Fernando I Marnotrawca. Santos grzeszył niemiłosiernie

Choć Fernando Santos pracował z reprezentacją Polski 232 dni, to pozostawił po sobie fatalne wrażenie. I nie chodzi tylko o koszmarne wyniki. W środę dotychczasowy selekcjoner został zwolniony.


W historii Portugalii panowało dwóch królów o imieniu Ferdynand, czyli Fernando. Pierwszy z nich, zasiadający na tronie w XIV wieku, nosił przydomek Piękny. Ferdynand II, z kolei, panował w wieku XIX i nazywano go Królem Artystą. Nam na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski nie trafił się jednak ani trener piękny, ani też artysta. Jakim przydomkiem można byłoby określić Fernando Santosa? Z pewnością wiele określeń ciśnie się na usta, ale znając pomysłowość naszych czytelników to właśnie im pozostawiamy dowolność i życzymy dobrej zabawy. My zajmiemy się tym, w jaki sposób Portugalczyk zmarnował kilka ostatnich, niezwykle ważnych miesięcy dla naszego narodowego zespołu.

Bo to, że ostatnie 232 dni – licząc od momentu zatrudnienia do zwolnienia – to czas wręcz spektakularnie i koncertowo przez Fernando Santosa zmitrężony, jest bezdyskusyjne. Jasne, że Portugalczyk nie obejmował mistrzów świata, ale został opiekunem zespołu, który chwilę przed jego przyjściem zagrał w najlepszej szesnastce mistrzostw świata i mniejsza o to, jak się tam dostał. Pracę kończy skompromitowany fatalną sytuacją w grupie eliminacji Euro 2024 i w fatalnej atmosferze, która wynika w znacznej mierze z jego charakteru.

Biorąc pod uwagę europejskie kryteria, to w grudniu zeszłego roku byliśmy ósmą drużyną „Starego kontynentu”, bo to Polska i jeszcze 7 reprezentacji ze strefy UEFA awansowało do 1/8 finału mundialu. Teraz, w eliminacjach ME, lepszy dorobek od nas mają – uwaga – 33 drużyny! Skala grzechów popełnionych przez Fernando Santosa jest zatem olbrzymia. A oto niektóre, ale najważniejsze z nich.

Styl, czyli brak stylu

Od starcia z Czechami do spotkania z Albanią, czyli na przestrzeni 6 meczów, konia z rzędem temu, kto w poczynaniach reprezentacji Polski dostrzegłby chociaż namiastkę jakiegoś pomysłu. Zaproponowany przez Fernando Santosa sposób i styl gry. Nawet najwytrawniejsi znawcy trenerskiego kunsztu nie są w stanie czegoś znaleźć. To był czas drużyny bez ładu i składu, a sami zawodnicy nie wiedzieli, jak mają grać. Czepialiśmy się Paulo Sousy, ale on zachęcał do gry ofensywnej i za jego kadencji zdobywaliśmy wiele bramek. Nie podobał nam się pomysł Czesława Michniewicza na to, by głównie się bronić w meczach z mocniejszymi rywalami. Ale, najprościej rzecz ujmując, mogliśmy o czymś konkretnym rozmawiać.

A w przypadku Santosa brakuje nawet punktu zaczepienia. Atakować Portugalczyk za bardzo nie chciał, bo przecież goli za jego kadencji nie nastrzelaliśmy zbyt wiele. Zaledwie 7, grając przecież z drużynami pokroju Mołdawii i Wysp Owczych. Mordęga w ofensywie z drugim z wymienionych rywali, to najlepszy dowód na to, że nasz atak praktycznie nie istniał. O szczelnej, dobrze zorganizowanej obronie również nie możemy zbyt wiele mówić, skoro Czesi i Mołdawianie strzelali nam po 3 gole, a w spotkaniu towarzyskim z Niemcami wszystko co trzeba znakomicie wybronił Wojciech Szczęsny.

Atmosfera jak w krematorium

Santos kilka razy powtarzał, że atmosfera w drużynie, a także wokół reprezentacji jest dobra. Guzik prawda. Nie była, gdy przejmował drużynę, i nie jest dobra teraz. Jasne, że niesłynna „afera premiowa” to coś, z czym Portugalczyk nie miał nic wspólnego. Jak również w rozrywkową wyprawą do Mołdawii czy z wywiadem Roberta Lewandowskiego. Ale też nie był w stanie zrobić nic, by farfocle po wszystkich tych zdarzaniach pozamiatać. Na pierwszej konferencji prasowej selekcjoner powiedział, że od teraz jest Polakiem.

– Jestem jednym z was. Będziemy robić wszystko, by zapewnić Polakom dużo radości. Będzie to wymagało dużo pracy, ale to wszystko przed nami. Będę mieszkał w Warszawie i chce dobrze poznać kulturę, kraj, ludzi, więc proszę się przyzwyczaić, że będziemy się często widywać – mówił. Ponadto do sztabu szkoleniowego zaprosił Grzegorza Mielcarskiego. Polskiej mentalności jednak nie zrozumiał i chyba nawet nie próbował tego zrobić, czyli po prostu nas oszukał. Po porażkach z Mołdawią i Albanią powiedział, że jest… smutny, podczas gdy my wszyscy – patrząc na to, co prezentowali nasi piłkarze – byliśmy wręcz wściekli i gotowaliśmy się ze złości.

