąć w sobotę z emocji. Już o godzinie 15 grał w II-ligowym meczu rezerw ŁKS z Chojniczanką. ŁKS wygrał 3:2 po decydującym golu – a jakże – w 95 minucie. Mógł grać w rezerwach. W piątek przebywał na boisku tylko 24 minuty i to właśnie było w końcówce jego atutem. Nie zdążył się jeszcze zmęczyć. Był więc w stanie szybciej dobiec do dośrodkowania i skoczyć wyżej niż słaniający się już na nogach po 99 minutach gry obrońcy Korony.

Ambicja i walka do końca to jedno, nie da się jednak ukryć, że liczbowy obraz meczu wyglądał dla ŁKS fatalnie. 7-18 w strzałach. Procent posiadania piłki 42-58, 2-5 w rzutach rożnych, do tego 25 fauli łodzian – te dane pokazują, że inicjatywę i przewagę tym meczu mieli goście. Byłoby niesprawiedliwie, gdyby stwierdzić, że ŁKS wygrał niezasłużenie. Lepiej napisać, że to Korona ten mecz przegrała.


Czytaj także:


Aż cmokał z zachwytu!

Największym atutem ŁKS był drugi 19-latek w składzie: bramkarz Aleksander Bobek. Obserwujący mecz „służbowo” Józef Młynarczyk, właśnie trener bramkarzy w kadrze młodzieżowej, aż cmokał z zachwytu po kilku jego interwencjach. Takich szans na gole jak Korona, ŁKS przez cały mecz nie miał. Pierwszą bramkę zdobył z karnego, drugą po dokładnym dośrodkowaniu Piotra Głowackiego i „główce” Tutyszkinasa. Więcej szans na gole nie było, te, które udało się stworzyć, gospodarze wykorzystali w stu procentach. No i przede wszystkim skorzystali na doliczeniu aż dziewięciu minut przez sędziego Marciniaka. Te jednak także i Koronie dał dodatkową szansę, bo po golu dla ŁKS grano jeszcze cztery minuty i emocje pod łódzką bramką się nie skończyły.

W porównaniu z poprzednim meczem z Ruchem w łódzkiej drużynie było aż pięć zmian. Nie tyle ze względu na niską ocenę niektórych graczy, ale z powodu urazów. Dobrze, że wrócił do gry Kamil Dankowski, bo z poprzedniej czwórki obrońców ocalał tyko Piotr Głowacki. Bartosz Szeliga doznał kontuzji na treningu, Adam Marciniak, który świętował jubileusz 100 meczów w ŁKS rozpoczął tym razem na ławce, podobnie jak Pirulo („mógłby zagrać, ale chciałem go oszczędzić przed meczem z Widzewem” – skomentował jego nieobecność Kazimierz Moskal). Wypadli też ze składu Monsalve, Glapka i Tejan, a to już prawie połowa drużyny. Debiutowali w nowym zespole Adrien Louveau (z przeszłością we francuskim Lens) i Marcin Flis.

„Dużo nas ten mecz kosztował, ale wysiłek się opłacił, bo morale w drużynie poszło zdecydowanie w górę” – stwierdził Kazimierz Moskal, który też właśnie zaliczył setny mecz w roli szkoleniowca ŁKS. To oczywiście aluzja do sobotniego meczu z Widzewem (pierwszych łódzkich derbów w ekstraklasie od pond 11 lat, choć w I lidze oba zespoły spotkały się 3 maja 2022). ŁKS zrównał się po minionej kolejce z Widzewem punktami i bez strachu może jechać na najkrótszy, bo zaledwie 7-kilometrowy wyjazd w tym sezonie.


Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus