Punkty zostaną w Łodzi

W piątek święto piłki nie tylko we włókienniczym mieście. W starciu Widzewa z ŁKS-em o godzinie 20.00 będzie na co popatrzeć!


Derby – co to jest? To miasto w środkowej Anglii, w którym jest tylko jedna drużyna piłkarska. Właśnie tu narodziło się określenie „derby” na mecz rywalizujących zespołów z tego samego miasta lub regionu. Nawet wiadomo dokładnie kiedy. Około roku 217 mieszkańcy odparli atak szturmującej ich miasto kohorty Rzymian, a ściętą głowę ich dowódcy wykopali przy akompaniamencie okrzyków radości za miejskie mury.

Od tego czasu w rocznicę tego wydarzenia odbywało się symboliczne wypędzanie Rzymian. Głowę zastąpiono oczywiście piłką, a tłok i rwetes był przy tym niemiłosierny, bo każdy chciał choć dotknąć owej „głowy”. Stosowne archiwalne dowody ma na to i opublikował w swoich książkach Wojciech Lipoński, historyk i anglista, profesor uniwersytetów w Poznaniu i Szczecinie oraz poznańskiej AWF.

Angielski rodowód

Takie to mieliśmy wówczas derby – to przepędzanie wrogów przekształciło się wraz z upływem wieków w parasportowe „mecze” między dzielnicami miasta. Piłkę należało przy pomocy rąk i nóg przenieść do jednej z bram miejskich. Zwyczaj był kultywowany aż do początków XIX wieku – twierdzi Lipoński, który zanim został profesorem i badaczem brytyjskiej kultury duchowej i fizycznej, był znakomitym biegaczem na 400 metrów, uczestnikiem Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 1964 roku.

Podobnie bawiono się także w innych angielskich miastach. Można sobie wyobrazić, że w takich potyczkach była grupa prowadzących grę, do której należało noszenie, pchanie i kopanie piłki, oraz ubrana w barwy swoich miast i dzielnic gawiedź, wspomagająca grających swoim krzykiem. A że często dochodziło też do takich meczów z udziałem drużyn z sąsiednich miast, boisko rozciągało się na przestrzeni kilku lub kilkunastu kilometrów – od jednej bramy miejskiej do drugiej.

Zadeptywano i tratowano wszystko co po drodze. To właśnie takiego „futbolu” zakazywali angielscy królowie z jednym z najlepszych sportowców późnego średniowiecza i renesansu Henrykiem VIII włącznie. Derby mają już więc ponad 1800 lat, wróćmy jednak do współczesności.

Widzew grał, a ŁKS strzelał

W Polsce wśród „derbowych” miast i regionów jest także i Łódź, obecnie kibicowsko podzielona rywalizacją ŁKS i Widzewa. Po raz pierwszy te drużyny spotkały się w rozgrywkach oficjalnych w roku 1926. ŁKS wygrał 3:0, co nikogo nie zdziwiło, bo wówczas drugą siłą łódzkiego futbolu był nie Widzew, a Klub Turystów. Nie było też chyba wielkiego napięcia. Świadczy o tym fakt, że gdy sędzia za obrazę swojej godności wyrzucił z boiska jednego z graczy Widzewa, rywale w przerwie uprosili go, by darował winę i grzesznik wrócił do gry.

Pierwsze ligowe łódzkie derby w roku 1927 to właśnie mecze ŁKS i Turystów, zakończone wynikami 2:0 i 2:4. Jedyne co łączy tamte mecze z dzisiejszymi to… położenie boiska Turystów, które znajdowało się w administracyjnych granicach Widzewa. A-propos fair-play – to pewnie dlatego obelisk, który upamiętnia ten pierwszy w ogóle mecz ligowy w Łodzi, wygrany przez ŁKS, jest wiecznie pomazany przez współczesnych kibiców Widzewa.