A trener zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Samego siebie przeszedł jednak po meczu w Tiranie. Mówiąc, że Włosi też nie dostali się do wielkiego turnieju i to 2 razy. Takiej ignorancji i pogardy wobec społeczności, dla którego się pracuje, chyba nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Nawet ze strony Paulo Sousy.

Santos miał oglądać, nie oglądał

Portugalski selekcjoner, na wspomnianej wyżej pierwszej konferencji, powiedział również, że będzie obserwował młodzież, a fakt zamieszkania w Warszawie można było zrozumieć, że będzie częstym gościem na meczach w naszym kraju. Wyliczono, że odkąd został selekcjonerem był na… 12 spotkaniach, a były to głównie mecze polskich klubów w europejskich pucharach, czy finał Pucharu Polski. Trochę mało, biorąc pod uwagę fakt, że od czasu jego zatrudnienia rozegrano 23 kolejki ekstraklasy, a po raz ostatni na meczu ligowym Santos był w… marcu.

Jasne, że znakomita większość reprezentantów rekrutuje się z klubów zagranicznych, ale po co mówić było, że będzie się ich obserwować, skoro się ich następnie nie oglądało? To samo tyczy się młodych zawodników, bo nikt u Fernando Santosa nie zadebiutował. Oczywiście nie zawsze debiutujący w reprezentacji musi być zawodnikiem młodym, ale zazwyczaj tak się dzieje. U Czesława Michniewicza, który reprezentację prowadził tylko trochę dłużej niż Santos, zadebiutowało 6 piłkarzy.

Z kolei u Paulo Sousy, pracującego przez rok, po raz pierwszy w narodowych barwach wystąpiło 12 zawodników, a u Jerzego Brzęczka – 16 graczy. U Fernando Santosa nikt. Gdy w marcu na pierwsze spotkania Portugalczyk nie powołał Kamila Grosickiego i Grzegorza Krychowiaka, Kamil Glik był kontuzjowany, to niektórzy odtrąbili zmianę pokoleniową w zespole, którą zresztą Santos zapowiadał. A następnie do „Krychy” i „Grosika” wrócił. Z jakim skutkiem? Widzieliśmy i w Warszawie, a przede wszystkim w Tiranie. Pierwszy sam trafił się w rękę, drugi sprezentował Albańczykom gola tuż po wejściu na boisko.

Przychodził za karę

Tuż przed meczem z Albanią Matty Cash usłyszał od sztabu szkoleniowego pytanie, czy czuje się na siłach, by zagrać na prawym wahadle. Urodzony w Anglii reprezentant Polski – podobno – mocno się zdziwił, bo przecież od początku sezonu nic innego nie robi, a ponadto pokazał w barwach Aston Villi, że jest w doskonałej formie. Trudno jest posądzać trenera, który wygrał mistrzostwo Europy, o brak orientacji. Ale trudno też jest się oprzeć wrażeniu, że nawet w najprostszych sytuacjach Santos miał problemy z „czuciem” swojego zespołu. Nie miał z piłkarzami dobrego kontaktu, to pewne.

O ile po rejteradzie Paulo Sousy, Wojciech Szczęsny powiedział, że uważa go za bardzo dobrego trenera, o tyle można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że nikt takich słów o Fernando Santosie nie powie. Na dodatek podczas kilku konferencji prasowych portugalski szkoleniowiec dał się poznać, jako ktoś, kto przychodzi na nie za karę. Zazwyczaj miał minę cierpiętnika. Bywał znudzony, zmęczony życiem lub poirytowany, prawie nie mówił o konkretach, a pytany w Tiranie po przegranym meczu był nie tyle opryskliwy, co wręcz chamski.

Mówiono, że taki jest. Że 68-latka trudno nauczyć się, by się uśmiechał i, że przez 8 lat portugalscy dziennikarze mieli tak samo. Tym bardziej, że w Polsce został przyjęty Fernando Santos z otwartymi ramionami. Mimo iż wcześniej inny z Portugalczyków zrobił nas w konia. Uśmiech, czy też żart – chociażby jeden – za 2 mln euro byłby wręcz wskazany. A tak z niczego dobrego i miłego Fernando Santosa nie zapamiętamy.


Czytaj także:


Santos i jego liczby wstydu

  • Pierwszy raz reprezentacja Polski przegrała mecz z Mołdawią. 171. zespołem rankingu FIFA.
  • Po 70 latach przerwy reprezentacja Polski została pokonana przez Albanię i po 11 spotkaniach bez porażki przeciwko tej drużynie z rzędu.
  • 735 tysięcy złotych miesięcznie zarabiał jako pracownik Polskiego Związku Piłki Nożnej Fernando Santos. Nigdy wcześniej selekcjoner naszej drużyny narodowej nie miał tak wysokiego uposażenia.
  • 27 sekund potrzebowała reprezentacja Czech, by wyjść na prowadzenie w meczu z Polską w marcu. Kolejną bramkę strzeliła po 102 sekundach. Nigdy w historii tak szybko nie straciliśmy 2 goli od początku meczu.
  • Dwóch selekcjonerów drużyny narodowej, nie licząc tymczasowych, pracowało krócej od Fernando Santosa. Zbigniew Boniek prowadził drużynę przez 137, a Władysław Stachurski przez 167 dni

Fot. Piotr Matusewicz/Pressfocus