Gdzie szukać, gdzie uciekać

Z jednej strony Niemcy są potężną drużyną, którą zawsze trzeba traktować z powagą i szacunkiem, ale z drugiej – nie brak w ich zespole słabych punktów, które można w trakcie meczu wykorzystać.


+ GIGANTYCZNA JAKOŚĆ INDYWIDUALNA

Na papierze kadra sąsiada zza Odry prezentuje się wyjątkowo okazale. Niemieccy piłkarze nie grają w byle jakich klubach, co nie może dziwić, skoro prawie wszyscy wypływają z jednej z najmocniejszych lig świata. Barcelona, Bayern Monachium, RB Lipsk, Real Madryt, Borussia Dortmund, Manchester City, Chelsea, Inter Mediolan. Te kluby są dla Niemców codziennością, a nie sukcesem o skali historycznej. W polskiej drużynie piłkarz Fulham czy Werderu Brema byłby określany mianem członka solidnego zespołu europejskiego, a w „Die Mannschaft”… jest marginesem.

Warto w tym miejscu spojrzeć na wycenę reprezentacji Niemiec zaproponowaną przez portal Transfermarkt. Wiadomo, że nie jest on wyrocznią, a jego liczby często są dyskusyjne, ale akurat w kwestii topowych ekip raczej można mu zaufać. Na ten moment Niemcy mają piątą najdrożej wycenianą reprezentację świata – po Anglii, Francji, Portugalii oraz Brazylii. Polska? Jest na miejscu 26. Ilu Niemców załapałoby się do kadry „biało-czerwonych”? Prawie wszyscy. A jak to działa w drugą stronę? Można się łatwo domyślić…

– BRAKI NA NIEKTÓRYCH POZYCJACH

Jednakże z punktu widzenia naszych zachodnich sąsiadów (ta kwestia jest tu kluczowa) na niektórych pozycjach panuje tam wyraźna dysproporcja jakości. Jak i niejeden zespół, tak i Niemcy narzekają na brak porządnych, trzymających poziom bocznych obrońców – bo prócz kłopotów na lewej flance nie najlepiej wygląda to również ze strony prawej. W „Die Mannschaft” brakuje także klasycznego, szybkiego, znakomitego skrzydłowego. Wśród obecnie powołanych jest tylko Leroy Sane, ale on jest graczem mocno chimerycznym i chwiejnym, regularnie zawodzi.

Prócz niego albo są zawodnicy stosunkowo wolni (jak Jonas Hofmann), albo nie do końca skrzydłowi (jak Timo Werner). Niemcom brakuje również głębi na pozycji środkowego napastnika, a i po odejściu z reprezentacji duetu Hummels – Boateng, mimo kilku teoretycznie niezłych stoperów, na środku obrony występują gracze zdecydowanie zbyt „elektryczni”. Dodatkowo drużynie brakuje klasycznej, jakościowej, twardej „szóstki”, czyli defensywnego pomocnika predestynowanego do brudnej roboty. Pomocników ofensywnych jest tam całe mnóstwo, ale ich zróżnicowanie na kolana już nie rzuca.

+ W KOŃCU Z NAPASTNIKIEM!

Koła na nowo nie wymyśli, Ligi Mistrzów nie zawojuje, perspektywą na lata nie będzie, Lewandowskiemu do pięt nie dorówna – ale jest. Wydaje się, że po latach posuchy na pozycji środowego napastnika Niemcy w końcu mają kogoś, na kim mogą polegać. To król strzelców ostatniego sezonu Bundesligi Niklas Fuellkrug z Werderu Brema, który w 7 dotychczasowych występach dla reprezentacji zdobył 7 bramek.

Nie jest to żaden topowy snajper i do wielu kadr narodowych zapewne by się nie załapał. Jednakże biorąc pod uwagę niemiecką biedę, jest dla „Die Mannschaft” zbawieniem. Fuellkrug – co w tłumaczeniu na polski oznacza… pełny dzbanek – jest wysoki, silny, świetnie czuje się w polu karnym, potrafi wykończyć różne typy akcji. Tego Niemcom było potrzeba. Nie brak im było niskich, technicznych asystentów – ale żeby wepchnąć piłkę do siatki, już robił się problem. 30-letni napastnik znajduje się przede wszystkim w życiowej formie, a jako że wokół siebie ma światową obsadę kreatorską, daje drużynie gole.


Czytaj także:


– SŁABA FORMA I BRAK JASNEJ KONCEPCJI

Od 2018 roku i fatalnego mundialu w Rosji większość spotkań Niemców można opisywać w podobny sposób – błędy w obronie, problemy z wykończeniem, brak kontroli, brak pomysłu, marazm… Po owocnym czasie selekcjoner Joachim Loew opuszczał reprezentację w towarzystwie ogólnonarodowej ulgi, ale Hansi Flick, witany z ogromną nadzieją, na razie nie znalazł remedium na problemy „Die Mannschaft”. Wciąż nie potrafi tego odpowiednio poukładać i gra drużyny w trakcie wielu spotkań zawodzi. „Ukłuć” ją może praktycznie każdy przeciwnik, a w spotkaniach z czołówką wcale nie jest faworytem. Oglądając mecz Niemiec, nie ma pewności, że zagrają dobrze, że wygrają. Ostatnio przeważali, ale ledwo zremisowali z Ukrainą. Wcześniej pokonali Peru 2:0, ale kilka razy „uciekli śmierci spod ogona”. Na mundialu w Katarze rozgrywali wybitny mecz z Japonią… i przegrali 1:2. Wszyscy pięknie grają, a na końcu wygrywają Niemcy? Już nie.