Gdy w 1948 roku Widzew dostał „dziką kartę” i został dołączony do grona ligowców, konkurencji już w Łodzi poza ŁKS nie miał. Wtedy rozpoczęła się historia derbów „prawdziwych”. Oba mecze na stadionie ŁKS, większym niż widzewski przyfabryczny obiekt, zakończyły się rzadko spotykanymi dziś wynikami 6:2 i 6:1 dla ŁKS. Prasa zjechała obie drużyny bez pardonu. „Gazu starczyło tylko na 15-20 minut.

Później wrócono znów do bezładnej kopaniny… Wyglądało, że piłkarze jednej i drugiej drużyny z przymusu odrabiają pańszczyznę i piłka wyłazi im już gardłem”; „…wynik cyfrowy jest stanowczo za wysoki. W napadzie Sidor jak zwykle beznadziejny. Widzew grał, a ŁKS strzelał bramki” – to kilka cytatów z łódzkich gazet. Chwalono młodego Mariana Łącza, ale i wytykano mu… gadulstwo, którym denerwował kolegów.

Mit założycielski

Nie tylko z ŁKS, ale i z większością innych drużyn (0:8 z Wisłą, 0:7 z Cracovią, 1:13 z Ruchem) Widzew nie był w stanie nawiązać walki. Spadł z ligi, a potem na 20 lat utonął w rozgrywkach okręgowych. Dlatego „prawdziwa historia łódzkich derbów” rozpoczęła się dopiero 6 sierpnia 1975 roku. Grano znów na stadionie ŁKS (wiosenny rewanż też). Gdy w 2 minucie Jan Mszyca strzelił gola dla ŁKS, na sensację chyba nikt nie liczył.

Nie doceniono jednak zaciętości widzewiaków i ich zapału do gry. ŁKS miał w składzie Jana Tomaszewskiego, Mirosława Bulzackiego, rozpoczynającego dopiero wielką karierę Marka Dziubę. W Widzewie nie było jeszcze Zbigniewa Bońka, Zdzisława Rozborskiego, Ryszarda Kowenickiego czy Mirosława Tłokińskiego. Był już natomiast Tadeusz Błachno, na którym nie poznali się w Krakowie i w Legii.

On został bohaterem tego meczu, strzelając dwa gole Tomaszewskiemu. Jedną z karnego po słynnym zakładzie z bramkarzem (dlaczego nikt tego nie sfotografował i nie nagrał!), drugą strzałem z dystansu w ostatnich minutach meczu. Wiosną Widzew znów wygrał (aż 3:0).

Przebojowy beniaminek

Beniaminek przebojem wszedł do krajowej czołówki i zajmował przed tym meczem szóste miejsce. ŁKS – nadal przekonany o swojej wyższości – był w tabeli przedostatni. W marcu 1976 roku wiosna była tylko w piłkarskim kalendarzu – na boisku leżał śnieg i lód. Widzew zaskoczył rywali niezbyt regulaminowymi „szpilkami”, czyli butami z ostrymi kołkami, ale nie tylko dlatego wygrał.

Rodził się zespół najwyższej klasy. Andrzej Możejko zdobył bramkę już w pierwszej minucie, dobijając strzał Pawła Janasa w słupek. Potem strzelali Zbigniew Boniek z wolnego i Henryk Dawid. Mecz oglądał Kazimierz Górski i dwa i pół tygodnia później Boniek, Janas i bramkarz Stanisław Burzyński zadebiutowali w reprezentacji Polski w meczu z Argentyną w Chorzowie.

Te mecze stały się „mitem założycielskim” Widzewa w Łodzi. Stara hierarchia przestała obowiązywać. – Najważniejsze, że punkty zostały w Łodzi – powiedział wtedy ówczesny trener Widzewa [Leszek Jezierski], pocieszając zmartwionych. Sympatia kibicowska w mieście przechyliła się na korzyść Widzewa, a cała Polska oszalała na punkcie tej drużyny parę lat później. Było to po dramatycznych kampaniach pucharowych, których ukoronowaniem był półfinał Pucharu Europy w 1983 roku. Przy okazji wspomnieć muszę, że podczas meczu Widzewa z ŁKS w 1995 roku, który komentowałem dla TVP, „wypsnęła” mi się fraza „łodzianie atakują”. Kogo mogłem mieć na myśli?

