Wszystko w ich rękach

Ruch Chorzów zagra w Gdyni pierwszy raz od blisko sześciu lat i pamiętnego remisu, który przypieczętował jego spadek z ekstraklasy. Dziś mogą wykonać milowy krok, by do niej wrócić.


Równe 6 lat bez dwóch tygodni – tyle minęło od poprzedniej wizyty chorzowian w Gdyni. 27 maja 2017 był dniem, który przeszedł do historii 14-krotnego mistrza. Wskutek remisu 1:1 z Arką, na kolejkę przed końcem sezonu, przypieczętowany został spadek z ekstraklasy. W skandalicznych okolicznościach, wskutek gola Rafała Siemaszki strzelonego Liborowi Hrdliczce… ręką, w którą się pocałował.

Ten gest z meczu Arka Gdynia – Ruch Chorzów długo budził kontrowersje. Fot.: Piotr Matusewicz / PressFocus

– Błąd jak skur….syn – kajał się przed chorzowianami już w przerwie sędzia Tomasz Musiał, który przez kolejnych 6 sezonów poprowadził jeszcze tylko jeden mecz Ruchu (we wrześniu ub. roku w Łodzi). – Seba, ty to musisz widzieć! – wściekał się w tunelu przed wyjściem na drugą połowę Rafał Grodzicki, kapitan chorzowskiego zespołu, patrząc na Sebastiana Muchę, arbitra liniowego, z którym łączył go krakowski rodowód.

Jeden błąd utopił dwa kluby!

Ruch pro forma złożył nawet protest do PZPN, domagając się powtórzenia meczu, a działo się to jeszcze przed erą VAR-u. Sześć dni później Franciszek Smuda, szkoleniowiec Górnika Łęczna, czyli drugiego spadkowicza i towarzysza niedoli, po remisie 2:2 przy Cichej, który nie miał już znaczenia – bo Arka wygrała w Lubinie – na konferencji prasowej pieklił się na szefa sędziów: „Pan Przesmycki sobie nie radzi. Jeden błąd utopił dwa kluby!”.

Ruch Chorzów
Po meczu Arka Gdynia – Ruch Chorzów w 2017 r. mina Rafała Grodzickiego wyrażała ból i niedowierzanie. Fot. Piotr Matusewicz / PressFocus

Minęło niemal 6 lat i Ruch nie wypłynął na ekstraklasową powierzchnię. Jeśli jednak Ruch wygra w Gdyni, bardzo się do niej zbliży. Na cztery kolejki przed końcem sezonu zasadniczego był przecież wiceliderem tabeli i miał swój los – nomen omen – we własnych rękach.


Czytaj także:

Wytrzymać to ciśnienie…

Krótka kołdra młodzieżowa

Pierwsza porażka Ruchu w Gliwicach. Przy Okrzei lepsza Resovia


Tamten dzień dobrze pamięta niejedna osoba, która dziś znów – albo nadal – znajduje się na „niebieskim” pokładzie. Jak Łukasz Moneta, który wtedy w Gdyni strzelił gola. Kierownik Andrzej Urbańczyk, członek sztabu szkoleniowego Wojciech Grzyb, fizjoterapeuta Filip Czapla, rzecznik prasowy Tomasz Ferens. W maju 2017, wściekłość była ogromna. Wtedy znajdowali się w klubie schorowanym, który – niezależnie od ręki Siemaszki – musiał w ekstraklasie umrzeć, by móc narodzić się na nowo.

Być tą samą spółką, ale nie taką samą – mierzącą się wciąż z dawnymi demonami i długami, ale wypłacalną, a nie żyjącą na kredyt, dla której cesje środków z transz telewizyjnych były codziennością, by jakoś przetelepać się z kwartału na kwartał. Dziś Ruch jest uczciwy, swojski i na tej bazie może dokonać czegoś niebywałego, czyli trzeciego z rzędu awansu.

Czują niedosyt

Jeden z rapowych kawałków o Ruchu zawiera w sobie fragment o „jednej literce, w której kryje się tajemnic tyle” . Tak naprawdę dla wielu wciąż może uchodzić za tajemnicę, w jaki sposób chorzowianie z jednym z najniższych budżetów w stawce dokonali tego, że na 4 kolejki przed końcem sezonu zajmują miejsce premiowane bezpośrednią promocją do ekstraklasy. Wręcz czują niedosyt, bo przecież wygrywając, a nie przegrywając tydzień temu z Resovią, Ruch wytyczyliby sobie prostą ścieżkę do elity. Zwłaszcza w kontekście tej kolejki, w której Wisła gra z Bruk-Betem i ktoś na pewno straci punkty.

Ale drużyna Jarosława Skrobacza i tak zrobiła już wiele więcej niż musiała. Po zwycięstwach w szatni wyśpiewuje słowa „bad boys blue” i to trochę tę grupę ludzi cechuje. Zespół swojskich chłopaków, a nie odcinaczy kuponów czy zagranicznych panów piłkarzy, którzy kolejnym kontraktem poprawiają swój status materialny.

Dziś w Ruchu nikt na życie się nie ustawi. Dość powiedzieć, że wiosną jednym z liderów jest Tomasz Foszmańczyk, w lutym obchodzący 37. urodziny, który 4 lata temu siedział sam ze łzami w oczach na ławce rezerwowych po remisie z Błękitnymi Stargard oznaczającym trzeci spadek z rzędu. Droga do trzeciego z rzędu awansu wiedzie przez Gdynię. Przy Cichej to wiedzą – wszystkie ręce na pokład…



Na zdjęciu: Jesienią przy Cichej Ruch Chorzów uległ Arce 2:4. Dziś rewanż – jak wskazują statystyki, z drużyną, która na swoim stadionie jest gościnna dla rywali jak żaden inny I-ligowiec.
Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


Zakaz wygasa przed derbami

Dziś w Gdyni zabraknie kibiców Ruchu, którym tym meczem kończy się półroczny zakaz wyjazdowy. Został nałożony przez Komisję Dyscyplinarną PZPN po ostatnim jesiennym spotkaniu ze Skrą Częstochowa w Bełchatowie. Kibice odpalili wtedy pirotechnikę oraz wywiesili transparent „Niebieska krew, biała rasa, kibicowska ekstraklasa”, uznany przez niektórych za rasistowski.

Mimo kary, fanatycy chorzowskiego klubu i tak – choć oficjalnie w niezorganizowanej grupie – wspierali tej wiosny swój zespół w Niepołomicach, Łęcznej, Niecieczy czy Sosnowcu. Zabrakło ich tylko w Chojnicach i za drugim razem w Niepołomicach (na meczu z Sandecją Nowy Sącz). Traf chciał, że zakaz kończy im się akurat na ostatni wyjazd sezonu zasadniczego – ten najbliższy. Nieporównywalnie bliższy niż nawet na domowe spotkania do Gliwic, czyli na derby w Katowicach…

Fot. Krzysztof Porębski / PressFocus

Choć niektórym może być aż trudno wyobrazić sobie, by mecz ten odbył się pierwszy raz od 20 lat z kibicami obu klubów. Dziś nie ma ku temu przeciwwskazań. GKS jest gotów udostępnić Ruchowi cały sektor gości, Ruch zaś złożył już zamówienie na maksymalną liczbę biletów – 409. Do derbów dojdzie za równe dwa tygodnie – w sobotę 27 maja o godz. 17.30 w ramach przedostatniej kolejki.


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.