+ MNÓSTWO KREATYWNYCH ZAWODNIKÓW

Skutkiem zafascynowania „guardiolizmem” i hiszpańskim futbolem była reforma szkolenia przeprowadzona za Odrą w czasach szczytu słynnej tiki-taki. Niemcy chcieli grać jak Hiszpania, w pewnym sensie im się to udało i choć z biegiem czasu zabetonowanie myślenia tylko na ten kierunek przyniosło więcej problemów niż korzyści, selekcjonerzy mają tam teraz przyjemny ból głowy – chodzi o szeroko pojętą pozycję ofensywnego pomocnika. W Polsce jest tylko Piotr Zieliński, ewentualnie Sebastian Szymański, a w Niemczech takich zawodników mają na pęczki.

By wymienić aktualną kadrę: Hofmann, Brandt, Havertz, Wirtz, Musiala, Guendogan. A rozszerzając nieco rozumienie można dodać także Kimmicha czy Sane. W wielu aspektach piłkarze ci są do siebie bardzo podobni, świetnie czują się w kombinacjach, grze piłką, akcjach technicznych, asystowaniu; ogólnie rzecz ujmując: kreowaniu. Nie są przywiązani do jednej pozycji. To wybitnie wyszkoleni gracze, którym trudno zabrać futbolówkę, a którzy sami robią z nią rzeczy trudne do wyobrażenia. Ba, wielu kapitalnych pomocników do reprezentacji Niemiec się nie dostało, bo… po prostu nie ma dla nich miejsca.

– NIEPEWNA DEFENSYWA

Niezależnie z kim Niemcy by w ostatnich latach nie grali, trudno znaleźć spotkanie, w którym rywal – zarówno ten topowy, jak i kopciuszek – nie stworzyłby sobie chociaż jednej rewelacyjnej sytuacji na zdobycie bramki. Obrona „Die Mannschaft” jest zaprzeczeniem stereotypowej niemieckości – nie jest ani pewna, ani solidna. Obecność takich graczy jak Kehrer, Ginter czy przede wszystkim Schlotterbeck jest niemalże gwarantem co najmniej jednego znaczącego błędu popełnionego przez któregoś z nich w spotkaniu. Często jest to nawet nie błąd, a… wielbłąd. A jeśli nie pomyłka indywidualna, to może przytrafić się dezorganizacja całej linii. Na przykład rgry ywal ruszy z kontrą, a Niemcy nie zdążą wrócić.

Notorycznie po meczach reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów można czytać o głupio traconych golach, o bramkach z niczego, trafieniach, na które nic nie wskazywało lub takich, o które „Die Mannschaft” sam się prosił. Na ich szczęście między słupkami zawsze stoi jakiś wybitny specjalista, nawet jeśli obecnie nie ma w zespole kontuzjowanego Manuela Neuera.

+ WYSOKA ELASTYCZNOŚĆ TAKTYCZNA

Niemcy są zespołem na wskroś nowoczesnym, będącym zawsze na bieżąco z aktualnymi trendami. Nie dziwi więc, że są drużyną, która potrafi reagować na boiskowe wydarzenia i przyjmować różne oblicza (choć patrząc po ich obecnej formie – nie zawsze są to wybory trafione). Przez większość czasu Hansi Flick preferował grę z czterema obrońcami, teraz testuje „trójkę”, którą swego czasu stosował także Loew. Gdy mecz z Ukrainą układał się nie po myśli Niemców, zmienili formację i od razu ich gra się poprawiła. Elastyczność nie tyczy się jednak tylko obrony. Fakt obecności mnóstwa kreatywnych, ofensywnych pomocników sprawia, że nigdy nie wiadomo, który z nich będzie w jakim miejscu. Wymienność pozycji jest tam właściwie totalna. Jeśli trenerowi znudzi się gra z klasycznym napastnikiem w postaci Fuellkruga, może po prostu grać bez „dziewiątki” (co jednak Niemcom rzadko daje wymierne efekty).

– SŁABA KONTROLA SPOTKAŃ

Niezależnie od tego, jak będzie się układało spotkanie, Polacy nie powinni się zniechęcać. Absolutnie normalnym w meczach Niemców jest obrazek, w którym przez godzinę są oni kompletnym dominatorem, mają korzystny wynik. Jednak finalnie… remisują lub nawet przegrywają. „Die Mannschaft” bardzo rzadko gra spotkania dobre od A do Z. Dyspozycja zespołu już od kilku lat jest bardzo chwiejna, co najlepiej pokazał mundialowy mecz z Japonią. Niemcy grali futbol niemalże galaktyczny. Lecz prowadzili tylko 1:0 i po dwóch akcjach Azjatów… przegrali 1:2.

Na Wembley potrafili wygrywać z Anglią po przerwie dwoma bramkami, by… ratować remis w ostatnich minutach. Węgrom wystarczyło 28 procent posiadania, by ograć Niemców na wyjeździe i skutecznie ograniczyć ich możliwości ofensywne. Oczywiście chaotyczność i zmienność sąsiadów zza Odry sprawia, że w każdej chwili z beznadziejnej potrafią zmienić się w drużynę rewelacyjną. Jednak najczęściej nierówność ta działa na ich niekorzyść. Pewne jest tylko to, że mecze Niemców są najczęściej gwarantem emocji i wielu zwrotów akcji.


Na zdjęciu: Po Niemcach można aktualnie spodziewać się wszystkiego – zarówno tego dobrego, jak i złego.
Fot. Florencia Tan Jun / SPP/SIPA USA/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.