Szalony początek!

Zacząłem tę opowieść niemal od początku naszej ery kalendarzowej, czas jednak zwrócić się w stronę przyszłości. Co warto umieścić w kapsule czasu dla przyszłych pokoleń, o czym pisać będą historycy i dokumentaliści piłki nożnej, przygotowując 345 tom „Encyklopedii piłkarskiej „Fuji”? Nie wypada zaprzątać ich uwagi licznymi remisowymi meczami (pięć kolejnych meczów w latach 1979-81 zakończyło się wynikami 1:1 lub 0:0).

Chyba, że był to remis 3:3, jak w 1984 roku, gdy na dwa gole Marka Chojnackiego i celny strzał Arkadiusza Klimasa Widzew odpowiedział trafieniami Włodzimierza Smolarka, Wiesława Wragi i Jacka Gierka, zwanego przez kolegów i kibiców „Edkiem”. Albo może warto zapamiętać inne 3:3. Z roku 1992, już bez podejrzeń i plotek o „ustawionym” wyniku, jakie dotyczyły tego poprzedniego? Drugiego takiego szalonego początku historia łódzkich derbów nie zna.

W trzeciej minucie gola strzelił Jacek Płuciennik, w czwartej Leszek Iwanicki, w szóstej Marek Koniarek, a w siódmej Zdzisława Leszczyński i było 2:2. Kolega, który się spóźnił na mecz, był przekonany, że go wkręcamy i nie wierzył nawet tablicy wyników. Jeszcze przed przerwą prowadzenie dał Widzewowi gol Jarosława Cecherza, brata znanego później trenera, ale remis uratował gospodarzom (grano na stadionie ŁKS) znów Leszczyński.

Najlepszy mecz

Warto też wysłać mieszkańcom odległych rejonów galaktyki nagranie meczu z 1997 roku (3:2 dla Widzewa „na wyjeździe). W zgodnej opinii łódzkiego środowiska piłkarskiego było to najlepsze spotkanie derbowe w historii. Zachwycać się można było jego poziomem sportowym i dramaturgią. Widzew prowadził (Alexandru Curtean), ale po strzałach Mirosława Trzeciaka i Marka Saganowskiego na prowadzenie wyszedł ŁKS. Przesądziły w końcu gole Mirosława Szymkowiaka i Andrzeja Kobylańskiego. Mecz rewanżowy rozegrany wiosną skończył się bezbramkowym remisem. ŁKS został w tym sezonie mistrzem Polski, ale symbolicznym mistrzem Łodzi był Widzew.


Czytaj także:


Jego kibice mogli się jeszcze ekscytować wygraną 5:0 (trzy gole Artura Wichniarka) w 1999 roku, ale XXI wiek to okres upadku łódzkiej piłki. Kto ma dzisiaj mniej niż 20 lat, uważa pewnie te wspomnienia za legendy kolportowane przez „dziadersów”. Biedni, oni czegoś takiego nie przeżywali. Trudno by do historii przeszły derby w III lidze (2:2 i 0:0) w sezonie 2016/17.

W ostatnich meczach tych drużyn (jeszcze w I lidze) gole strzelali między innymi Patryk Stępiński, Bartłomiej Pawłowski i Pirulo (2021/22 – 2:2 i 1:0 dla Widzewa). Czy oni i ich następcy dorównają klasą i legendą bohaterom minionego pięćdziesięciolecia, a kibice doczekają się kolejnych derbów klasy ekstra? Może już w sobotę…


Na zdjęciu: Ostatnie derbowe spotkanie, jeszcze w I lidze rozegrane 3 maja 2022 roku wygrał Widzew po trafieniu Bartłomieja Pawłowskiego.

Fot. Adrian Mielczarski/PressFocus